Jeden z nauczycieli pracujących w szkole w Opolu zaraził się koronawirusem. W ramach bezpieczeństwa aż pięć klas objęto kwarantanną. Łącznie ponad stu uczniów zostało skierowanych na nauczanie zdalne. Z komunikatu wydanego przez opolski ratusz wynika, że pedagog był zaszczepiony. Nie jest to jedyny taki przypadek w regionie.Władze miasta przekazały, że pedagog uczący w Zespole Szkół Zawodowych nr 4 przy ul. Hallera otrzymał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. W związku z tym pięć klas zostało objętych kwarantanną. Według rzecznika opolskiego ratusza pedagog był zaszczepiony.Łącznie aż 119 uczniów szkoły o profilu gastronomicznym zostało skierowanych na nauczanie zdalne, jak przekazał Adam Leszczyński. Do 27 września w domach pozostaną uczniowie dwóch klas czwartych. Kolejna klasa czwarta będzie uczyła się zdalnie do 26 września. Klasa druga jest objęta kwarantanną do 25 września, a klasa trzecia – do 23 września.
Bydgoska policja potwierdziła zarzuty postawione strażakowi, który w środę 8 września wciągnął do pojazdu dwóch nieletnich chłopców i naruszył ich nietykalność cielesną. Funkcjonariusz publiczny dopuścił się tego czynu, ponieważ dzieci miały pożyczyć i nie oddać hulajnogi, która należała do jego syna.Z ustaleń Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy wynika, że w środę o godzinie 20:00 35-letni strażak zabrał do samochodu dwóch chłopców w wieku 10 i 8 lat i naruszył ich nietykalność cielesną. Do zdarzenia doszło przy ulicy Gajowej w Bydgoszczy. Mężczyzna został zawieszony w czynnościach.Jak przekazała bydgoska policja, po upływie kilku minut chłopcy wysiedli z pojazdu przy ulicy Marii Skłodowskiej-Curie. Zawiadomienie w tej sprawie złożyła mama jednego z pokrzywdzonych. W przypadku 8-latka mówi się o naruszeniu nietykalności cielesnej, natomiast u 10-latka doszło do uszkodzenia ciała.
We wtorek 14 września pod Lublinem doszło do tragicznego wypadku. W miejscowości Krężnica Jara samochód potrącił dziecko. Na miejscu pojawił się między innymi śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Niestety ofiary nie udało się uratować i chłopiec zmarł na miejscu. Służby mundurowe prowadzą w tej sprawie śledztwo.Policja otrzymała zawiadomienie o wypadku we wtorek około godziny 18:30. Do tragedii doszło w Krężnicy Jarej, na odcinku drogi powiatowej między Lublinem a Strzeszkowicami. Mężczyzna jadący osobowym citroenem potrącił 10-letnie dziecko. Sprawą zajęła się Komenda Wojewódzka Policji w Lublinie.Ze wstępnych ustaleń poczynionych w trakcie oględzin miejsca wypadku wynika, że do zdarzenia doszło, gdy 10-letni chłopiec przechodził przez jezdnię. Dziecko chciało dostać się na drugą stronę, nie korzystając z przejścia dla pieszych. Został potrącony przez 67-letniego kierowcę w terenie zabudowanym– Ze wstępnych ustaleń wynika, że 67-latek kierujący citroenem C4, jadący od strony Lublina w kierunku Strzeszkowic, w terenie zabudowanym potrącił 10-latka. Chłopiec przebiegał przez jezdnię ze strony lewej na prawą, poza przejściem dla pieszych – przekazał mł. asp. Kamil Karbowniczek z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
Zajęcia religii w szkołach wywołują coraz więcej kontrowersji. Po tym, jak ksiądz postanowił pouczyć jednego z uczniów, jego rodzice interweniowali u dyrektora placówki. Opiekunowie mają dość problemów związanych z dodatkowym przedmiotem. Często narzekają na to, jak układany jest plan zajęć.O niepokojących sygnałach ze szkół opowiedziała Dorota Wójcik, prezeska Fundacji Wolność od Religii, która przyznała, że w tym roku otrzymała więcej wiadomości od rodziców w porównaniu do poprzednich lat. Skargi dotyczą niedostosowania planu zajęć oraz zachowania katechetów.W jednej ze szkół rodzice postanowili zainterweniować u dyrekcji. Powodem okazało się zachowanie księdza, który chciał pouczyć dziecko. Katecheta stwierdził, że jeśli uczeń nie będzie chodził na lekcje religii, nie pójdzie do nieba. Opiekunowie nie kryli oburzenia.– Ostatnio otrzymaliśmy wiadomość, w której rodzic opisywał, że jego dziecko zostało pouczone przez księdza. Usłyszało, że powinno porozmawiać z rodzicami, ponieważ nie chodząc na religię, na pewno nie pójdzie do nieba. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji oburzeni rodzice interweniują u dyrekcji – powiadomiła Dorota Wójcik.
