Drożyzna w nadmorskich restauracjach. Właściciele lokali martwią się o odpływ klientów
Tegoroczne wakacje zamiast ulgi i poprawy nastrojów przyniosą jedynie żal i zmartwienia. Uwielbiany przez Polaków Bałtyk kojarzyć się będzie w tym sezonie z wszechobecną drożyzną, która opanowała punkty gastronomiczne. Wysokie ceny, widoczne na każdym kroku, są utrapieniem nie tylko turystów, ale i restauratorów, narzekających na rosnące koszty utrzymania biznesów.
Szum morza, śpiew ptaków, kąpiel w Bałtyku i opalanie, a później czas na obiad. Dla wielu Polaków tak właśnie wyglądały do tej pory wyśnione wakacje na Wybrzeżu. Wszystko zmieniło się diametralnie w tym roku, gdy rzeczywistość brutalnie zdominował temat szalejącej inflacji.
W sytuacji, gdy na potęgę drożeje wszystko - od żywności, po energię i paliwa, przed niektórymi stanęła niełatwa decyzja, czy wakacyjnych planów nie odłożyć na lepsze czasy. Ci, którzy postanowią jednak choć kilka dni spędzić nad polskim morzem, muszą liczyć się z tym, że mocno odczują to po kieszeni.
Wakacje nad Bałtykiem coraz droższe
Choć dla większości turystów pobyt nad Bałtykiem bez wizyty w smażalni ryb nie ma racji bytu, w tym roku nie wszyscy poczują smak smażonej flądry czy dorsza. Za kilogram tego drugiego trzeba zapłacić obecnie ponad 150 zł. Restauratorzy dwoją się i troją, by zachęcić klientów, prezentując ceny za 100 g, ale i one skutecznie odstraszają głodnych turystów. – Teraz do smażalni na rybkę wybierzemy się co najwyżej raz, bo przy tych cenach rachunek może wynieść nawet ponad 300 zł. Ja za płat smażonego dorsza, surówkę i piwo zapłaciłam prawie 86 zł – mówi w rozmowie z "Faktem" pani Anna.
Problem drożyzny nie jest jednak tylko utrapieniem klientów punktów gastronomicznych. Wysokie ceny martwią też właścicieli, którzy zmuszeni są do ich windowania z powodu rosnących kosztów utrzymania lokali.
Wysokie ceny martwią restauratorów
– Po raz pierwszy boję się nadchodzącego sezonu. Niestety inflacja spowodowała, że ceny zakupywanych przeze mnie towarów wzrosły tak bardzo, że gdybym chciał zachować swoją dotychczasową marżę, to musiałbym podnieść ceny w moim lokalu chyba o 60 procent, a tego nie zrobię, bo straciłbym klientów – wyznaje Marek Wiśniewski, który od 16 lat prowadzi sezonowo nadmorski "Bar Viking".
Jak zaznacza, zdecydował się więc podnieść ceny średnio o 20 procent w stosunku do zeszłego roku, choć sam na tym połowicznie traci. Z bólem serca wspomina zeszły sezon, gdy koszty prowadzenia działalności były o wiele niższe.
– W zeszłym roku za butlę z gazem płaciłem 45 zł, a teraz ich cena wzrosła do 70 zł. Jeszcze bardziej poszły w górę ceny olej. 5-litrowa butelka kosztowała 18 zł, teraz już 50 zł. Podobnie jest z rybą. Jeśli do tego dołożyć wzrost czynszu, cenę prądu oraz koszt wynajęcia pracowników, to jak do tej pory uważałem się za optymistę, tak teraz w czarnych barwach widzę ten nadchodzący sezon – mówi pan Marek.
Restaurator nie ma złudzeń stwierdzając, że popularny dorsz staje się produktem ekskluzywnym, na który pozwolą sobie w tym sezonie jedynie najlepiej sytuowani. Już w zeszłe wakacje, gdy cena ryby wynosiła 90 zł za kilogram, słychać było narzekania klientów. Teraz, kiedy w karcie widnieje już 130 zł, co oznacza koszt zakupu porcji z surówką i frytkami rzędu 60 zł, turyści z jeszcze większą niechęcią udadzą się na taki obiad.
Artykuły polecane przez Goniec.pl:
Wlk. Brytania: 15-letni Polak nie żyje. Próbował ratować matkę przed nożownikiem
Spłonęło miasteczko wolności przed Sejmem. "Z dymem poszło ponad sześć lat historii"
O której procesja w Boże Ciało 2022? Gdzie oglądać? Lista procesji i program TV
Źródło: Fakt