1,5 roczna dziewczynka wypadła z okna mieszkania w miejscowości Dwikozy w województwie świętokrzyskim. Dziecko zostało przetransportowane śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do jednego ze szpitali w Kielcach.Do dramatu doszło wczoraj około godziny 15:00 w Dwikozach. Dziewczynka wypadła z okna na wysokości drugiego piętra. W chwili zdarzenia w mieszkaniu znajdowała się jej matka oraz rodzeństwo.
W mediach pojawiła się historia mamy, która opisała, jak jej teść doprowadził do tego, że wnuki postanowiły drastycznie ograniczyć z nim kontakt. Problemy zaczęły się zaraz po porodzie, gdy ojciec jej męża powiedział, że okazała się „zbyt leniwa, by urodzić naturalnie”. Później relacje rodzinne tylko się pogarszały.Autorka tej historii wróciła do czasów, gdy była świeżo upieczoną mamą. Dzień, w którym na świecie pojawiła się jej córka, zapamięta prawdopodobnie do końca życia. Niestety będą to wspomnienia słodko-gorzkie. Wszystko przez zachowanie teścia tej kobiety, który pozwolił sobie na oburzający komentarz.Młoda mama dochodziła do siebie po trudnym porodzie. Gdy jej córka przychodziła na świat, pojawiły się komplikacje, dlatego dziewczynka musiała urodzić się metodą cesarskiego cięcia. Teść kobiety stwierdził, że wynikało to z jej lenistwa. Jego konserwatywne podejście z czasem sprawiło, że wnuki ograniczyły z nim kontakt.
Gdy na ciele chłopca zaczęła pojawiać się czerwona wysypka, rodzice byli przekonani, że ich syn zachorował na ospę wietrzną. Gdy dziecko trafiło do lekarza, ten przekazał rodzinie porażającą diagnozę.Stephanie Webster nie była zaniepokojona, gdy zauważyła wysypkę na ciele swojego syna. Czerwone kropki zwróciły jednak uwagę położnej, która uznała, że to może być coś groźnego. Kiedy wysypka zaczęła się nasilać, rodzice zabrali Oscara do szpitala.
Ministerstwo Zdrowia zareagowało na szokujący reportaż Janusza Schwertnera. Materiał „Piżamki” to opis sytuacji młodych pacjentów, którzy przebywają na oddziale leczenia nerwic Szpitala Mazowieckiego w Garwolinie. Z tekstu dziennikarza wynika, że dzieci, które zmagają się między innymi z depresją czy zaburzeniami osobowości, są karane przez personel placówki – nawet za objawy chorób. Resort wystosował wniosek o kontrolę „w trybie pilnym”.Po publikacji reportażu „Piżamki” Janusza Schwertnera Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało podjęcie odpowiednich kroków w sprawie oddziału leczenia nerwic Szpitala Mazowieckiego w Garwolinie. Resort potwierdził decyzję w rozmowie z portalem Onet, na którym ukazał się materiał dziennikarski dotyczący psychiatrii dziecięcej.W odpowiedzi Ministerstwo Zdrowia zawiadomiło, że planowane kontrole mają zostać przeprowadzone jak najszybciej. Ma za nie odpowiadać specjalista ds. psychiatrii dzieci i młodzieży. Sprawą ma się także zająć Rzecznik Praw Pacjenta. Z reportażu wynika, że nieletni pacjenci garwolińskiego szpitala muszą za karę rozbierać się do bielizny i chodzić w po oddziale w specjalnej piżamce, która ma być ostrzeżeniem dla innych.
Prokuratura postawiła księdzu zarzuty stosowania przemocy fizycznej oraz psychicznej podczas pracy z uczniami klas 1-3. Duchowny pracował jako katecheta w szkole podstawowej w Bystrej koło Gorlic. Kapłan miał bić dzieci dziennikiem po głowie, ciągać je za włosy, uszy oraz poniżać. Został już zawieszony w obowiązkach pedagoga.Śledztwo, które dotyczyło księdza Stanisława L., trwało przez dwa lata. Duchowny pracował w Bystrej jako katecheta. Po latach zaczęły się zgłaszać jego ofiary. Dzięki rozmowom z dziećmi, które przeprowadzono w obecności psychologa, udało się sformułować akt oskarżenia.W rozmowie z mediami prokurator Tadeusz Cebo przyznał, że „księdzu Stanisławowi L. zarzucono, że psychicznie i fizycznie znęcał się nad uczniami klas 1-3 miejscowej szkoły”. Śledztwo rozpoczęło się od złożenia doniesienia przez rodziców jednej z uczennic katechety. Duchowny miał ją uderzyć w głowę i ciągnąć za uszy.