Dziecko zmarło kilkanaście godzin po tym, jak opuściło szpital w Pucku w województwie pomorskim. Maks, który miał zaledwie 17-miesięcy, przestał oddychać. Rodzice sugerują, że ich syn mógł przeżyć. Zdaniem rzecznika praw dziecka nie udzielono pomocy w sposób wystarczająco staranny. Wskazano nieprawidłowości.Tragedia z udziałem dziecka rozpoczęła się 7 sierpnia 2020 roku. Rodzice wraz z 17-miesięcznym synem spędzali wakacje w Jastrzębiej Górze. W pewnym momencie chłopiec zaczął się źle czuć. Po tym, jak dostał gorączki, ojciec z matką zabrali go na izbę przyjęć puckiego szpitala.Dziecko miało wysoką temperaturę i trudności z oddychaniem. Z doniesień mediów wynika, że dyżurujący w placówce medycznej lekarz stwierdził u Maksa katar. Problemy z oddechem miały wynikać ze spływania wydzieliny do gardła. Nie podniesiono jednak alarmu i zaaplikowano maluchowi zastrzyk. Następnego dnia zmarł.
Szkoła Podstawowa nr 6 w Grodzisku Mazowieckim znalazła się w centrum uwagi kuratorium po tym, jak dyrekcja podjęła decyzję o przeniesieniu części zajęć do pomieszczeń przy plebanii pobliskiego kościoła. Ruch ten podzielił rodziców uczniów, co zapoczątkowało spór. Obecnie Kuratorium Oświaty w Warszawie czeka na wyjaśnienia.Andrzej Kulmatycki, który jest rzecznikiem Kuratorium Oświaty w Warszawie, zaznaczył, że Szkoła Podstawowa nr 6 w Grodzisku Mazowieckim powinna „znaleźć rozwiązanie, które będzie akceptowalne przez wszystkich rodziców”. Rodzice, którzy nie są zadowoleni z decyzji dyrekcji, zwrócili się do kuratora z prośbą o interwencję.Dyrektor wskazanej szkoły podstawowej uznała zasadność decyzji przeniesienia części zajęć do pomieszczeń przy plebanii kościoła św. Anny. Agnieszka Rutecka stwierdziła, że dzięki temu uczniowie nie będą kończyli zajęć o późnej porze. Sprawa jednak wywołała kontrowersje i ciągnie się już od kilkunastu dni.
Niespodziewana śmierć mamy trójki dzieci wstrząsnęła całą rodziną. Kasia Kapczyńska z Powidza walczyła o zdrowie 3-letniej córki, która cierpi na zespół Retta. Zajmowała się również 16-letnim synem, który odniósł poważną kontuzję. Kobieta w tym czasie sama zaczęła chorować i odeszła w wieku 35 lat. Rozpoczęła się zbiórka dla rodziny.Kasia Kapczyńska była mamą trojga dzieci. Dwa lata temu kobieta i jej mąż usłyszeli dramatyczną wiadomość. Okazało się, że u ich najmłodszej córki Julii zdiagnozowano zespół Retta. Dziewczynka miała wówczas zaledwie rok. Obecnie 3-latka nadal nie może samodzielnie siedzieć, chodzić ani mówić. Może nawiązywać kontakt jedynie za pomocą oczu.Po tym ciosie 35-letnia mama rozpoczęła nierówną walkę o zdrowie córki. Niestety później poważną kontuzję odniósł jej 16-letni syn Wiktor. Chłopiec spadł z krawężnika i zerwał wszystkie mięśnie oraz ścięgna w nodze. Doszło także do przerwania nerwu strzałkowego. Nastolatek musiał przejść dwie operacje i rehabilitację. Zajmując się rodziną, Kasia Kapczyńska ignorowała niepokojące sygnały, co skończyło się tragicznie. We wtorek 7 września kobieta odeszła.
