Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Fakty > Tragedia na promie do Szwecji. Pasażerka ujawniła szczegóły dramatu
Ada Rymaszewska
Ada Rymaszewska 02.07.2023 15:07

Tragedia na promie do Szwecji. Pasażerka ujawniła szczegóły dramatu

prom
Wikimedia/Stena Line AB

Trwają śledztwa polskiej i szwedzkiej prokuratury ws. tragedii, która miała miejsce na pokładzie promu Stena Spirit do Karlskrony. Po śmierci 36-letniej Pauliny i 7-letniego Lecha wiele osób zachodzi w głowę, co tak naprawdę wydarzyło się w miniony czwartek na morzu. W związku z tym głos zdecydowała się zabrać jedna z pasażerek statku, udzielając wywiadu “Faktowi”. Kobieta zdradziła wstrząsające szczegóły dotyczące tego, co miało miejsce dosłownie minuty przed dramatem.

Tragedia na promie do Szwecji

W czwartek późnym popołudniem wszystkie polskie i szwedzkie media zelektryzowała wiadomość o tym, że na pokładzie promu Stena Spirit z Gdyni do Karlskrony doszło do niewyobrażalnej tragedii. Początkowo informowano, że za burtę przypadkowo wypadł 7-letni chłopiec, za którym w toń rzuciła się na ratunek kobieta. Późniejsze doniesienia podważyły jednak tę wersję.

Dzień po bohaterskiej akcji służb okazało się, że poszkodowani w zdarzeniu Lech i jego matka,36-letnia Paulina zmarli, a śledztwo w sprawie wszczęły polska i szwedzka prokuratura. To prowadzone jest obecnie pod kątem morderstwa i targnięcia się na własne życie. Ten drastyczny scenariusz zdają się dopuszczać także wyznania jednej z pasażerek promu.

Nie żyje legendarny piłkarz. Zbigniew Boniek przekazał tragiczne informacje

Wstrząsająca relacja pasażerki promu

Jedna z kobiet regularnie pływających do Karlskrony udzieliła wywiadu “Faktowi”, w którym wyznała, że Paulina i Lech od razu zwrócili jej uwagę.

- Zobaczyłam siedzącą w kurtce kobietę, siedziała w cieniu przy ścianie na ławce, obok stał wózek z dzieckiem. Daszek wózka był opuszczony i nie widziałam twarzy dziecka. Ale zwróciłam uwagę, że dziecko było duże, za duże jak na dzieci, które normalnie siedzą w wózku. Kobieta siedziała z opuszczoną głową - opowiedziała.

Zarówno mały Leszek, jak i jego matka pozostawali w odosobnieniu, w miejscu, gdzie nie docierało słońce i było bardzo zimno. Chłopiec miał nieruchomo leżeć w wózku, zaś 36-latka, wyraźnie przygnębiona, siedziała obok.

- Widziałam nóżki dziecka. Były gołe, bez długich spodni, miał sandałki bez skarpet. Wózek był większy niż zwykłe dziecięce spacerówki. Przemknęło mi przez myśl, że jest niepełnosprawne - zdradziła pasażerka.

Zmarła 36-latka pozostawiła list pożegnalny?

Po około 2 godzinach o tych wydarzeń na promie rozległ się alarm, ale nikt nie przypuszczał, że za burtą znaleźli się matka z 7-latkiem. - Dopiero jak wyszliśmy na zewnątrz, to ktoś powiedział o dziecku i kobiecie. Nie, nie od razu. Ale powoli zaczęłam myśleć o niej, o tej kobiecie siedzącej z dzieckiem w cieniu - przekazała rozmówczyni “Faktu”.

Kobieta od razu miała wątpliwości co do wersji mówiącej o nieszczęśliwym wypadku, gdyż na pokładzie są bardzo wysokie barierki, przez które trudno wypaść. Co więcej, jej partner zauważył także unoszącą się na wodzie kartkę A5.

- Od razu zapytał mnie, czy to może list pożegnalny. Nie wiem, czy wyłowiono ten papier, nawet nie wiem, czy mój partner miał rację - zastanawiała się.

"To jest bardzo smutna, tragiczna historia"

Pasażerka wspomniała również dynamiczną i profesjonalnie przeprowadzoną akcję ratunkową, w której uczestniczyły liczne służby. Samego momentu wyciągnięcia z wody 7-latka i jego matki nie widziała, ale do końca wierzyła, że dwukrotnie wywoływana przez załogę pasażerka i chłopczyk przeżyją.

- Miałam nadzieję, ale czas działał na niekorzyść. Upadek do wody z tej wysokości osoby nieszkolonej powoduje najczęściej utratę przytomności. To był skok z 20 metrów - opowiedziała.

Jak zdradziła, na rozmowę z dziennikarzami zdecydowała się, ponieważ jest pewna, iż 36-latkę do ostateczności popchnęła depresja. W związku z tym prosi ludzi o wstrzymanie się z krzywdzącymi komentarzami.

- Nie wolno nigdy obarczać osób, które odbierają sobie życie. A jeśli zabierają ze sobą swoje dzieci, oznacza, że całe otoczenie ich zawiodło. Jeśli się zabiera ze sobą dziecko, to nie ma się nadziei. Choremu na depresję nie wystarczy powiedzieć "weź się w garść”, gdy ten szuka oparcia w rodzinie. To jest jak nóż w plecy. To jest bardzo smutna, tragiczna historia - uważa.

Źródło: Fakt