Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Wiadomości > Śmierć 8-letniego Kamilka z Częstochowy. Przykre doniesienia sąsiadów o rodzinie
Dawid Szczurek
Dawid Szczurek 11.05.2023 09:36

Śmierć 8-letniego Kamilka z Częstochowy. Przykre doniesienia sąsiadów o rodzinie

Mieszkanie Kamilka
facebook.com & fakt.pl (zrzut ekranu)

Śmierć 8-letniego Kamilka poruszyła cały kraj. Szczegóły codziennego życia dziecka przybliżyli w rozmowie z "Faktem" sąsiedzi oraz znajomi rodziny zmarłego chłopca. "Rodzina Adamsów" - tak nazywano bliskich 8-latka, którzy zamieszkiwali na parterze kamienicy na ulicy Kosynierskiej w Częstochowie. - Ci rodzice nie wypuszczali dzieci, one siedziały wiecznie w domu - tłumaczą sąsiedzi.

Przykre dzieciństwo Kamilka oraz jego rodzeństwa

8-letni Kamilek mieszkał w zaniedbanej kamienicy na ul. Kosynierskiej w Częstochowie. Na podwórku pełno było zabawek. Ktokolwiek tam wszedł, był przekonany, że to zabawki dzieci Magdaleny B. Ludzie mieli nadzieję, że dzieciakom nie brakuje przynajmniej dobrej zabawy w swoim gronie. Niestety się mylili…

8-latek oraz jego rodzeństwo nie mieli łatwego życia.  – Widziałem te dzieci jak wyglądały na dwór przez okna. To jest nasz basen, nasza zjeżdżalnia. Zabawki należą do mojej 13-letniej córki i wnuka. Teraz sąsiedzi dosypali trochę piachu do piaskownicy, żeby ich dzieciaki mogły się bawić. Ci rodzice nie wypuszczali dzieci, one siedziały wiecznie w domu. – wyjaśniał w rozmowie z "Faktem" Marek Chmielecki (50 l.), sąsiad rodziny zmarłego chłopca.

Pan Marek był zaskoczony tym, że najstarszy, 21 -letni syn Anety, siostry matki Kamilka nie wychodzi na podwórko. Sąsiedzi widzieli przez okno, że on wiecznie oglądał bajki w telewizji. – Siedziały te biedne dzieci na parapecie, z okna oglądały, jak inne się bawią. Żal było na to patrzeć – wspominał mężczyzna.

Zdarzały się jednak dni, gdy dzieci były wypuszczane na podwórko. – To było jak stado dzikusów, zaczęli wszystko niszczyć. Jak je wypuścili z domu, to wszystko na hura, niszczyli. Oni nie potrafili się bawić – wspominał Chmielecki.

Magdalena Mazurek, przyrodnia siostra Kamilka i Fabiana nie ukrywała tego, że chłopcy byli zaniedbani intelektualnie. Ich matka nie chodziła z nimi na zajęcia do logopedów, co skutkowało problemami z mową. Dzieci wypowiadały się na poziomie dwulatków. 

Zdradził, co czeka w więzieniu na kata Kamilka z Częstochowy. Matka chłopca będzie miała jeszcze gorzej

Matka Kamilka i jej siostra uczęszczały do szkoły specjalnej

Przyczyny takich realiów rodziny sąsiadka Kamilka upatruje w brakach intelektualnych jego matki oraz ciotki. – Siostry były upośledzone, po szkole specjalnej, nie miały wzorców, nie wiedziały, jak opiekować się dziećmi i prowadzić dom – oznajmiła kobieta.

Magdalena wychowywała się w placówce opiekuńczej. Po osiągnięciu pełnoletności zamieszkała u starszej siostry. Sąsiedzi twierdzą, że kobiety nie potrafiły się zajmować dziećmi. Aneta, ciotka Kamilka miała dwójkę potomstwa w wieku 21 oraz 15 lat. Jej synowie także chodzili do szkoły specjalnej, w której uczył się Kamilek. Kobieta bardzo często sprawowała "opiekę" na dziećmi młodszej siostry.

Jak wyglądała przeszłość matki zmarłego 8-latka? – Miała ze wsi chłopaka, poznała go w szkole specjalnej. Potem z Wojtkiem (pierwszym mężem) miała dwoje dzieci. Następnie Artur zamieszkał przy Kosynierskiej i urodziła Kamilka i Fabiana – wyliczał znajomy rodziny.

Po Arturze nadeszła kolej na Pawła B. (średniego brata Dawida). - Spał w samochodzie zaparkowanym na podwórku przy Kosynierskiej. Z Magdą kręcił, ona go ubierała, żywiła. Był po przejściach, zniszczył go alkohol – opowiadał mężczyzna.

Kolejnym partnerem Magdy był Dawid B. Kobieta poślubiła go. Wówczas Paweł wyszedł na prostą. Zerwał z nałogami. Założył rodzinę, wyprowadził się z Częstochowy i zapomniał o Magdzie.

Mieszkańcy Kosynierskiej Dawida oraz jego brata bliźniaka nazywali "nakrętkami". Ich matka handlowała alkoholem. Zapiła się na śmierć. Przed jej zgonem, "nakrętki", czyli Dawid z bratem bliźniakiem, jeździli z konkubentem matki po złom. Zdobywali w ten sposób pieniądze, które przeznaczali na papierosy i używki.

On się na ojca nie nadawał – uznał w rozmowie z portalem inny sąsiad. Dawid B. rzadko pojawiał się przy Kosynierskiej. Nikt nie wie, czym ojczym Kamilka się zajmował.

Krzyki i płacz dobiegające zza drzwi

Krzyki dobiegające z mieszkania rodziny Kamilka nie były niczym zaskakującym. – Mówiliśmy na nich "rodzina Adamsów". Tyle dzieci było. Łącznie ośmioro. Jak tylko przechodziliśmy, to dochodziły nas wrzaski i krzyki zza drzwi. Dzieci niewyraźnie mówiły, płakały i wrzeszczały. W tym bełkocie trudno było coś zrozumieć. Wiecznie coś się tam działo. "Dominik uspokój się", potem jęki dzieciaków... i tak ciągle. Wszyscy w końcu do tego przywykli – przyznał znajomy Wojciecha i Anety.

Jak dodał, pieczę nad liczną rodziną trzymał Wojtek J. (61 l.), czyli mąż Anety. - On jedyny porządny. Pracował na kopalni, trzymał dyscyplinę, robił zakupy. Aneta i Magda nie podskoczyły mu. Oddawały mu wszystkie pieniądze. Gdy był Artur, to samo. Oddawał pieniądze, rąbał drzewo. Artur był jak służący. Tylko z Dawidem tak nie poszło – tłumaczył mężczyzna.

29 marca, gdy Dawid B. skatował Kamilka, nikt nic nie słyszał. Ojczym rzucił 8-latka na kuchenkę węglową. Polewał go wrzątkiem. Zza drzwi mogły dochodzić krzyki, ale żadnego z sąsiadów one nie zaskoczyły. Ludzie niestety do nich przywykli…

Źródło: fakt.pl