Policja w Radomsku potwierdziła makabryczne odkrycie na terenie miasta. W jednym z mieszkań służby mundurowe znalazły dwa ciała. Zgodnie z przekazanymi wiadomościami należą do kobiety oraz noworodka. Sprawą zajęli się radomszczańscy śledczy. Służby jednak nie chcą ujawniać szczegółowych informacji na temat postępowania.Radomszczańscy policjanci znaleźli ciało noworodka oraz kobiety – 36-letniej mieszkanki Radomska. Służby pojawiły się w mieszkaniu znajdującym się przy ulicy Pajdaka i tam rozpoczęły postępowanie. Okoliczności, w jakich zmarły obie osoby, są badane przez śledczych.
W podręczniku szkolnym dla pierwszoklasistów znalazł się wierszyk, który wzbudził dość duże kontrowersje. Mowa o dziele „Wszyscy mnie lubią!”. Dziennikarka Agata Komosa-Styczeń postanowiła napisać własną wersję, sugerując, że zapominanie o własnych potrzebach, uśmiechanie się w każdej sytuacji i zgadzanie się na wszystko może mieć poważne konsekwencje w przyszłości.Wiersz Ewy Skarżyńskiej nie jest nowością w podręcznikach szkolnych. Pierwszoklasiści czytają go już od kilku lat. Teraz dziennikarka Agata Komosa-Styczeń postanowiła zwrócić uwagę na nierzeczywisty obraz świata przedstawiony w dziele pt. „Wszyscy mnie lubią!”.Dziennikarka podkreśliła, że szkoła powinna uczyć także asertywności. Wmawianie dzieciom, że zgadzanie się na wszystko i zapominanie o własnych potrzebach w imię tego, by być lubianym, niekoniecznie zapewnia dobrą przyszłość. By dać wyraz swojemu sprzeciwowi, postanowiła dopisać własny fragment wiersza:„Chociaż czasami bardzo się trapię Czy będąc grzeczna i taka cicha Na myśli jednej często się łapię Że to strategia co najmniej lichaI często w swoją zachodzę głowę Że może tu jest tajemnica Skąd wszystkie związki me przemocowe Co często trapią me miłe lica”.
W Głogowie w lokalnej Biedronce rozegrały się dramatyczne sceny. W pewnym momencie 4-letnie dziecko zaczęło dławić się lizakiem. Chłopiec stał się siny i przestał oddychać. Z pomocą ruszyli mu policjanci, którzy akurat byli w sklepie. Dziecko udało się uratować i zostało przetransportowane do szpitala. Było o krok od tragedii.Mama, która tego dnia robiła zakupy w Biedronce w Głogowie, może mówić o dużym szczęściu. Gdy kobieta stała przy kasie, jej 4-letni syn zaczął dławić się lizakiem. Sytuacja była dramatyczna, ponieważ plastikowy patyczek utknął w gardle dziecka. Chłopiec przestał oddychać.Na terenie Biedronki przebywali policjanci, którzy zostali wezwani z innego powodu. Gdy usłyszeli krzyki matki i innych klientów, przystąpili do pomocy. Na szczęście udało się uratować 4-latka, który został później przetransportowany do szpitala przez ratowników medycznych.Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
W niedzielę 5 września przed południem straż pożarna pojawiła się w jednym z budynków mieszkalnych w Nowej Dębie. 11-letnia dziewczyna, która straciła przytomność podczas kąpieli, zatruła się tlenkiem węgla. Nastolatka wraz z rodziną została przetransportowana do szpitala. Służby ewakuowały 14 mieszkańców.Policja, pogotowie ratunkowe oraz straż pożarna otrzymały zawiadomienie o 10:30. W jednym z mieszkań w bloku w Nowej Dębie służby znalazły nieprzytomną 11-latkę. Dziewczyna zasłabła i upadła na ziemię podczas kąpieli. Służby znalazły w łazience piecyk gazowy.Po tym, jak nastolatka z podejrzeniem zatrucia tlenkiem węgla została przewieziona do szpitala w Stalowej Woli, straż pożarna zaczęła sprawdzać stan mieszkania. Do placówki medycznej skierowano także rodziców dziewczyny oraz ich 5-letniego syna, którzy zostali objęci obserwacją.Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
W mediach pojawiła się przykra wiadomość o śmierci Kacpra Basty. Jego walka z nowotworem trwała trzy lata. W pewnym momencie wydawało się, że nastąpiła poprawa, jednak nagle u 16-latka nastąpił nawrót, którego przebieg okazał się niezwykle agresywny. Młody chłopak z Nowego Sącza zmarł w piątek 3 września.Kacper Basta od trzech lat toczył nierówną walkę z Mięsakiem Ewinga. Niedawno pojawiły się nadzieje, że choroba zaczyna ustępować. Niestety był to jednak chwila spokoju przed nadciągającą tragedią. Nawrót nowotworu okazał się bardzo silny. Rodzina powiadomiła o śmierci 16-latka w mediach społecznościowych.O życie zmagającego się z nowotworem złośliwym kości Kacpra Basta walczyli nie tylko lekarze i rodzina. Na Facebooku powstała grupa Drużyna Kacpra Basty, która organizowała zbiórkę na rzecz nastolatka z Nowego Sącza. Chłopak zmarł w piątek rano. Ostatnie chwile spędził we własnym domu wraz z najbliższymi.
