Ogromny skandal na miesięcznicy smoleńskiej. Grozi mu do 3 lat więzienia

Obchody, które miały przebiegać spokojnie, niespodziewanie stały się areną kontrowersji. To, co wydarzyło się 10 marca na Placu Piłsudskiego, wywołało natychmiastową reakcję organów ścigania i polityków. Sprawa już trafiła do prokuratury, a konsekwencje mogą być poważne.
Skandaliczne sceny na miesięcznicy smoleńskiej
Podczas miesięcznicy smoleńskiej w Warszawie pojawił się mężczyzna, który wzbudził ogromne emocje. Na przyniesionym przez niego transparencie widniał napis wprost nawołujący do eliminacji posłów PiS.
Treść hasła była tak drastyczna, że natychmiast podjęto działania prawne. Policja wylegitymowała mężczyznę i zabezpieczyła materiały dowodowe, a następnie skierowała sprawę do Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście-Północ.

Jak poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Piotr Skiba, czyn ten został zakwalifikowany jako publiczne nawoływanie do popełnienia przestępstwa, co jest ścigane z art. 255 § 2 Kodeksu karnego.
Zgodnie z obowiązującym prawem mężczyźnie może grozić kara do trzech lat pozbawienia wolności. Prokuratura podkreśliła, że sprawca został już „ustalony”, a dalsze czynności procesowe zostały zlecone policji.

Organy ścigania pod presją opinii publicznej
Prezes PiS, Jarosław Kaczyński, podczas swojego przemówienia na Placu Piłsudskiego, wyraził oburzenie z powodu braku reakcji policji na działania kontrmanifestantów.
Zarzucił funkcjonariuszom niewykonywanie swoich obowiązków, sugerując, że działają na polecenie władz sprzyjających przeciwnikom PiS. Kaczyński stwierdził, że "polska policja jest dzisiaj w sojuszu z wrogami Polski"
W odpowiedzi na krytykę organy ścigania zapewniły, że sprawa ma wysoki priorytet, a mężczyzna, który pojawił się na miesięcznicy, nie uniknie odpowiedzialności karnej.
Prokuratura zobowiązała funkcjonariuszy do przeprowadzenia szczegółowego dochodzenia, które ma wyjaśnić okoliczności zdarzenia, a także ustalić, czy protestujący działał samodzielnie, czy też jego akcja była częścią szerszej prowokacji.
ZOBACZ TAKŻE: Przełom ws. stanu zdrowia papieża Franciszka. Jest pilny komunikat lekarzy
Niebezpieczna retoryka w polskiej polityce
To nie pierwszy przypadek, gdy groźby o „kuli w łeb” pojawiły się w przestrzeni publicznej. Wcześniej podobne sformułowanie padło z ust posła Prawa i Sprawiedliwości Edwarda Siarki podczas posiedzenia Sejmu, kiedy Zbigniew Ziobro ostrzegał przed możliwymi konsekwencjami prawnymi dla Donalda Tuska.
Choć poseł później przeprosił za swoje słowa, prezydium Sejmu nałożyło na niego karę finansową, a prokuratura wszczęła postępowanie wyjaśniające. Wydarzenia na Placu Piłsudskiego ponownie rozgrzały debatę o brutalizacji języka politycznego i eskalacji agresji w przestrzeni publicznej.
Eksperci alarmują, że coraz częstsze przypadki używania skrajnych sformułowań i bezpośrednich gróźb mogą prowadzić do realnych aktów przemocy.





































