Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Fakty > Drożyzna w nadmorskich restauracjach. Właściciele lokali martwią się o odpływ klientów
Ada Rymaszewska
Ada Rymaszewska 12.06.2022 09:40

Drożyzna w nadmorskich restauracjach. Właściciele lokali martwią się o odpływ klientów

morze
Jakub Kaminski/East News, MARCIN GADOMSKI/AGENCJA SE/East News

Tegoroczne wakacje zamiast ulgi i poprawy nastrojów przyniosą jedynie żal i zmartwienia. Uwielbiany przez Polaków Bałtyk kojarzyć się będzie w tym sezonie z wszechobecną drożyzną, która opanowała punkty gastronomiczne. Wysokie ceny, widoczne na każdym kroku, są utrapieniem nie tylko turystów, ale i restauratorów, narzekających na rosnące koszty utrzymania biznesów.

Szum morza, śpiew ptaków, kąpiel w Bałtyku i opalanie, a później czas na obiad. Dla wielu Polaków tak właśnie wyglądały do tej pory wyśnione wakacje na Wybrzeżu. Wszystko zmieniło się diametralnie w tym roku, gdy rzeczywistość brutalnie zdominował temat szalejącej inflacji.

W sytuacji, gdy na potęgę drożeje wszystko - od żywności, po energię i paliwa, przed niektórymi stanęła niełatwa decyzja, czy wakacyjnych planów nie odłożyć na lepsze czasy. Ci, którzy postanowią jednak choć kilka dni spędzić nad polskim morzem, muszą liczyć się z tym, że mocno odczują to po kieszeni.

Wakacje nad Bałtykiem coraz droższe

Choć dla większości turystów pobyt nad Bałtykiem bez wizyty w smażalni ryb nie ma racji bytu, w tym roku nie wszyscy poczują smak smażonej flądry czy dorsza. Za kilogram tego drugiego trzeba zapłacić obecnie ponad 150 zł. Restauratorzy dwoją się i troją, by zachęcić klientów, prezentując ceny za 100 g, ale i one skutecznie odstraszają głodnych turystów. – Teraz do smażalni na rybkę wybierzemy się co najwyżej raz, bo przy tych cenach rachunek może wynieść nawet ponad 300 zł. Ja za płat smażonego dorsza, surówkę i piwo zapłaciłam prawie 86 zł – mówi w rozmowie z "Faktem" pani Anna.

Problem drożyzny nie jest jednak tylko utrapieniem klientów punktów gastronomicznych. Wysokie ceny martwią też właścicieli, którzy zmuszeni są do ich windowania z powodu rosnących kosztów utrzymania lokali.

Wysokie ceny martwią restauratorów

Po raz pierwszy boję się nadchodzącego sezonu. Niestety inflacja spowodowała, że ceny zakupywanych przeze mnie towarów wzrosły tak bardzo, że gdybym chciał zachować swoją dotychczasową marżę, to musiałbym podnieść ceny w moim lokalu chyba o 60 procent, a tego nie zrobię, bo straciłbym klientów – wyznaje Marek Wiśniewski, który od 16 lat prowadzi sezonowo nadmorski "Bar Viking".

Jak zaznacza, zdecydował się więc podnieść ceny średnio o 20 procent w stosunku do zeszłego roku, choć sam na tym połowicznie traci. Z bólem serca wspomina zeszły sezon, gdy koszty prowadzenia działalności były o wiele niższe.

– W zeszłym roku za butlę z gazem płaciłem 45 zł, a teraz ich cena wzrosła do 70 zł. Jeszcze bardziej poszły w górę ceny olej. 5-litrowa butelka kosztowała 18 zł, teraz już 50 zł. Podobnie jest z rybą. Jeśli do tego dołożyć wzrost czynszu, cenę prądu oraz koszt wynajęcia pracowników, to jak do tej pory uważałem się za optymistę, tak teraz w czarnych barwach widzę ten nadchodzący sezon – mówi pan Marek.

Restaurator nie ma złudzeń stwierdzając, że popularny dorsz staje się produktem ekskluzywnym, na który pozwolą sobie w tym sezonie jedynie najlepiej sytuowani. Już w zeszłe wakacje, gdy cena ryby wynosiła 90 zł za kilogram, słychać było narzekania klientów. Teraz, kiedy w karcie widnieje już 130 zł, co oznacza koszt zakupu porcji z surówką i frytkami rzędu 60 zł, turyści z jeszcze większą niechęcią udadzą się na taki obiad.

Artykuły polecane przez Goniec.pl:

Źródło: Fakt