Jedna z użytkowniczek TikToka opublikowała w sieci mrożące krew w żyłach nagranie z pokoju swojego dziecka. Kobieta przekonuje, że jej mały synek przeżył spotkanie z duchem i takie sytuacje w ich domu zdarzają się częściej.- W naszym domu często doświadczamy zjawisk paranormalnych - skomentowała jedno z opublikowanych przez siebie nagrań Erika.
Dziecko, które przez kilka dni narzekało na ból ucha, trafiła do lekarza w Lublińcu. W trakcie badania przerażona laryngolog znalazła w przewodzie słuchowym nastolatki karalucha. Okazało się, że w lokalu socjalnym, w którym dziewczynka mieszka z rodziną, pojawiła się plaga insektów. Owady są w szafkach, ubraniach i jedzeniu. Mieszkańcy są bezsilni.Szokująca historię nastoletniego dziecka opowiedziała w programie „Interwencja” Barbara Pragier. Jej wnuczce przez kilka dni dokuczał ból ucha. Wreszcie kobieta postanowiła zareagować. Laryngolog z przerażeniem stwierdziła, że w przewodzie słuchowym dziewczynki znajduje się żywy karaluch.Babcia dziecka od czterech lat mieszka w budynku przy ulicy Klonowej w Lublińcu (województwo śląskie). W lokalach socjalnych żyje kilkadziesiąt osób. Mieszkańcy twierdzą, że po pojawieniu się plagi karaluchów sytuacja stała się dramatyczna. Lekarce udało się usunąć owada z ucha nastolatki. Problem insektów jednak nie został rozwiązany.
Z danych gromadzonych przez Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego w Olsztynie wynika, że w pierwszym kwartale 2021 roku w województwie warmińsko-mazurskim 29 rodziców odmówiło szczepień dzieci. Sanepid ma wyciągnąć konsekwencje wobec opiekunów. Odmowy dotyczyły przede wszystkim szczepień przeciw odrze, różyczce i śwince.Wiadomości o odmowach szczepień dzieci przekazał Wojewódzki Inspektor Sanitarny w Olsztynie Janusz Dzisko. W rozmowie z Polską Agencją Prasową potwierdził, że w pierwszym kwartale 2021 roku już 29 rodzin nie zgodziło się na zaszczepienie swoich pociech, ignorując tym samym tzw. kalendarz szczepień.Janusz Dzisko dodał, że w ubiegłym roku aż 249 rodziców odmówiło szczepienia dzieci, natomiast w 2019 roku takich przypadków odnotowano 295. Ekspert potwierdził, że decyzje najczęściej dotyczą szczepień przeciw różyczce, śwince i odrze. Niektórzy Polacy uważają, że mogą przyczynić się do wystąpienia spektrum autyzmu.
Zgodnie z doniesieniami rosyjskich mediów w mieście Sterlitamak doszło do tragedii z udziałem dziecka. Jedna z przebywających szpitalu kobiet miała wyrzucić przez okno noworodka. Chłopiec nie przeżył. Policja rozpoczęła śledztwo w tej sprawie. Rodzice ofiary oświadczyli, że wybaczają i nie chcą, aby poniosła karę.Jak donosi rosyjska prasa, 29-letnia Alina Arasłanowa miała porwać i wyrzucić przez okno dziecko innej pacjentki w szpitalu w mieście Sterlitamak. Według dziennikarzy kobieta wcześniej leczyła się psychiatrycznie z powodu depresji. Rodzice zabitego dziecka mieli już przebaczyć sprawczyni.Alina Arasłanowa oraz Wiktoria Iwanowa przebywały na oddziale położniczym po tym, jak urodziły dzieci. Jak przekazała międzynarodowa agencja prasowa w Rosji Interfax, 29-latka w pewnym momencie wyrzuciła przez okno noworodka, który miał niespełna dzień. Kobieta została skierowana na badanie psychiatryczne.
