Według wyliczeń Super Expressu, waloryzacja emerytur może w najbliższym czasie wynieść 18,76 procent. Oznaczałoby to, iż niektórzy seniorzy otrzymaliby świadczenie wyższe o nawet kilkaset złotych. Sytuacja ta jednak uzależniona jest w dużej mierze od samej inflacji.
Dostawcy usług wodnych wywierają coraz silniejszą presję, by ceny za eksploatację wody wzrosły. Przedsiębiorstwa wodno-kanalizacyjne powołują się w pierwszej kolejności na wzrost kosztów w związku z ogólną inflacją w kraju. I choć do tej pory obywatele nie odczuli wzrostu opłat za wodę, to sytuacja ta w najbliższych miesiącach może ulec zmianie.
Po osiągnięciu szczytu inflacji, wysokość cen utrzyma się przez następne kilka miesięcy. Jak zaznacza ekonomista Banku Pekao, Piotr Bartkiewicz, najbliższy do odnotowania spadek nastąpi w październiku. Później zaś inflacja będzie się utrzymywać na płaskim poziomie około 15,5 procent.
Biedronka - tak jak wszystkie polskie sklepy - nie jest w stanie utrzymać korzystnych cen przy galopującej inflacji. Podwyżki są dla większości Polaków zrozumiałe. Trudno jednak powstrzymać zdziwienie, gdy dochodzi do nich w ciągu trzech dni.Ekonomista Rafał Mundry opublikował w sieci wpis, w którym porównał ceny, które obowiązywały w aplikacji Glovo w weekend 6-7 sierpnia oraz w środę 10 sierpnia. Mimo że czasu upłynęło niewiele, nie dało się nie dostrzec piorunujących podwyżek.
Na nic rządowe tarcze antyinflacyjne, dodatkowe świadczenia dla seniorów i programy socjalne. Polacy muszą pogodzić się z nadchodzącymi pustkami w portfelach, których za nic nie unikniemy. Choć inflacja w naszym kraju bije wszelkie rekordy, jeszcze większe jest tempo wzrostu cen życiodajnej żywności. Jednocześnie wiele produktów jest zagrożonych brakiem dostępności.Jeśli inflacja na poziomie 15,5 proc. wydawała się komuś trudna do zniesienia, to tempo wzrostu cen żywności może okazać się ostatecznym ciosem. Jak przekazała PAP, według najnowszego "Indeksu cen w sklepach detalicznych", za niezbędne produkty spożywcze płacimy już o 18,6 proc. więcej niż rok temu. To jednak nie koniec złych wiadomości.
Spółdzielnie mieszkaniowe zostały postawione przed dramatycznym wyborem. Niezależnie od podjętej decyzji ucierpią przede wszystkim użytkownicy mieszkań. Pierwsze zawiadomienia opiewające nawet na 500 zł podwyżkę czynszu zostały już rozesłane. I jak zaznaczają przedstawiciele spółdzielni, to dopiero początek. Spółdzielnie zostały pozostawione same sobie i muszą mierzyć się z problemem wzrostu wszelkich opłat. Często są zmuszane do rezygnacji z środków przeznaczonych na konserwację budynku na rzecz decyzji związanych z przyjętym rozwiązaniem grzewczym. Wszystkie spółdzielnie, które zawarły umowy z dostawcami mediów z ceną gwarantowaną, sprzed okresu "drożyzny" uniknęły ogromnego przebicia cenowego, z którym mierzą się dziś prezesi. Umowy te jednak zawierane są na czas określony i wraz ich wygaśnięciem koło zostanie domknięte.
Senior pochodzący z województwa zachodniopomorskiego zapłaci za ogrzewanie 1395 zł. Kwota przewyższa znacznie emeryturę mężczyzny. W podobnej sytuacji już wkrótce znajdzie zapewne duże grono polskich seniorów. Jak żyć, panie premierze?Jeden z czytelników portalu businessinsider.pl przybliżył internautom historię swojego sąsiada, który przebywa na emeryturze. Mieszkaniec województwa zachodniopomorskiego zajmuje lokal o powierzchni 44 mkw. Kilka dni temu otrzymał od spółdzielni mieszkaniowej pismo w sprawie podwyżek opłat za ogrzewanie. Różnica jest piorunująca.
