Tragedia w Gdyni, której ofiarą stał się 6-letni Aleksander, wstrząsnęła cała Polską, nie wspominając o bliskich chłopca. Dramatyzmu sprawie nadaje fakt, że zwłoki dziecka ujawniła przecież jego mama, która wcześniej wróciła z pracy. Dziennikarze “Faktu” dotarli do informatora, ujawniającego, co aktualnie dzieje się z zarówno z kobietą, jak i całą rodziną Borysów. Jego słowa dosłownie rozdzierają serce.
W ostatnich dniach wyjątkowo dużo szokujących informacji, jakie napływają z Gdyni. Po zabójstwie 6-letniego Olka, w sobotę media obiegła wiadomość o zwłokach noworodka, które znaleziono na jednym z balkonów. Ciało dziecko zabezpieczono do sekcji, która miała wyjaśnić, jak doszło do zgonu. Prokuratura właśnie przekazała najnowsze informacje.
Kolejne makabryczne odkrycie w Gdyni. Policja odnalazła na balkonie jednego z mieszkań ciało noworodka. W związku z tym dramatycznym odkryciem zatrzymano matkę dziecka i jej partnera. Trwa wyjaśnianie okoliczności tragedii. Nieoficjalne ustalenia są wstrząsające.
To już tydzień od makabrycznej zbrodni w Gdyni, której ofiarą padł 6-letni Olek. Podejrzany o zabójstwo dziecka jest jego ojciec, 44-letni Grzegorz Borys, którego poszukiwania wciąż prowadzą liczne służby z całego kraju. Z dnia na dzień coraz więcej wiadomo o mężczyźnie i jego przeszłości, jednak motywy działania cały czas pozostają nieznane. Tymczasem “Fakt” dotarł do porażających ustaleń, wskazujących, że jego desperacka decyzja wcale nie musiała być spontaniczna.
Tragedia, jaka wydarzyła się 20 października w Gdyni, wstrząsnęła niemal całą Polską. Ojciec miał zamordować swojego 6-letniego syna. Podejrzewany Grzegorz Borys ukrywa się przed policją i wciąż jest na wolności. Kiedy odbędzie się pogrzeb małego Olka? Są wstępne informacje.
Grzegorz Borys wciąż pozostaje poza zasięgiem służb, które kolejny dzień przeczesują teren Gdyni i jej okolic. Mężczyzna jakby zapadł się pod ziemię, a motywy jego zbrodni dalej są nieznane. Już wcześniej w mediach pojawiały się pogłoski o agresywnym zachowaniu mężczyzny, teraz z kolei głos zabrali dawni sąsiedzi 44-latka. Ich wspomnienia szokują, bo znacznie odbiegają od wizji, jaką roztoczono przed nami w ostatnich dniach.
Tragiczne zdarzenie przed jedną ze szkół średnich w Głogowie na Dolnym Śląsku. W środę (25 października) nad ranem przed placówką pojawił się zespół ratownictwa medycznego, który wezwano do 14-letniej dziewczynki. Nastolatka chwilę wcześniej straciła przytomność, a na pomoc jako pierwsi pospieszyli jej świadkowie. Niestety, po krótkim czasie ze szpitala napłynęły smutne wieści.
Zbysław C., który ugodził nożem 5-letniego Maurycego w Poznaniu, został we wtorek 24 października przesłuchany w prokuraturze. Mężczyzna nie przyznaje się do winy. Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu prok. Łukasz Wawrzyniak przekazał więcej szczegółów.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku przekazała nowe informacje ws. poszukiwanego 44-letniego Grzegorza Borysa. Jak wiadomo, śledczy zdecydowali się na wystąpienie do sądu o wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania. Oznacza to, że służby nie wykluczają, iż mężczyzna jest już poza granicami Polski. Jaką decyzję podjęli zatem sędziowie?
Polska nadal nie może otrząsnąć się po tragedii, do jakiej doszło w Gdyni. W jednym z mieszkań na nowopowstałym osiedlu znaleziono ciało 6-letniego chłopca, który najprawdopodobniej padł ofiarą własnego ojca. Zwłoki dziecka odkryła jego matka i to ona zawiadomiła o dramacie służby. Teraz na jaw wychodzą kolejne, wyjątkowo przykre szczegóły dotyczące zdarzenia.