Przemysław Czarnek podpisał rozporządzenie i ostatecznie potwierdził powrót dzieci do szkół. Od 1 września uczniowie będą nauczani w trybie stacjonarnym. Zgodnie z zapowiedzią ministra edukacji egzamin ósmoklasisty oraz matura w 2022 roku zostaną przeprowadzone w podobny sposób jak w ubiegłym roku szkolnym.Już wcześniej Przemysław Czarnek sugerował, że nie widzi zagrożenia dla nauczania stacjonarnego. Niedawno podpisał odpowiednie rozporządzenia, o czym Ministerstwo Edukacji i Nauki poinformowało w piątek 20 sierpnia. Oznacza to, że powrót dzieci do szkół jest już pewny.Minister Przemysław Czarnek podpisał dwa rozporządzenia – ws. czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem Covid-19 oraz ws. szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem Covid-19. Oba przewidują, w jaki sposób będą realizowane zadania placówek oświatowych w roku szkolnym 2021/2022.
Sąd rodzinny zdecyduje o tym, jak skończy się sprawa kobiety, która porzuciła swoje dziecko w jednym z okien życia w Częstochowie. Matka przyznała, że popełniła wielki błąd i chce odzyskać niespełna dwuletnią córkę. Po wstępnych ustaleniach prokuratura odmówiła wszczęcia dochodzenia, ponieważ uznano, że kobieta nie popełniła żadnego przestępstwa.Zgodnie z informacjami przekazanymi przez rzecznika Prokuratury Okręgowej w Częstochowie materiały dotyczące kobiety i jej porzuconego dziecka trafiły do organu dzień przed tym, jak matka skontaktowała się z policją. Z ustaleń śledczych wynika, że niespełna dwuletnia dziewczynka była zadbana i nie miała żadnych śladów przemocy oraz zaniedbań.Dziecko zostało jeszcze dodatkowo przebadane przez lekarza, który również nie stwierdził żadnych niepokojących oznak. W trakcie rozmowy z policją matka dziewczynki przyznała, że przeszła załamanie nerwowe i nie podjęła decyzji świadomie. Teraz chce odzyskać córeczkę.
W miniony poniedziałek około godziny 21:00 częstochowskie służby otrzymały sygnał o użyciu okna życia. Zostawiono w nim 2-letnią dziewczynką, a funkcjonariusze ustalili personalia jej rodziców dzięki listowi, który miała przy sobie.Częstochowskie okno życia znajduje się przy siedzibie Sióstr Służebniczek Starowiejskich. 2-latka jest szóstym dzieckiem, które w nim pozostawiono.
7-latek z Salt Lake City w USA bawił się na podwórku ze swoim kolegą, gdy nagle sąsiedzi usłyszeli przeraźliwy krzyk. Dziecko stanęło w płomieniach i choć chłopcu natychmiast udzielono pomocy, lekarze nie zdołali uratować mu życia.Tragedia wstrząsnęła całym miastem, bowiem 7-letni chłopiec był znany w okolicy. Kaisen Dam podpalił się podczas zabawy z zapałkami i benzyną, a ogień dotkliwie poparzył około 90 procent jego ciała.
W poniedziałek na jednym z podwórek w Głownie w województwie łódzkim doszło do dramatycznych wydarzeń. 2-letnia dziewczynka wpadła do szamba, skąd wyciągnęła ją babcia. Na miejsce wezwano śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.Do tragedii doszło tuż przed godziną 16:00, a okoliczności zdarzenia wyjaśnia teraz policja z Głowna. 2-letnia dziewczynka jest w ciężkim stanie.