Zaniepokojone dziecko przez pomyłkę zadzwoniło do obcej kobiety, która mieszka na drugim końcu Polski. 7-latek powiedział nieznajomej, że jego mama „śpi i nie chce się obudzić”. Kobieta natychmiast zawiadomiła policję. Funkcjonariusze pojawili się w mieszkaniu, w którym przebywa chłopiec i postanowili pomóc rodzinie.Mieszkające w miejscowości Wysoka na Dolnym Śląsku dziecko nie mogło wybudzić mamy. W pewnym momencie 7-latek przez pomyłkę wybrał numer obcej kobiety i podczas rozmowy powiedział jej, że jego matka bardzo źle się czuje. Nieznajoma wezwała do jego domu policję.Funkcjonariusze, którzy pojawili się na miejscu, zastali w mieszkaniu dziecko i jego mamę. Kobieta była w trakcie oczekiwania na przeszczep i dochodziła do siebie po dializie nerek. Policjanci dowiedzieli się, że rodzina jest też w trudnej sytuacji finansowej i postanowili pomóc jej wraz z mieszkańcami.
Nad zalewem Nakło-Chechło w powiecie tarnogórskim policja zatrzymała jednego z wypoczywających mężczyzn. 46-latek spożywał alkohol w barze, podczas gdy jego syn omal się nie utopił. Jak później tłumaczył ojciec, był przekonany, że dziecko jest bezpieczne pod okiem ratowników Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Podczas badania okazało się, że miał blisko dwa promile alkoholu.Oddział prewencji policji z Katowic sprawdzał bezpieczeństwo nad brzegiem zalewu Nakło-Chechło, poruszając się rowerami. Sprawdzając okolicę popularnego „Chechła”, zauważyli, że 4-letnie dziecko znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wówczas zaalarmowali ratowników.Na szczęście dzięki sprawnej pracy policji oraz Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego 4-letni chłopak został wyciągnięty z wody na brzeg. Jego życiu nic już nie zagraża. Mundurowi znaleźli ojca chłopaka w pobliskim barze. 46-letni mężczyzna spożywał alkohol i był nietrzeźwy. Służby doprowadziły go do prokuratury.
15 lipca siostry Józefitki z Tarnowa znalazły w prowadzonym przez siebie Oknie Życia 11-miesięcznego chłopca. Służby od razu zaczęły działać - policjanci dotarli do rodziców dziecka, rozmawiali z matką. Sprawę bada również MOPS.Stan znalezionego chłopca był dobry, jednak i tak trafił do szpitala na rutynowe badania. Dziecko zostanie w placówce jeszcze kilka dni - w tym czasie policjanci skontaktowali się z matką i próbowali ustalić, czy nikt nie zmusił jej do oddania malucha.
Mieszkający w Borowcach 13-letni Gianni jednej nocy stracił całą swoją rodzinę. Rodzice i starszy brat chłopca zostali wymordowani przez krewnego, który nadal jest poszukiwany. Krewni 13-latka zorganizowali zbiórkę pieniędzy, by pomóc dziecku. Robią wszystko, żeby nie był sam po tej strasznej tragedii.W nocy z piątku na sobotę (9 na 10 lipca) w Borowcach doszło do zbrodni, która wstrząsnęła nie tylko lokalną społecznością, ale również całą Polską. Policja, która została wezwana w sprawie awantury domowej, odkryła zwłoki 44-letnich małżonków oraz ich 17-letniego syna. Uratowało się jedynie 13-letnie dziecko.W jednej chwili 13-latek z Borowców stracił najbliższą rodzinę. Po tej tragedii krewni chłopca próbują zapewnić mu warunki, w których chłopiec będzie mógł dojść do siebie. Zorganizowali już zbiórkę pieniędzy na stronie siepomaga.pl. Środki mają być zabezpieczeniem przyszłości nastolatka.