Instruktor rzeczywistych technik przetrwania Wiktor Duch w rozmowie z PAP zwrócił uwagę, że w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, gdzie od kilku dni trwają poszukiwania 44-letniego Grzegorza Borysa, jest wiele miejsc do ukrycia się. - Do przeżycia najważniejsza jest woda i żywność - podkreśla ekspert i dodaje, że poszukiwany mógł przygotować się wcześniej do ucieczki.
Od piątku 20 października trwa obława za 44-letnim Grzegorzem Borysem, podejrzanym o zabicie swojego 6-letniego syna w Gdyni. Według nieoficjalnych doniesień Wirtualnej Polski, mężczyzna w dniu zabójstwa pozostawił w domu list. Znana jest jego treść.
Trwają poszukiwania 44-letniego Grzegorza Borysa podejrzanego o zabójstwo swojego 6-letniego syna. Służby wciąż nie natrafiły na trop mężczyzny, dlatego nieustannie apelują o pomoc do wszystkich mogących posiadać jakiekolwiek informacje. W niedzielę na stronach policji pojawiły się nowe zdjęcia i nagranie z najbardziej aktualnym wizerunkiem podejrzanego. Mundurowi liczą, że pomogą one w rozwikłaniu zagadki jego tajemniczego zniknięcia.
Od piątku 20 października niemal cała Polska żyje tragedią, do której doszło w Gdyni przy ul. Górniczej. W jednym z bloków odnaleziono ciało 6-letniego dziecka, które najprawdopodobniej zamordował własny ojciec. Mężczyzna zniknął i jest poszukiwany listem gończym Tymczasem “Fakt” dotarł do jednego z mieszkańców osiedla Fikakowo, który znał 44-latka. Słowa mężczyzny są wysoce zastanawiające.
Pomorska policja, wraz ze wsparciem funkcjonariuszy spoza regionu i innych służb, nie ustaje w poszukiwaniach 44-letniego Grzegorza Borysa. Mężczyzna podejrzewany jest o zabójstwo swojego 6-letniego syna, do którego doszło w piątek 20 października. Mundurowi przeczesują pobliskie lasy, zbiorniki wodne oraz proszą o pomoc wszystkich mogących posiadać jakiekolwiek informacje. W związku z dużym zainteresowaniem opinii publicznej sprawą, zdecydowali się też opublikować specjalny komunikat.
Od piątkowego południa w Gdyni i okolicach trwają intensywne poszukiwania 44-letniego Grzegorza Borysa. To najprawdopodobniej mężczyzna stoi za morderstwem swojego 6-letniego synka, do którego doszło 20 października na jednym z gdyńskich osiedli. Służby przeczesują każdy centymetr terenu, na którym może znajdować się poszukiwany. Udało im się dotrzeć także do nagrań z monitoringu, pokazujących uciekiniera biegnącego w kierunku lasu. I to właśnie ten fakt skłania wiele osób ku przerażającej hipotezie dotyczącej zbrodni.
Poruszająca historia spod Torunia. 12-letnia dziewczynka w akcie rozpaczy napisała do koleżanki SMS-a, po czym straciła życie pod kołami rozpędzonego pociągu. Targnęła się na swoje życie. Sprawa wywołała ogromne poruszenie wśród lokalnej społeczności, która do końca nie zauważyła niepokojących sygnałów. Co mogło być przyczyną desperackiego kroku?
- Nie jestem bohaterem. Gdybym był tam odrobinę wcześniej… - mówił ze łzami w oczach pan Grzegorz po tragedii, jaka wydarzyła się w środę w Poznaniu. To właśnie on pomógł obezwładnić nożownika, który chwilę wcześniej zaatakował 5-letniego Maurycego. Poznaniacy docenili jego bohaterskie zachowanie.
Cały czas trwa policyjna obława za 44-letnim Grzegorzem Borysem z Gdyni. Mężczyzna podejrzewany jest o zabójstwo swojego 6-letniego syna. Według sąsiadów bywał już wcześniej agresywny i łatwo się denerwował, a "syn i żona chodzili przy nim jak na szpilkach".