Do tragedii doszło w niedzielę 8 sierpnia w Brisbane w Australii. Mama spacerowała po miejskim parku z niemowlęciem na rękach, gdy nagle w ich stronę zaczęła pikować sroka. Przestraszona kobieta chciała uniknąć zderzenia z lecącym prosto na nią ptakiem, ale potknęła się i upadła na ziemię razem z dzieckiem, które ostatecznie zmarło w szpitalu.Wszystkiemu mógł się tylko przyglądać bezradny ojciec dziecka, który spacerował w pobliżu. To on o godz. 12:05 wezwał do parku Glindemann pomoc. Na miejsce szybko przybyli ratownicy medyczni, którzy natychmiast przewieźli dziecko do Szpitala Dziecięcego w Queensland.Na rozpaczliwe wołania o pomoc i krzyki bezsilności obojga rodziców zareagowała młoda para, która akurat była w pobliżu na spacerze. Pochwalili ojca dziecka, który ich zdaniem zareagował natychmiastowo i zrobił wszystko, co tylko mógł. Przyznali jednak, że widok był koszmarny.- Byłem świadkiem różnych szokujących rzeczy, ale to było najgorsze, co kiedykolwiek widziałem – powiedział mężczyzna w rozmowie z „Courier Mail”.Pozostała część artykułu pod materiałem wideoNiemowlę znajdowało się w ciężkim stanie, miało poważny uraz głowy. Rzecznik Queensland Ambulance Services przyznał, że w karetce znajdował się dyrektor medyczny i ratownik. Mimo szybko udzielonej pomocy, dziecko niestety zmarło niedługo później w szpitalu.Trudno sobie wyobrazić cierpienie, jakie musi towarzyszyć teraz rodzicom. Nie tylko stracili tak młode jeszcze dziecko, ale zapewne mają do siebie pretensje, że stało się to w tak nieszczęśliwy sposób, którego można było uniknąć.W poniedziałek o godzinie 15 dwóch pracowników Rady Miejskiej Brisbane schwytało srokę, która ich zdaniem odpowiadała za dramatyczny wypadek i zabrali ją w klatce. Park został oklejony taśmą, a na miejscu postawiono znaki ostrzegawcze, by nie dopuścić do kolejnej podobnej tragedii.Artykuły polecane przez redakcję Goniec.pl:34-latek zmarł tuż po interwencji policji. Jest oświadczenie szpitala, rodzina zabiera głosPomorze: W ujęciu wody wykryto bakterie Coli. Ostrzeżenie dla czterech miejscowościSyn ofiar zbrodni w Borowcach znajduje się pod ochroną policji. „Jeszcze nie dotarło do niego, co się stało”Jeżeli chcesz się podzielić informacjami ze swojego regionu, koniecznie napisz do nas na adres [email protected]Źródło: o2
Kwek Yu Xuan urodziła się cztery miesiące przed terminem w wyniku cesarskiego cięcia. Po narodzinach dziewczynka ważyła zaledwie 212 gram i miała 24 cm długości. Według danych uniwersytetu stanu Iowa pobiła tym samym rekord i została uznana najmniejszym noworodkiem na świecie.Lekarze narodowego szpitala uniwersyteckiego w Singapurze zdecydowali się przeprowadzić cesarskie cięcie w tak szybkim terminie, bowiem u matki dziecka wykryto stan przedrzucawkowy, czyli niebezpiecznie wysokie ciśnienie krwi, które może uszkodzić ważne narządy i być śmiertelne zarówno dla matki, jak i dziecka.Tak szybki poród i niewielkie rozmiary dziecka sprawiły, że lekarze oceniali jego szansę przeżycia niezbyt wysoko. Od razu po porodzie przystąpiono do leczenia dziewczynki, która większość z pierwszych miesięcy swojego życia spędziła w różnego rodzaju maszynach podtrzymujących życie.Po 13 miesiącach od narodzin stało się jednak niebywałe. Wbrew przeciwnościom losu Kwek Yu Xuan przeżyła, osiągnęła wagę ponad 6 kg i po raz pierwszy została wpuszczona ze szpitala do domu.Pozostała część artykułu pod materiałem wideoRodzice dziewczynki z pewnością nie mogli doczekać się tego momentu. Bardzo rzadko w końcu zdarza się, żeby obchodzić pierwsze urodziny dziecka w szpitalu, gdy jeszcze ani razu nie pojawiło się ono w domu.Tak długi pobyt w szpitalu był również bardzo kosztowny, jednak