W szczecińskim centrum handlowym doszło do nietypowej sytuacji. Przy jednym ze stolików restauracyjnych kilkuletni chłopiec oddał mocz do kubka w obecności mamy i babci. Zdjęcie ze zdarzenia zostało udostępnione w mediach społecznościowych.Zarówno fotografia, która pojawiła się na facebookowym profilu Szczecin INFO, jak i samo zdarzenie, wzbudziły ogromne kontrowersje wśród internautów. Widać na nim, jak trzylatek z opuszczonymi do kostek spodniami oddaje mocz do trzymanego przez mamę kubka po napoju. Podpis brzmiał: „Niedziela w centrum handlowym”.
Mieszkająca w województwie kujawsko-pomorskim mama samotnie wychowuje 10 dzieci. Kobieta może liczyć na pomoc socjalną w postaci zasiłków i pieniędzy wypłacanych w ramach programu 500 plus oraz na alimenty. Dzięki temu miesięcznie otrzymuje blisko 10 tysięcy złotych. W związku z tym, że nie ma wykształcenia i nigdy nie pracowała pracownicy socjalni przypominają o problemie dziedziczonego ubóstwa.Samotna mama co miesiąc otrzymuje 9400 złotych. Na jej konto wpływają środki w z alimentów, programu 500 plus oraz zasiłków. Choć to z pewnością pomaga w utrzymaniu licznej rodziny, niektórzy pracownicy socjalni przypominają, że może to również przyczyniać się do problemu dziedziczonego ubóstwa.Mama gromadki dzieci przerwała swoją edukację na poziomie technikum, nie ukończywszy szkoły. Powodem było pierwsze dziecko. Zaszła w ciążę, gdy jeszcze była uczennicą. Później rodziła raz na 1,5 roku lub dwa lata. Obecnie mieszkanka województwa kujawsko-pomorskiego ma 40 lat i nigdy nie pracowała.
W sobotę późnym wieczorem w gminie Wilkowice nieopodal Bielska-Białej (województwo śląskie) doszło do wypadku. 13-latek został poparzony w wyniku wybuchu substancji łatwopalnej. Chłopiec został odwieziony do szpitala w Krakowie.Do zapłonu doszło podczas zabawy rozpuszczalnikami. Dwójka rodzeństwa prawdopodobnie nieostrożnie obchodziła się z substancjami łatwopalnymi, co doprowadziło do dramatycznego zdarzenia.
Po tym, jak sędzia piłkarski wyrzucił z boiska dziecko Iwony Busse, kobieta wpadła w złość. Arbiter nie pozwolił 11-letniemu Adasiowi grać, ponieważ miał na głowie czapkę z daszkiem. Chłopak nosi ją w związku z łysieniem plackowatym, którego się wstydzi. Mama opisała całą sprawę w mediach społecznościowych. Teraz czeka ją proces sądowy.Jesienią 2020 roku dziecko Iwony Busse musiało opuścić boisko, ponieważ wyszło do gry w czapce. Sędzia zdecydował, że to niezgodne z zasadami i 11-letni Adaś nie może grać w nakryciu głowy. Wściekła matka napisała w mediach społecznościowych, co sądzi o arbitrze, który nie wydał zgody na uczestnictwo jej syna w meczu.Dziecko Iwony Busse cierpi na łysienie plackowatym. Czapka stała się nieodłącznym elementem garderoby 11-latka. Adaś bardzo wstydzi się tego, że nie ma włosów na głowie. Jednak sędzia był nieugięty. Arbiter uznał, że został zniesławiony przez mamę chłopca i wytoczył jej proces. Oczekuje 5 tysięcy złotych.
Straż pożarna prowadzi akcję poszukiwawczą nastolatka, który w sobotę 10 lipca wpadł do Odry w miejscowości Oława. 15-latka porwał silny nurt rzeki. W działania zaangażowała się specjalna grupa z łodzią. Do zdarzenia doszło w godzinach wieczornych. Podobne wydarzenia miały miejsce w Koźlicach koło Bogatyni.Zgodnie z informacjami przekazanymi przez reporterkę Radia ZET Grażynę Wiatr straż pożarna prowadzi akcję poszukiwawczo-ratowniczą w miejscowości Oława. Tam do Odry wpadł 15-latek, którego porwał silny nurt rzeki. Do zdarzenia doszło w sobotę po godzinie 19:00.Straż pożarną wspiera specjalna grupa z łodzią oraz policja. Służby prowadzą czynności wzdłuż linii brzegowej. Okoliczności zdarzenia wciąż pozostają niejasne. Nastolatek wpadł do rzeki w okolicy lokalnej oczyszczalni ścieków. Nie wiadomo, jak długo warunki będą pozwalały na kontynuowanie akcji.