Cała Polska wciąż nie może otrząsnąć się po tragedii, która wydarzyła się w środę 18 października na poznańskim Łazarzu. Z rąk 71-letniego Zbysława C. zginął 5-letni Maurycy. Sprawca został aresztowany. Poznaniacy cały czas tłumnie przybywają na miejsce tragedii, zostawiają znicze i pluszowe maskotki, aby uczcić pamięć 5-latka. W rozmowie z reporterem Gońca nie ukrywają swoich emocji i zastanawiają się, czy tej tragedii można było uniknąć…
Tuż po śmiertelnym pchnięciu nożem 5-letniego Maurycego, jeszcze zanim na miejscu pojawiły się służby i tylko dzięki prawdziwemu bohaterstwu zwykłych obywateli, udało się zatrzymać sprawcę zbrodni, 71-letniego Zbysława C. Mężczyzna trafił do szpitala, ale w piątek opuścił placówkę i został przewieziony do aresztu. Teraz tam oczekiwał będzie na proces sądowy, podczas którego rozstrzygnie się czy, a jeśli tak, to jak dotkliwie odpowie za swoją zbrodnię. Okazuje się bowiem, że skazanie go na długie lata więzienia wcale nie jest takie pewne.
Trwa obława na mężczyznę, który podejrzany jest o zabójstwo 6-latka z Gdyni. Ciało dziecka odnaleziono w piątek (20 października) na Karwinach, makabrycznego odkrycia dokonała matka. Tymczasem policja potwierdza, że poszukiwany to 44-letni ojciec chłopca. Mundurowi opublikowali jego wizerunek.
Po brutalnym ataku nożownika na 5-letniego Maurycego poznaniacy nie przestają wylewać łez i wspominać zmarłego chłopca. Ludzie gromadzą się w miejscu zbrodni i głośno zadają pytania dotyczące tego, czy tragedii można było uniknąć. Wielu z nich doskonale znało sprawcę i twierdzi, że ten od dawna wzbudzał strach. Dziennikarze portalu Goniec.pl rozmawiali z niektórymi z mieszkańców Łazarza. Oto, co nam powiedzieli.
Poznań nadal żyje środową tragedią, w wyniku której zginął 5-letni Maurycy. Poznaniacy zapalają w miejscu dramatu znicze, pozostawiają kwiaty i maskotki oraz oddają hołd zmarłemu chłopcu. Cały czas trwa także śledztwo prokuratury, która właśnie podjęła kluczową decyzję ws. 71-letniego Zbysława C. To ten mężczyzna zadał dziecku śmiertelne rany kuchennym nożem.
Choć od tragedii w Poznaniu, gdzie doszło do zamordowania 5-letniego Maurycego, mijają kolejne godziny, emocje wciąż nie mogą opaść. Wiele osób zastanawia się, czy dramatowi można było zapobiec, gdyby tylko w porę zareagowano. Jak wynika bowiem ze słów osób znających Zbysława C., ten już kilka chwil przed dopuszczeniem się zbrodni zachowywał się w wyjątkowo niepokojący sposób. Wymachiwał nożem i groził przechodniom, ale to nie wszystko. Relacje mieszkańców Poznania dosłownie mrożą krew w żyłach.
Dramat, jaki rozegrał się w środowy poranek na poznańskim Łazarze, wciąż szokuje opinię publiczną. 5-letni Maurycy zginął od ciosu nożem ze strony szaleńca, 71-letniego Zbysława C. Sąsiedzi relacjonują moment tragedii, jedna z kobiet opowiedział, co krzyczał mężczyzna chwilę przed atakiem na 5-latka.
Poznań. 5-letni Maurycy zginął od ciosu nożem zadanego z rąk 71-letniego Zbysława C. Mężczyzna został aresztowany, a prokurator wydał postanowienie o przedstawieniu mu zarzutu zabójstwa. Na jaw wychodzą nowe szczegóły dotyczące sprawcy. Jak się okazuje, mężczyzna miał poważne zmiany w mózgu.
W środę 18 października w Poznaniu doszło do potwornej tragedii. 71-letni mężczyzna śmiertelnie ugodził nożem 5-letniego Maurycego, chłopca, który spacerował razem z grupą przedszkolaków. W miejscu, gdzie rozegrał się dramat, poznaniacy ustawili znicze i maskotki. Mieszkańcy wciąż nie mogą uwierzyć w to, co się wydarzyło.