Wiemy, kim była matka i dziecko, którzy wypadli z promu. Wyjątkowo smutne ustalenia
36-letnia Paulina oraz 7-letni Lech. Tak mieli na imię Polacy, którzy ponieśli śmierć na promie Stena Spirit płynącym z Polski do Szwecji. Co dokładnie wydarzyło się w czwartek, 29 czerwca na Morzu Bałtyckim, cały czas jest przedmiotem śledztwa. W sprawie tragedii pojawiają się nowe, przygnębiające wątki.
Tragedia na promie płynącym do Szwecji
Dramatem, który rozegrał się w czwartek, 29 czerwca na promie płynącym z Gdyni do szwedzkiej Karlskrony żyje cała Polska oraz Szwecja. Po godzinie 16:00. z promu Stena Spirit za burtę wypadło 7-letnie dziecko. Pierwsze medialne doniesienia informowały, że na ratunek skoczyła za nim 36-letnia matka. W wyniku podjętej akcji ratunkowej Polacy zostali odnalezieni i przetransportowani do szpitala. Niestety oboje nie żyją.
Początkowe hipotezy wskazywały na nieszczęśliwy wypadek. Pojawiły się jednak poważne wątpliwości. Zarówno szwedzka jak i polska prokuratura wszczęły śledztwa. - W wyniku podjętych czynności przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku w sprawie dotyczącej śmierci dwojga polskich obywateli aktualnie śledztwo prowadzone jest w sprawie zabójstwa dziecka i targnięcia się na życie przez matkę - poinformowała w sobotę 1 lipca prok. Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Nie żyje Krystyna Froelich-Przybylska. Widzowie znają ją z "M jak miłość" i "Na wspólnej"Paulina i Lech, tak mieli na imię nieżyjący Polacy
Fakt ustalił, kim była dwójka Polaków, którzy zginęli w dramatycznym zdarzeniu. 36-letnia kobieta miała na imię Paulina i pochodziła z Grudziądza. Jak informuje tabloid, jej syn miał na imię Lech. Chłopiec był z kolei zameldowany w Trójmieście.
- Z naszych informacji wynika, że ojciec Leszka nie utrzymywał kontaktu z rodziną. Przebywa za granicą, ale nie mieszkał w Szwecji - informują dziennikarze Faktu. Jak dowiadujemy się, cała opieka nad dzieckiem spoczywała na barkach 36-latki.
"Żałuję, że nie zadałam jej żadnych pytań"
Pojawiła się także dramatyczna relacja, jednej z pasażerek feralnego rejsu. - Kiedy to się stało, byliśmy w stołówce, mieliśmy zamówione jedzenie. Ale widziałam ją i dziecko kilka godzin przed incydentem, na pokładzie, na zewnątrz - relacjonowała pani Beata w rozmowie z dziennikiem.
- Pamiętam, że myślałam, że to nietypowe mieć w wózku takie duże dziecko, ale chłopiec może był w jakiś sposób niepełnosprawny. Ona wyglądała na zmęczoną, przygnębioną. Jej język ciała był taki. Przechodziłam obok niej. Teraz żałuję, że nie zadałam jej żadnych pytań, nie nawiązałam kontakt, cokolwiek. Nie odniosłem bezpośredniego wrażenia, że potrzebuje pomocy, ale byłoby lepiej, gdybym została obok niej. Było jednak zimno i schowałam się pod pokład - podkreślała pani Beata.
Źródło: Goniec.pl/ Fakt