Na Komendzie Powiatowej Policji w Górze w województwie dolnośląskim pojawił się mężczyzna w towarzystwie 3-letniej dziewczynki. Tłumaczył zaskoczonym funkcjonariuszom, że znalazł dziecko na ulicy.Mężczyzna zeznał, że dziewczynka błąkała się samotnie po jednej z okolicznych ulic. Przechodzeń zaopiekował się dzieckiem i postanowił przyprowadzić ją do najbliższej jednostki policji.
Wiceszef Ministerstwa Zdrowia Sławomir Gadomski potwierdził, że od września 2021 roku w szkołach mają pojawić się lekcje o zdrowiu. Wiceminister przyznał, że zajęcia miały być wprowadzone już w ubiegłym roku, jednak było to niemożliwe ze względu na wybuch pandemii koronawirusa. Mają odbywać się w ramach godzin wychowawczych.W czwartek 8 lipca wiceminister Sławomir Gadomski oświadczył, że od 1 września 2021 roku uczniowie będą mieli w szkołach lekcje o zdrowiu. Wiceszef potwierdził plany podczas posiedzenia Komisji Zdrowia. Plan jest częścią zadań, które przewiduje Narodowa Strategia Onkologiczna.Wiceminister Sławomir Gadomski przyznał, że lekcje zdrowia miały być wprowadzone do polskich szkół już w 2020 roku. W realizacji planu przeszkodził wybuch pandemii koronawirusa. Wdrożenie nowych zajęć jednak było kwestią czasu, ponieważ stanowią część zadań objętych Narodową Strategią Onkologiczną. Podczas czwartkowego posiedzenia resort zajmował się sprawozdaniem dotyczącym tego programu.
Carissa Rill udała się na badanie USG, by sprawdzić, czy jej bliźniacza ciąża rozwija się prawidłowo. Dzięki technologii 4D mogła zobaczyć na ekranie monitora coś niesamowitego. Rozwijające się w jej brzuchu dzieci przytulały się i były ułożone w taki sposób, jakby dawały sobie buziaka. Obraz trafił do mediów i zyskał ogromną popularność.Bohaterka tej historii odkąd zaszła w ciążę, nie mogła się doczekać, aż zostanie matką. Gdy dowiedziała się, że urodzi bliźnięta, ucieszyła się jeszcze bardziej. Będąc w 24. tygodniu udała się na kontrolne badanie USG. Dzięki technologii 4D mogła zobaczyć, jak rozwijają się jej pociechy.Będąca w ciąży kobieta nie spodziewała się, że na ekranie monitora zobaczy tak niesamowity obraz. Choć nie było to pierwsze badanie USG lekarza, nawet on był zaskoczony widokiem. Dzieci Carissy Rill ułożyły się w taki sposób, że wyglądały, jakby się obejmowały i dawały sobie buziaka.
4-latek wraz z rodzeństwem znajdował się w samochodzie pod opieką mamy, podczas gdy ich tata przebywał w pobliskim sklepie. W pewnym momencie chłopiec znalazł broń palną i przez przypadek śmiertelnie się postrzelił.Do tragedii doszło we wtorek około godziny 12:00 na parkingu w Manitou Springs w stanie Kolorado w USA. Rodzina zaparkowała auto przed miejscową apteką, a następnie 26-letni mężczyzna wyszedł do sklepu. W tym czasie jego 4-letni syn znalazł w aucie pistolet.
Tuż przed godziną 18:00 w poniedziałek 5 lipca 2021 roku dyżurny komendy w Łobzie w województwie zachodniopomorskim odebrał zgłoszenie o pożarze w jednym z domów w miejscowości Siwkowice. Na miejscu znajdowało się również dwumiesięczne niemowlę, które miało poważne problemy z oddychaniem.Po odebraniu zgłoszenia na miejsce natychmiast wysłano służby ratunkowe. Jako pierwsi na miejsce dotarli dzielnicowi z Reska, którzy wiedzieli, że nie mają chwili do stracenia.
