Nie żyje dwóch policjantów z Wrocławia. Skandaliczne kulisy zatrzymania Maksymiliana F.
Sprawa śmiertelnego postrzelenia dwóch policjantów z Wrocławia zelektryzowała opinię publiczną. Do dziś nie wyjaśniono tak naprawdę, jak zatrzymany Maksymilian F. zdołał wyciągnąć broń, oddać strzały i uciec. Ponad miesiąc po tych wydarzeniach dziennikarze Wyborczej dotarli do wstrząsających szczegółów dotyczących policyjnej akcji. Wynika z nich jasno, że najprawdopodobniej zaniechano praktycznie wszystkich procedur, a z poszukiwaniami przez dłuższy czas zwlekano. I choć policja milczy, nieoficjalnie mówi się o szokującym powodzie takiego postępowania.
Wrocław. Tragedia w radiowozie
Zbrodnia, która wydarzyła się na początku grudnia ub.r. we Wrocławiu, wciąż pozostawia wiele pytań. Dziś wiadomo praktycznie tylko tyle, że nie żyje dwóch doświadczonych policjantów. Zastrzelił ich Maksymilian F., przestępca, którego mieli przewieźć do izby zatrzymań. Do komisariatu na wrocławskich Krzykach zabrakło im około kilometra.
Mężczyzna poszukiwany był już wcześniej listem gończym w związku z niestawieniem się na półroczną odsiadkę. 1 grudnia, chwilę przed godziną 19, funkcjonariusze zgarnęli go z ulicy i już wówczas powinni byli go przeszukać. Jak donosi Wyborcza, tak się jednak nie stało. Zresztą, w sprawie miano popełnić jeszcze wiele błędów, skutkujących ogromną tragedią.
Katastrofalne wieści dla Macieja Orłosia i "Teleexpressu". Widzowie zdecydowaliPopełniono wszelkie możliwe błędy
Do drugiego przeszukania Maksymiliana F. powinno dojść na pierwszym komisariacie, ale dziennikarze gazety twierdzą, że i tam tego nie zrobiono. Jeden z mundurowych miał tłumaczyć, że zatrzymany był “grzeczny, spokojny i nie wzbudzał podejrzeń”.
Kryminalni, którzy “zdjęli” go z ulicy swoją zmianę mieli skończyć o godzinie 22, dlatego F. przekazali kolegom. Stało się tak, mimo iż komendant miejski jakiś czas temu polecił, by nie przekazywać sobie doprowadzonych. Później sprawy przybrały dramatyczny przebieg.
ZOBACZ: Grudziądz. Tragiczny finał policyjnego pościgu. 19-latek nie żyje
Osoba znająca kulisy śledztwa twierdzi, że zatrzymany nie mógł być skuty, bo nie dałby rady ani postrzelić policjantów, ani tak szybko uciec. Z żalem przyznaje, że w trakcie zatrzymania i doprowadzenia popełniono chyba wszelkie możliwe błędy. Co gorsze, do poszukiwań także można mieć wiele zastrzeżeń.
Przepychanki z matką poszukiwanego
“Wyborcza” podaje, że z kilku źródeł słyszała o panującym ogromnym chaosie. Alarm wśród funkcjonariuszy wszczęto dopiero ok. północy, czyli półtorej godziny po znalezieniu postrzelonych mundurowych.
Zanim się wszyscy zebrali i ktoś decyzyjny wydał polecenia, trochę minęło. W związku z tym, że to sytuacja nadzwyczajna, dyspozycje wydawali komendanci wojewódzki i miejski, a oni zjawili się na miejscu ok. w pół do pierwszej w nocy – przekazał informator.
ZOBACZ: Policjanci przerwali milczenie. Padły mocne słowa po morderstwach dokonanych przez Maksymiliana F.
Sama policja nie zdradza szczegółów dotyczących obławy, ale nieoficjalnie mówi się, że pod dom Maksymiliana F. nie pojechano od razu. Kiedy tam dotarto, doszło do sprzeczki i przepychanek z matką zbiega.
Kobieta złożyła zażalenie na zatrzymanie. Twierdzi, że policjanci wyzywali ją, straszyli, zakuli w kajdanki, nie pozwolili się napić. Gdy chciała do toalety, miała usłyszeć: „lej w gacie" - czytamy
"Wyborcza" nieoficjalnie: W policji była impreza
Dopiero sześć i pół godziny od znalezienia rannych policjantów służby opublikowały zdjęcie i dane Maksymiliana F., a także rozesłały alert RCB. Zapowiedziano też, że na osobę, która pomoże w schwytaniu przestępcy, czeka nagroda w wysokości 100 tys. złotych. Mimo iż taką osobą miał być ochroniarz z wrocławskiego zoo, pieniędzy do dziś nie zobaczył.
Ostatecznie F. zatrzymano około godziny 9 nad ranem, a policja pytana o to, dlaczego tak długo zwlekano z podjęciem działań, milczy. Wyborcza posiada ponadto informacje dotyczące rzekomej imprezy, jaka trwała tamtej feralnej nocy u mundurowych. Ci jednak unikają jednoznacznych odpowiedzi i grożą dziennikarzom procesami.
Źródło: Wyborcza