Kryzys gospodarczy odciska się piętnem na wszystkich dziedzinach życia. W czasach drożyzny, jak nigdy wcześniej, Polacy szukają dodatkowej gotówki, która umożliwi im przetrwanie ciężkiego okresu i uszczuplają swoje oszczędności. Niestety, pocieszenia nie znajdą oni w ramionach pracodawców, bo ci, znając się na rynkowych mechanizmach, nie kwapią się do podnoszenia pensji. Co gorsze, wielu z nich poważnie myśli o redukcji etatów.Od miesięcy inflacja w Polsce drastycznie rośnie, a my, coraz bardziej przyzwyczajamy się do tego, że z każdą wizytą w sklepie czy na targu, uderzeni zostaniemy kolejną podwyżką. Drożyzna dopada nas również w domowym zaciszu, kiedy przychodzi nam otworzyć listy z rachunkami dostarczonymi przez listonosza, a tam nic innego, jak podwyżki opłat za energię elektryczną, gaz, wodę i śmieci.Niezadowolenie Polaków rośnie więc z dnia na dzień, a wraz z nim oczekiwania, że choć odrobinę ulgi w codziennym trudzie przyniosą w końcu albo obiecane transfery socjalne, albo też dobre gesty pracodawców. Wysokość tych pierwszych może nas jednak mocno zawieść, podczas gdy na drugie także nie ma co liczyć.
Główny Urząd Statystyczny opublikował niepokojące dane dotyczące sytuacji gospodarczej w kraju. Choć tempo wzrostu cen - zgodnie z prognozami, zacznie spadać, to inflacja wciąż utrzymuje się na rekordowo wysokim poziomie. W najbliższym czasie Polska nie stanie się rajem dla mieszkańców.
Zasiłek pogrzebowy od ponad 10 lat nie był podwyższany. W dobie szalejącej inflacji i wszechobecnej podwyżki cen, jego kwota nie wystarcza na zorganizowanie nawet skromnego pogrzebu. Rząd Prawa i Sprawiedliwości planuje waloryzację świadczenia.
Tylko PiS wierzy w zapewnienia o dobrobycie i świetnej sytuacji Polaków. Do osób, które postanowiły przeorać rząd PiS i "jaszczembia" polskie ekonomii Adama Glapińskiego dołączył PSL. Władysław Kosiniak-Kamysz zaprezentował 1000 zł banknot z podobizną prezesa NBP. - Jest królem inflacji - zakpił szef Ludowców.To nie jest łatwy czas dla Adama Glapińskiego i rządu PiS. Chociaż Jarosław Kaczyński i "Wiadomości" TVP jednym głosem nie przestają utrzymywać, że w Polsce sprawy toczą się najlepszym możliwym torem, to rzeczywistość zwykłych ludzi pokazuje, że jest inaczej.Rozgoryczenie - nie tylko wysokimi cenami węgla i drogą żywnością - postanowił wykorzystać Władysław Kosiniak-Kamysz. Szef Ludowców sięgnął po ciężkie emocje, licząc, iż poniosą one PSL na fali.Ludowcy znaleźli się w politycznym pacie. Ludzie z mniejszych miast i wsi mający być ich siłą nie chcą na nich głosować. Przedwyborcze sondaże PSL skupiają się nie na tym, ile głosów zdobędzie partia, ale czy zdobędzie ich wystarczająco, by w ogóle przekroczyć próg wyborczy. Władysław Kosiniak-Kamysz liczy, że wspólny wróg pomoże mu odbudować dawną potęgę Ludowców?
Jarosław Kaczyński zrobił ponad dekadę temu zakupy w osiedlowym sklepie. W koszyku prezesa znalazły się przede wszystkim podstawowe produkty, za które zapłacił 56 zł. Ile musiałby poświęcić na te same towary obecnie, przy inflacji na poziomie 15,5 procent?Jarosław Kaczyński, wybierając się wówczas do sklepu, chciał pokazać Polakom, jak bardzo urosły ceny za czasów rządów Donalda Tuska. Teraz kiedy inflacja osiągnęła rekordowy poziom, a wielu rodaków klepie biedę, pomysł prezesa nabiera ironicznej wymowy.
Chcielibyśmy rzec, że bardzo nam przykro... ale jednak nie. To, że inflacja dotarła na sejmową stołówkę i pozwoli politykom na własnej skórze odczuć to, do czego prowadzą ich działania, traktujemy jako zwykłą sprawiedliwość. Mniej wesoło się robi, gdy spojrzymy na ceny zestawów obiadowych, które są... wyjątkowo atrakcyjne nawet dla przeciętnego Kowalskiego. I to pomimo kolosalnego wzrostu cen.
