Mateusz Morawiecki kontra Zbigniew Ziobro. "Premier już pakuje teczkę"[OPINIA]
Chociaż Zbigniew Ziobro po raz kolejny utrzymał się na swoim stanowisku, a Mateusz Morawiecki zapewnia o niezachwianiu Zjednoczonej Prawicy, to wyraźne różnice w stanowiskach Prezesa Rady Ministrów i jego ministra noszą już teraz znamiona rządu mniejszościowego. Jeśli bowiem minister sprawiedliwości nie dojdzie do porozumienia z premierem, PIS będzie musiało szukać głosów wśród członków opozycji. O sporach w obozie władzy oraz pozycji Mateusza Morawieckiego mówił w rozmowie z portem Goniec, prof. Bohdan Szklarski, politolog i kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
Mateusz Morawiecki i Zbigniew Ziobro
Kiedy większość Polaków przygotowywała się do Wigilii Świąt Bożego Narodzenia, premier Mateusz Morawiecki uczestniczył w niezwykle ważnym spotkaniu, na które zaprosił ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Choć trudno stwierdzić, czy zaproszenie to więcej było spowodowane dobrą wolą premiera czy też sprowokowane przez ministra, samo spotkanie wydawało się nosić znamiona długo wyczekiwanej bezpośredniej konfrontacji.
Wyborcy bowiem doczekali sytuacji, w której Prezes Rady Ministrów otwarcie atakowany jest przez członka swojego gabinetu i niewiele czyni, by tę sytuację zmienić. W opinii Zbigniewa Ziobry spór rozwiązałoby przychylne ustosunkowanie się premiera do jego uwag, zważywszy jednak, iż miały one charakter dyktatu wyrażonego przez podwładnego, ich akceptacja byłaby nie tylko upokorzeniem, lecz również polityczną śmiercią.
Od samego początku urzędowania Mateusza Morawieckiego na fotelu szefa polskiego rządu obywatele słyszeli niepohamowaną krytykę premiera jaka płynęła ze strony członków Solidarnej Polski, która to nieraz przybierała mniej wyrafinowaną etykietę na wzór językowego „miękiszona”, a niekiedy nieco bardziej wymagającą, jak ta z wywiadu, który popełniła w sierpniu Danuta Holecka z Mateuszem Morawieckim, nie oszczędzając premiera przed ekspansywnymi pytaniami o KPO.
Niemniej obserwator tych wydarzeń mógł odnieść mylne wrażenie, iż Mateusz Morawiecki w starciu ze Zbigniewem Ziobrą nie ma większych szans i musi w większym stopniu podporządkować się woli „swojego” ministra. Zważywszy jednak wydarzenia kończącego rok miesiąca, wizerunek silnego ramienia ministra sprawiedliwości runął jak domek z kart. Zbigniew Ziobro wydaje się jednak mieć schowanego jeszcze jednego asa, którego trzyma na decydujące rozdanie.
Zbigniew Ziobro kontra Mateusz Morawiecki
Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku minister sprawiedliwości mówił o konieczności osobistego spotkania z Mateuszem Morawieckim, którego zapytałby o realizację obietnicy przywiezienia wynegocjowanych europejskich pieniędzy do kraju oraz ich ostateczny brak i koszt na jaki naraziła Polaków nierozważna, jego zdaniem, polityka premiera. Minister sprawiedliwości zasugerował wręcz, iż kompromis zawarty przez szefa polskiego rządu z Brukselą niesie Polsce niemieckie zniewolenie.
- Chciałbym zadać panu premierowi takie oto pytanie: Jak wyjaśni, że zapewnienia, jakie składał nie zostały spełnione? Jak to się stało, że te pieniądze jednak są blokowane? - pytał 17 listopada Zbigniew Ziobro podczas konferencji prasowej, przypominając ustalenia, jakie zawierał Mateusz Morawiecki w momencie podpisywania porozumienia dotyczącego Funduszu Odbudowy.
Dziś premier już otwarcie odpowiada, iż powodem tym jest resort sprawiedliwości. Zbigniew Ziobro z kolei nieustannie brnie w antyniemieckie hasła, nazywając pieniądze z KPO "niemieckim szwindlem”, a nawet "łupieniem Polski”.