rodzice byli w stanie za niego zapłacić dzięki kampanii crowdfundingowej, którą założyli, gdy okazało się, że ich córeczka potrzebować będzie tak długiej i kosztownej pomocy specjalistów. Zebrali prawie 367 tys. dolarów singapurskich, a więc równowartość ok. miliona złotych.To jednak nie koniec problemów dzielnej dziewczynki. Ma ona schorzenie płuc i w domu będzie potrzebowała aparatury wspomagającej oddychanie. Lekarze są jednak dobrej myśli i ich zdaniem jej stan z czasem ulegnie poprawie.Artykuły polecane przez redakcję Goniec.pl:34-latek zmarł tuż po interwencji policji. Jest oświadczenie szpitala, rodzina zabiera głosPomorze: W ujęciu wody wykryto bakterie Coli. Ostrzeżenie dla czterech miejscowościSyn ofiar zbrodni w Borowcach znajduje się pod ochroną policji. „Jeszcze nie dotarło do niego, co się stało”Jeżeli chcesz się podzielić informacjami ze swojego regionu, koniecznie napisz do nas na adres [email protected]Źródło: RMF
Mieszkaniec jednego z polskich blokowisk nie wytrzymał nieustającego hałasu pod swoimi oknem spowodowanego hałaśliwą zabawą dzieci. Postanowił napisać list, w którym poprosił, by rodzice nie wypuszczali pociech z mieszkań przed godziną 9:00.Autor listu nie krył, że skrywa żal do sąsiadów, którzy kilka miesięcy wcześniej zakończyli długotrwały remont. Gdy prace dobiegły końcowi, sąsiad nadal nie mógł spać spokojnie — powodem były nieustanne krzyki dzieci.
Do zdarzenia doszło 18 lipca w miejscowości Szprotawa pod Żaganiem (województwo lubuskie). Czternastolatek miał dopuścić się gwałtu na pięcioletniej dziewczynce. Najprawdopodobniej wcześniej wyciągnął ją przez bramę z podwórka i zabrał do lasu. Został zatrzymany przez policję.Reporterzy programu „Uwaga” dotarli do mieszkańców Szprotawy, którzy znają okoliczności dramatu. Sąsiedzi pokrzywdzonej dziewczynki podzielili się z dziennikarzami druzgocącymi informacjami na temat przestępstwa.
23-letnia Christina Öztürk od dzieciństwa marzyła o dużej rodzinie. Wraz z ponad dwie dekady starszym mężem wychowują obecnie jedenaścioro dzieci, które przyszły na świat dzięki pomocy surogatek.Christina Öztürk pochodzi z Rosji, a jej mąż Galip — z Turcji. 56-letni partner kobiety jest magnatem finansowym i właścicielem holdingu Metro Group of Companies. Para poznała się w Gruzji, gdzie obecnie mieszka.
4-letni Kache Wallis z Hurricane w stanie Utah był intensywnie poszukiwany przez policję, rodzinę oraz mieszkańców. Pewnego dnia po prostu zniknął, po raz ostatni widziała go babcia. Jak się okazało, ciało dziecka znaleziono w jego pokoju, w skrzyni z zabawkami. Policja już wyjaśniła, co dokładnie się stało.Dopiero drugie przeszukanie domu dało efekt, jednak na ratunek było już za późno. Rodzina nie brała nawet pod uwagę, że 4-latek mógł zginąć przez chęci do zabawy.
Policja Irlandii Północnej przekazała dramatyczne informacje w sprawie dwójki dzieci. W Belfaście wskutek ran zadanych nożem zginął ośmiotygodniowy chłopiec. Do szpitala przetransportowano jego 2-letnią siostrę. Służby zatrzymały już 29-letnią kobietę, która jest podejrzana o morderstwo i usiłowanie morderstwa.Z komunikatu irlandzkiej wynika, że do przerażającej zbrodni doszło we wtorek 27 lipca w Ardoyne, północnej części Belfastu. Wieczorem służby otrzymały zgłoszenie od zaniepokojonych mieszkańców, którzy usłyszeli krzyki dobiegające z sąsiedniego domu. Na miejsce wysłano patrol.Około godziny 20:15 policjanci pojawili się w domu przy Brompton Park. W środku funkcjonariusze znaleźli dwoje rannych dzieci. Niestety dla ośmiotygodniowego chłopca było już za późno na ratunek. Jego 2-letnia siostra trafiła do szpitala. Oboje zostali ranieni nożem. Mundurowi aresztowali 29-letnią kobietą.