Co robić, by w rok i to bez żadnego wysiłku zarobić ponad 70 tysięcy złoty zysku? Trzeba mieć 4,6 mln zł i kupić za nie obligacje skarbowe. Na ten sprytny krok zdecydował się premier Mateusz Morawiecki, który niemal całą swoją gotówkę ulokował właśnie w obligacjach. Dziennik "Fakt" z pomocą ekspertów wyliczył, ile mogą wynieść dokładne zyski szefa rządu.
Temat inflacji nie schodzi z ust Polaków, a przede wszystkim polityków i ekonomistów. Szalejąca drożyzna to potężny oręż opozycji w walce z rządem i nie lada kłopot dla Zjednoczonej Prawicy. Winą za pustoszenie naszych portfeli obarczany jest również prezes Adam Glapiński, słynący z nietrafionych prognoz i zaklinania rzeczywistości. Finansista Michał Przybylak postanowił raz na zawsze rozwiać wątpliwości i wskazał, kto odpowiada za gospodarczą katastrofę.Dla jednej strony sporu politycznego to "putinflacja", dla drugiej zaś "glapinflacja". Bez względu na to, jak nazwiemy niekorzystny trend dotyczący wzrostu cen w Polsce, jedno jest pewne - drożyzna spędza sen z powiek Polakom i jest źródłem ich największego niepokoju.Choć, jak fatalnie jest, widzi każdy, kto robi zakupy spożywcze i korzysta z usług, jeszcze bardziej o dramatyzmie sytuacji świadczą twarde dane przedstawione przez Główny Urząd Statystyczny. W czerwcu inflacja wyniosła 15,6 proc. i była najwyższa od 25 lat, a to nie koniec wzrostów wskaźnika.
Ceny w Polsce z miesiąca na miesiąc są coraz wyższe. Drożyzna dotyczy wielu produktów oraz usług, a ceny energii coraz dotkliwiej uderzają w portfele Polaków. Niestety, Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny portalu BiznesAlert.pl, nie pozostawił cienia wątpliwości. - Było drogo, jest drożej i będzie jeszcze drożej - powiedział we "Wstajesz i weekend" w TVN24. Jak stwierdził, "Ukraińcy odczuwają atak Rosji w postaci czołgów rozjeżdżających ich ziemie, a nas rozjeżdżają wysokie rachunki".
Minister Rodziny i Polityki Społecznej potwierdziła, że w 2023 roku czeka nas waloryzacja płacy minimalnej. Będzie jednak "niezwykła", bo podwójna. Pierwsza podwyżka "minimalnej krajowej" czeka nas wraz z początkiem przyszłego roku, a kolejna już w lipcu. Co ważne, to pierwsza taka operacja w historii przepisów o minimalnym wynagrodzeniu.
Prezydent Andrzej Duda, jako prawdziwy mąż stanu, stara się jak może, by poprawić swoim obywatelom nastrój, który w ostatnim czasie znacznie obniżył się wszystkim z powodu ogromnych problemów finansowych. Niestety, próby te za każdym razem kończą się fiaskiem, a na konto głowy państwa zapisywane są kolejne porażki. Beztroska postawa polityka coraz bardziej irytuje Polaków, skarżących się na zaglądającą w oczy biedę.Jak Polska długa i szeroka, gdziekolwiek nie zapytać Polaków o ich największe zmartwienie, wszędzie usłyszy się przede wszystkim jedno: drożyzna. Zaciskający pasa rodacy nie kryją się ze swoją frustracją i jednoznacznie wskazują winnych ich beznadziejnej sytuacji.Na zagrożonej pozycji znajdują się głównie osoby będące aktualnie u władzy, w tym prezes Jarosław Kaczyński, premier Mateusz Morawiecki czy szef NBP Adam Glapiński. Ten ostatni, nie bez przyczyny, łączony jest z inną prominentną postacią, czyli prezydentem Andrzejem Dudą.
