Krytyczne słowa eksperta o poszukiwaniach Grzegorza Borysa. "Informacje brzmią bardzo niewiarygodnie"
W środę 1 listopada mija już trzynasta doba poszukiwań nieuchwytnego Grzegorza Borysa. Podejrzany o zabójstwo 6-letniego synka mężczyzna cały czas gra ze służbami w przebiegłą grę, w której na razie to on jest górą. Wiele osób zastanawia się więc, jak to możliwe, że jedna osoba z tak wielką łatwością gra na nosie zmobilizowanym do jej schwytania policji i żandarmerii. Surową ocenę ich pracy wystawił na łamach “Faktu” były negocjator policyjny Dariusz Loranty.
Mija kolejny dzień poszukiwań Grzegorza Borysa
Obława na Grzegorza Borysa trwa i póki co nie widać szans na to, by miała się szybko zakończyć. W poszukiwania mężczyzny zaangażowane są jednostki policji z najdalszych zakątków Polski, a także żandarmeria wojskowa, psy gończe z przewodnikami, nurkowie i straż pożarna.
Za 44-latkiem wystawiono ponadto Europejski Nakaz Aresztowania i czerwoną notę Interpolu. Wszystko jednak na nic. Prawdopodobny dzieciobójca zapadł się pod ziemię. Służby kontynuują więc żmudne poszukiwania w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.
Interpol ściga Grzegorza Borysa. Za 44-latkiem wydano "czerwoną notę", co to oznacza?Dariusz Loranty: "Oficjalne informacje brzmią bardzo niewiarygodnie"
Niestety, mimo wzmożonych działań służb i wielkiego zaangażowania w ujęcie poszukiwanego, na jakiekolwiek pozytywne efekty czekamy już prawie dwa tygodnie. Do tej pory policja i Żandarmeria Wojskowa nie potrafią namierzyć Grzegorza Borysa, a to martwi nie tylko opinię publiczną, ale i eksperta, byłego negocjatora policyjnego nadkom. w st. spocz. Dariusza Lorantego.
- Oficjalne informacje w tej sprawie przekazywane przez policję brzmią, według mnie, bardzo niewiarygodnie. Chociażby ta, że Grzegorza Borysa dopadł policyjny pies, ale ten zdołał go "odrzucić" i uciekł. Wiele razy widziałem policyjne psy w akcji i wygląda to tak, że pies od razu powala człowieka na ziemię - ocenia Loranty na łamach “Faktu”.
ZOBACZ: Zabójstwo 6-latka w Gdyni. Zaskakujące, co wojsko zrobiło z mamą i rodzeństwem chłopca
Jak wyjaśnia, szanse na to, że 44-latek wyrwał się policyjnemu psu są małe, a nawet jeśli tak się stało, to obok był przecież przewodnik. Były policjant zastanawia się więc, jak to możliwe, że żołnierzowi udało się uciec i przed zwierzęciem, i przed prowadzącym go funkcjonariuszem. - Ta wersja wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobna - uważa.
44-latek popełnił samobójstwo lub uciekł za granicę?
Na tym nie koniec zasianych w głowie eksperta wątpliwości, bowiem nieprawdopodobne wydają mu się być także informacje o znalezionym w lesie plecaku i będącej w nim gotówce.
Dariusz Loranty wskazuje, że przecież kilka dni temu mundurowi informowali, że Grzegorz Borys nie wziął ze sobą gotówki, a jedynie rzeczy potrzebne na przetrwanie w trudnych warunkach.
ZOBACZ: Nowy alert ws. poszukiwanego Grzegorza Borysa. Służby dokonały ważnej zmiany
- Teraz okazuje się, że jednak wziął pieniądze, ale wyrzucił je razem z plecakiem. Ta informacja, podobnie jak inne o znalezionych w lesie rzeczach Grzegorza Borysa, nie brzmi dla mnie wiarygodnie. Według mnie on wcale nie miał planu, nie szykował się na spędzenie całych tygodni w lesie. Moja opinia jest taka, że działał pod wpływem jakiegoś szaleńczego impulsu, a zabójstwo dziecka miało być najdotkliwszą karą dla jego żony - stwierdza.
Były negocjator nie chce spekulować na temat dokładnych motywów działania 44-latka, ale twierdzi, iż zamordował on synka biorąc odwet na żonie. Nie wyklucza przy tym, że mężczyzna popełnił już samobójstwo lub udał się w kierunku granicy polsko-rosyjskiej.
Źródło: Fakt