Mieszkańcy powiatu lubaczowskiego w województwie podkarpackim są wstrząśnięci sprawą 76-latka, który w jednej z okolicznych wsi dopuścił się molestowania seksualnego 6-letniej dziewczynki. Mężczyzna został aresztowany i odpowie przed sądem.Informację o wszczęciu postępowania w sprawie 76-letniego mieszkańca powiatu lubaczowskiego potwierdziła w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” prok. Aneta Idzik z Prokuratury Rejonowej w Lubaczowie.
W poniedziałek 5 lipca na drodze ekspresowej S3 doszło do fatalnego wypadku. Na odcinku między Zieloną Górą, a Nową Solą bus zderzył się z pojazdem wojskowym. Wskutek zdarzenia obrażenia odniosło pięcioro dzieci. Czworo z nich otrzymało pomoc na miejscu. Jeden poszkodowany w stanie ciężkim został przetransportowany śmigłowcem do szpitala. Trwają utrudnienia na trasie.Przed południem na odcinku drogi ekspresowej S3 wydarzył się poważny wypadek z udziałem busa, który przewoził między innymi dzieci, oraz pojazdu wojskowego. W pewnym momencie bus uderzył w stojące na poboczu auto, które zabezpieczało tył kolumny. Zdarzenie miało miejsce na 200. kilometrze trasy.Do wypadku doszło po godzinie 11:00. Obrażenia wskutek zdarzenia odniosło pięcioro dzieci podróżujących busem. Czworo z nich zostało już opatrzonych przez medyków. 12-letnia dziewczynka w stanie ciężkim została przetransportowana śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do szpitala.
Monika Olejnik zdobyła się na kilka osobistych wyznań na temat rodzicielstwa. Nie wszyscy wiedzą, że jedna z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarek wychowała syna, który dzisiaj ma już 31 lat. Reporterka przyznała po latach, że wolałaby mieć więcej dzieci. Nie ukrywała również, że przez intensywną pracę wiele ją ominęło, a Jerzym zajmowała się cała rodzina.Wiele osób nie wie, że Monika Olejnik ma już dorosłego syna. 31-letni Jerzy urodził się, gdy dziennikarka była jeszcze w związku z satyrykiem Grzegorzem Wasowskim. Prowadząca program „Kropka nad i” musiała pogodzić macierzyństwo z karierą w mediach, co okazało się bardzo trudnym wyzwaniem.lubeChoć dzisiaj Monika Olejnik może pochwalić się imponującym doświadczeniem i dorobkiem dziennikarskim, to zapłaciła za te osiągnięcia pewną cenę. Po latach przyznała, że nie zawsze mogła być obecna w życiu syna i umknęło jej wiele ważnych momentów, gdy zajmowała się karierą. Wyraziła też żal, że nie doczekała się więcej dzieci.
Gumowe zabawki towarzyszą podczas kąpieli niemal każdemu maluchowi. Żółte kaczuszki, które są chętnie kupowane przez rodziców, mogą być niebezpieczne dla zdrowia. W ich wnętrzu pod wpływem wilgoci narasta grzyb.Niebezpieczne patogeny są często niewidoczne gołym okiem - opiekunowie zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa dopiero w momencie, gdy na powierzchni wody zaczynają pojawiać się charakterystyczne, czarne płatki.
W piątek 2 lipca w godzinach popołudniowych w miejscowości Rudnik (województwo lubelskie) doszło do tragicznego wypadku. Dwuletnia dziewczynka, która bawiła się w ogrodzie pod opieką ojca, wpadła do basenu. Pomimo reanimacji, zmarła w szpitalu.Do zdarzenia doszło w momencie, w którym ojciec wszedł do domu z innymi członkami rodziny, spuszczając dziecko z oczu. Po chwili jeden z gości rodziny zauważył, że dziewczynka się nie porusza.