Polski Instytut Ekonomiczny właśnie opublikował raport, który z pewnością dla wielu Polaków stanie powodem do jeszcze większego niepokoju. Choć patrząc na obecną drożycnę wydaje się, że o wiele gorzej być już nie może, wraz z nadejściem jesieni ceny żywności w całej Unii Europejskiej wzrosną o ok. 20 proc. Najgorzej będzie zwłaszcza w państwach naszego regionu. Na horyzoncie tymczasem nie widać nadziei na wyjście z tego impasu.Koniec czerwca przyniósł kolejne druzgocące wieści z Głównego Urzędu Statystycznego, który ogłosił, że inflacja osiągnęła poziom 15,6 proc. Rekordowe od ponad 25 lat wskaźniki nie były zresztą wielkim szokiem, bo o takim scenariuszu mówili już dawno ekonomiści, a i każdy przeciętny klient na własnej skórze doświadcza tego, jak bardzo galopują ceny.Drenująca nasze portfele drożyzna sprawia, że z każdym kolejnym dniem zastanawiamy się, jak przeżyć do następnej wypłaty. Na problem z finansami skarżą się już nawet dobrze sytuowani politycy, tacy jak Lech Wałęsa czy Bronisław Komorowski, co dopiero więc mówić o przeciętnym zjadaczu chleba.Najgorsze, że w czasach, gdy jak kania dżdżu potrzebujemy w końcu dobrych wieści, eksperci rysują przed nami czarne wizje i zapowiadają, że będzie jeszcze gorzej. Za kilka miesięcy, idąc do sklepu czy na bazarek może okazać się, że na zapełnienie koszyka po brzegi nie będzie nas zwyczajnie stać.
W Miejskich Zakładach Autobusowych trwa spór pięciu związków zawodowych z zarządem spółki. Głównym postulatem związkowców są podwyżki dla pracowników. Dzisiaj przedstawiciele związków ponownie spotkali się z sekretarzem m.st. Warszawy Włodzimierzem Karpińskim. Niestety, do porozumienia nie doszło. Czy to oznacza, że już niedługo Warszawę czeka paraliż komunikacyjny?Przed możliwością paraliżu warszawskiej komunikacji miejskiej przestrzega kilka związków zawodowych, które weszły w spór z zarządem Miejskich Zakładów Autobusowych. Pracownicy domagają się podwyżek, jednak ich ostatnie spotkanie z sekretarzem m.st. Warszawy nie przyniosło oczekiwanych efektów, co oznacza, że do "konfrontacji" coraz bliżej.
Związek Nauczycielstwa Polskiego jest już na skraju wytrzymałości. Ostatni raz pedagodzy masowo protestowali w kwietniu 2019 roku, a na czele akcji stanął Sławomir Broniarz, szef ZNP. Teraz sytuacja może się powtórzyć, bo Związkowi po raz kolejny kończy się cierpliwość.Związek Nauczycielstwa Polskiego ma dość i postawił ultimatum premierowi. Jak można się spodziewać, problem nadal pozostaje ten sam, a nauczyciele domagają się zmian w jednej kwestii - wynagrodzeń. Tym razem w szczególności zwracają uwagę na inflację, bo podczas gdy ona wynosi już około 15,6 proc. rok do roku, wypłaty na stanowiskach w budżetówce ani drgnęły. Dlatego też nauczyciele zażądali 20-procentowych wzrostów płac.
Władysław Kosiniak-Kamysz wypowiedział się na temat inflacji i wzrostu cen, stanowczo krytykując przy tym działania PiS. Postanowił wyśmiać rząd, twierdząc, że realizuje on program "5-10-15", nawiązując tym samym do znanego programu dla dzieci. Co miał przez to na myśli?Rosnące ceny widać jak na dłoni, ale nie tylko w Polsce - cała Europa w tej chwili ma duże problemy z rosnącą inflacją, ale trzeba przyznać, że niektóre rządowe zagrywki, jak podwyższanie marży paliwowej, są widoczne głównie na naszym podwórku.
W piątek Główny Urząd Statystyczny opublikował szybki odczyt inflacji konsumenckiej w czerwcu. Dane wskazują, że inflacja w czerwcu wyniosła 15,6 proc. i osiągnęła kolejny rekord - to najwyższy poziom od marca 1997. Trzeba jednak pamiętać o tym, że tegoroczny szczyt inflacji najprawdopodobniej dopiero przed nami.Ostatnie miesiące w Polsce upływają pod znakiem dynamicznie rosnącej inflacji. Szczególnie szybko odczyty zmieniały się jesienią 2021 r. i w pierwszych miesiącach 2022 r. To prawdziwy dramat dla budżetów Polaków, którzy muszą zmagać się z ogromnymi podwyżkami cen energii i gazu, lawinowym wzrostem cen paliw i rosnącymi cenami żywności.