- To się ciągnęło latami. Zbigniew Ziobro nieustannie uświadamiał Mateuszowi Morawieckiemu kto z nich jest górą. Pieniądze z KPO nie przyszły i już drugi rok ich nie ma. Natomiast, to, co dzieje się w tej chwili, ten pojedynek pomiędzy ministrem i premierem ostatecznie wydaje się, że wygra Mateusz Morawiecki - mówił w rozmowie z portalem Goniec politolog i kulturoznawca prof. Bohdan Szklarski z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Środki z KPO zapewne przypłyną do Polski wiosną, co premier okrzyknie swoim sukcesem. Jakim jednak kosztem politycznym to się odbędzie, a w szczególności dla władzy sądowniczej, to aż strach sobie wyobrażać. Zbigniew Ziobro rozumie, że jego opór musi zelżeć i to pewnie rozstrzygnie gra o utrzymanie miejsc na listach wyborczych - analizował wykładowca.
Warto zwrócić uwagę, iż od czasu niezwykle symbolicznej katastrofy ekologicznej na Odrze, pozycja premiera wydawała się być w najtrudniejszym położeniu od chwili przejęcia pieczy nad swoim gabinetem. Nie dość, iż w mediach ciągle pojawiały się kolejne przekazy o "państwie z kartonu”, to jeszcze niedługo potem wyciekły informacje o konflikcie Mateusza Morawieckiego z Jackiem Sasinem i potencjalnych jego następcach w osobach marszałek Elżbiety Witek, ministra Mariusza Błaszczaka, a nawet Beaty Szydło. Co więcej, w sytuację zamieszał się również sam Jarosław Kaczyński, który w rozmowie z Radiem Wrocław przyznał, iż o najbliższej przyszłości premiera zadecyduje "sprawa węgla”.
W takich też okolicznościach minister sprawiedliwości, niczym prokurator nie tylko generalny, ale i polityczny, stawiał pytania, a wnet oskarżał premiera o zawarcie niekorzystnych i szkodliwych dla Polski rozwiązań, które stały się elementem niemieckiego szantażu, płynącego z ust szefowej Komisji Europejskiej, Ursuli von der Leyen. Wtedy też premier z pewnych względów nie ważył się udzielić odpowiedzi. Niebawem jednak Zbigniew Ziobro przecierał oczy ze zdumnienia.
Mateusz Morawiecki kontra Zbigniew Ziobro
Mateusz Morawiecki zagrał bowiem w otwarte karty i ku zaskoczeniu ministra sprawiedliwości podjął rzuconą mu rękawicę. Najpierw bowiem premier udzielił druzgocącego dla Zbigniewa Ziobry wywiadu w tygodniku "Sieci”, mówiąc, iż "sądownictwo zostało doprowadzone do stanu półzapaści i będzie wegetowało do momentu, gdy nastąpi jakaś poprawa”, dzień później zaś, obronił samego ministra, wstawiając się za nim z mównicy sejmowej, nie wymieniając jednak żadnych zalet swojego "podwładnego".
To dokładnie zaplanowane posunięcie na szachownicy politycznej pozwoliło premierowi zachować mniej lub bardziej twarz i nieco utemperować coraz to dalej idących w swoich negatywnych komentarzach polityków SP.
Niedługo potem, minister ds. Unii Europejskiej Szymon Szynkowski vel Sęk przywiózł do kraju dokument, który miał triumfalnie odblokować tak potrzebne środki z KPO. Ustalenia w nim zawarte miały mieć nawet akceptację samego prezesa PIS, zaś o ich słuszności zapewniał Mateusz Morawiecki. Nim jednak przystąpiono do głosowania nad nowelizacją ustawy o Sądzie Najwyższym projekt został storpedowany nie tylko przez opozycję, lecz przede wszystkim przez Zbigniewa Ziobrę, prezydenta Andrzeja Dudę i Jarosława Kaczyńskiego. Ten wspólny głos nie wydaje się jednak wynikać ze wzajemnej sympatii wspomnianej trójki, a raczej zgoła różnego pojmowania interesu politycznego.
Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, Zbigniew Ziobro
Biorąc pod uwagę wypowiedzi Andrzeja Dudy można odnieść wrażenie, iż prezydent wyjątkowo trudno zniósł porażkę związaną z brakiem środków z KPO, które to miały się pojawić po wspólnych ustaleniach z szefową KE za sprawą nowelizacji ustawy prezydenckiej o SN, która w miejsce zlikwidowanej Izby Dyscyplinarnej powołała Izbę Odpowiedzialności Zawodowej. Komisja Europejska nie dała się jednak nabrać na niezbyt wyrafinowaną zmianę nazwy organu i wcześniejsze ustalania spaliły na panewce.
Zbigniew Ziobro z kolei nie zamierza dopuścić kogokolwiek z zewnątrz do swojego resortu, bowiem jego reformy, które podważył niedawno sam premier, są od samego początku sygnowane jego nazwiskiem.
- W załączeniu dodatkowa ciekawostka o tym, kto dostał ostatnio awans w prokuraturze - brzmiało ostatnie zdanie w jednym z upublicznionych maili, w którym Mateusz Morawiecki nazywał Zbigniewa Ziobrę „nielojalnym” i „cynicznym” partnerem politycznym.
Z czwórki Kaczyński, Duda, Morawiecki i Ziobro to właśnie ten ostatni ma najwięcej do stracenia. Nie tylko za sprawą braku jakiejkolwiek szansy na samodzielne wejście do Sejmu i brak jakichkolwiek perspektyw na potencjalną koalicję z innym partnerem politycznym, lecz również poprzez obciążające jego nazwisko daleko idące reformy upolityczniające sądy oraz forsowanie ustaw jawnie sprzecznych z konstytucją (m.in. sprawa przejścia na emeryturę Małgorzaty Gersdorf).
Bacznym obserwatorem prowadzonej rozgrywki jest niezmiennie Jarosław Kaczyński. Trudno określić na ile prezes PiS wiedział o fundamentalnie sprzecznych z konstytucją zapisach ustawy wynegocjowanej z Komisją Europejską przez ministra vel Sęka. Być może otoczenie premiera otrzymało jedynie zielone światło w dalece idących ustępstwach bez konsultacji samych szczegółów.
Narracja Jarosława Kaczyńskiego zmieniała się jednak wraz z kolejnymi informacjami o braku pieniędzy w budżecie państwa. Najpierw bowiem prezes PiS twardą ręką mówił do UE „dość tego dobrego” chwilę później podnosił konieczność większej „elastyczności”, by ostatecznie udzielić takiego wsparcia premierowi, iż ten poczuł się na tyle wzmocniony, by uderzyć bez pardonu w Solidarną Polskę.
Ewentualny triumf Mateusza Morawieckiego w sprawie pieniędzy z KPO nie musi jednak oznaczać, iż utrzyma on swoje stanowisko. 2022 r. był niezwykle trudny dla premiera i stawiał go niejednokrotnie w niełatwym położeniu, obnażając jego słabość polityczną.
- W minionym roku wszystkie hamulce puściły. Nawet media sprzyjające władzy zmieniły narrację. Można by założyć, że Mateusz Morawiecki w pewnym sensie jest na przeczekanie i nie byłbym zdziwiony, gdyby specjaliści PiS od PR-u stwierdzili, że przed jesiennymi wyborami trzeba będzie dać nowy impuls władzy. Nowej postaci zawsze towarzyszą nowe nadzieje, z kolei na starego premiera można zrzucić wszystkie niepowodzenia. Nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdyby premier Morawiecki został poświęcony na ołtarzu wyborczym w okolicy wiosny - komentował prof. Bohdan Szklarski.
Według wykładowcy potencjalna nowa osoba na stanowisku Prezesa Rady Ministrów w większym stopniu byłaby działaczem partyjnym aniżeli menedżerem gospodarczym, bowiem jej zadaniem byłoby wydawać i rozdawać, nie zaś zarządzać.
- Obawiam się, że premier ma już spakowaną teczkę - konstatował nauczyciel akademicki, który podkreślał jak wysoka stawka towarzyszyć będzie zbliżającym się wyborom.