Wrocławska placówka przygotowała specjalną listę zaleceń dla rodziców, którzy chcą wysłać swoje dzieci do żłobka. Opiekunowie nie dowierzają, ponieważ części punktów, które mają służyć przygotowaniu maluchów do pobytu w zakładzie opiekuńczo-wychowawczym, nie da się spełnić w przypadku kilkumiesięcznego podopiecznego. Niektórych postawa pracowników żłobka oburzyła.Rodzice, którzy chcą posłać dzieci do żłobka, uznali listę wymagań przedstawioną przez jedną z wrocławskich placówek za skandaliczną. Niektórzy byli przekonani, że to żart ze strony pracowników zakładu opiekuńczo-wychowawczego. Od maluchów wymaga się między innymi umiejętności picia z normalnego kubeczka.Pracownicy wrocławskiej placówki, którzy opracowali kontrowersyjną listę wymagań, uznali, że niekapki są odpowiednie dla bobasów, a nie dla dzieci, które idą do żłobka. Może się wydawać dość dziwne stwierdzenie, ponieważ do tego typu zakładów opiekuńczo-wychowawczych wysyła się przecież właśnie najmniejsze maluchy. Zalecono też zrezygnowanie z karmienia piersią.
Policja pod nadzorem prokuratury ze Starogardu Gdańskiego prowadzi śledztwo w sprawie zwłok dziecka znalezionych przy ulicy Jagiełły. Tuż przy rzece Wierzyca w krzakach leżało ciało noworodka, które ktoś umieścił w foliowej torebce. Wcześniej śledczy poszukiwali zaginionej ciężarnej kobiety w tym regionie.W związku ze szczególnym charakterem sprawy rzecznik policji w Starogardzie Gdańskim, aspirant sztabowy Marcin Kunka oświadczył, że służby mundurowe nie mogą udzielić prasie żadnych szczegółowych informacji dotyczących śledztwa. Prokuratura zdradziła jednak okoliczności.Z informacji przekazanych przez rzeczniczkę Prokuratury Okręgowej w Gdańsku wynika, że policja otrzymała w środę 30 czerwca zawiadomienie o zaginięciu kobiety. Prokurator Grażyna Wawryniuk potwierdziła, że poszukiwana przez służby była wcześniej w ciąży. Została odnaleziona jeszcze tego samego dnia.
W miejscowości Radomno pod Nowym Miastem Lubawskim w województwie warmińsko-mazurskim doszło do nieszczęśliwego wypadku. 5-letnie dziecko zmarło po tym, jak spadła na nie butla po gazie technicznym. Służby przekazały, że zdarzenie miało miejsce na prywatnej posesji. Policja rozpoczęła już badanie okoliczności.Wiadomości o nieszczęśliwym wypadku potwierdził zastępujący oficera prasowego policji w Nowym Mieście Lubawskim Bartłomiej Smarz.Funkcjonariusz przekazał, że na prywatnej posesji doszło do tragicznego zdarzenia, wskutek którego śmierć poniosło małe dziecko.Z relacji przekazanej przez zastępcę oficera prasowego policji wynika, że w trakcie wypadku na 5-letnie dziecko spadła butla po gazie technicznym. Chłopiec odniósł rozległe obrażenia ciała. Niestety nie udało się go uratować.
Nastoletnia Agnieszka Matejko, która przebywała wraz ze swoim dzieckiem w domu wczasowym-agroturystycznym w miejscowości Owieczka opuściła ośrodek w poniedziałek 28 czerwca i wciąż nie nawiązała kontaktu z opiekunami. Młoda mama udała się z synem w nieznanym kierunku. Policja z Limanowej prowadzi poszukiwania dziewczyny.Służby z Limanowej potwierdziła zaginięcie młodej mamy i jej dziecka. 16-letnia Agnieszka Matejko zabrała swoje dziecko z domu wczasowego w miejscowości Owieczka leżącej w powiecie limanowskim w poniedziałek około godziny 15:20. Kontakt z nastolatką się urwał.Młoda mama i jej 7-tygodniowe dziecko jak dotąd nie skontaktowała się ze swoimi opiekunami. Nastoletnia Agnieszka zostawiła w ośrodku zarówno własne rzeczy, jak i te niezbędne do pielęgnacji syna Wiktora. 16-latka nie zabrała wózka dziecięcego, ubrań, a także dowód osobisty.