Chleb czy uwielbiane przez dzieci bułki to element tradycyjnego polskiego śniadania i kolacji, od dziesięcioleci stanowiący podstawę naszego wyżywienia. Zmienić tego nie zdołała nawet wszechobecna moda na dietę bez glutenu, lecz i branżę piekarską dopadł w końcu kryzys. Z powodu wzrastających kosztów produkcji ceny pieczywa galopują jak szalone i nie mają zamiaru się zatrzymać. Wkrótce może się okazać, że w oczy Polaków zajrzy prawdziwy głód. Zapach świeżego pieczywa, jego chrupiąca skórka i wilgotny, mięciutki środek to coś, czemu nikt nie potrafi się oprzeć. Z serem, wędliną, dżemem, popularnym teraz hummusem albo z czym tylko dusza zapragnie. Polacy kochają kanapki za to, że są tanie, szybkie i przede wszystkim pyszne.Widmo inflacji, która nawiedziła nasz kraj w 2022 roku, sprawiło, że nawyki żywieniowe przeciętnego konsumenta drastycznie się zmieniły, a do koszyków coraz częściej zaczęły trafiać produkty gorszej jakości. Gdy wydawało się, że zrezygnowano już ze wszystkiego, z czego można było zrezygnować, w chlebaku był jeszcze dobry, poczciwy chleb. Niestety, wkrótce i on może być tylko towarem odświętnym.
Daniel Obajtek, prezes Orlenu, chce "ulżyć" polskim kierowcom na wakacje i zapowiada obniżkę cen paliw. Jednak wygląda na to, że kierowcy nie mają się co spodziewać cudów. Dzisiaj szef koncernu zdradził szczegóły "kilkugroszowej obniżki".
Kiedy Polacy liczą każdy grosz, niektórzy o pieniądze martwić się nie muszą. Jak przypomina "Fakt", przed rokiem, jeszcze zanim ceny wystrzeliły na dobre, najważniejsze osoby w państwie, czyli prezydent, premier, marszałkowie Sejmu i Senatu, parlamentarzyści, dostali podwyżki. Teraz z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, jaka naprawdę była ich skala. Kwoty zaskakują, pensje wyższe nawet o jedną czwartą!
W piątek 17 czerwca do Sejmu trafił rządowy projekt ustawy o dopłatach do węgla. Jeśli zostanie przyjęty, do sprzedawców tego surowca po regulowanej cenie trafi prawie 3 mld rekompensaty. Dzięki temu Polacy ogrzeją domy taniej niż narzuca rynek.Rządowy projekt przewiduje rekompensaty dla sprzedawców za sprzedaż po cenie nie wyższej niż 966,60 zł za tonę brutto paliw stałych. Na liście znalazły się węgiel kamienny, brykiet lub pellet, które zwierają co najmniej 85 proc. węgla kamiennego.
Rosnące z dnia na dzień ceny w sklepach i na targach martwią Polaków. Ci starsi z sentymentem wspominają czasy, gdy nie trzeba było obawiać się o to, jak przeżyć do następnej wypłaty. Drogo jest już nawet w uważanych dotąd za tanie dyskontach. Archiwalną gazetkę z jednego z nich udostępnił w sieci anonimowy internauta. Wertując kolejne strony, aż trudno uwierzyć, jak bardzo zmieniła się rzeczywistość.Drożyzna, która opanowała sklepy pozostanie z nami na dłużej i da w kość wszystkim bez wyjątku. Na to, że w sklepowej kasie trzeba zostawiać coraz więcej, wkładając do koszyka coraz mniej, narzekają już nawet żyjący na wyższym poziomie niż przeciętny Polak politycy.Do tej pory jakimkolwiek ratunkiem były dla nas święcące triumfy w ostatnich latach dyskonty. Sieci typu Lidl czy Biedronka na dobre wyparły wielkie markety, oferując tańsze i wcale nie gorsze produkty.Nadszedł jednak i taki czas, gdy odwiedzając ulubione miejsca ze strachem odbieramy od kasjera paragon. Frustracja narasta jeszcze bardziej, gdy sięgniemy pamięcią choćby pół roku wstecz i przypomnimy sobie, ile wówczas kosztowało nas miesięcznie utrzymanie. Prawdziwy szok można z kolei przeżyć, gdy tak jak jeden z internautów, odkryjemy w swoim archiwum starą gazetkę promocyjną.