Roczna Ania zginęła w pożarze razem z babcią. Nie powinno jej tam w ogóle być
Ani w sierocińcu, ani w rodzinie zastępczej. Nigdzie nie było miejsca dla zaledwie rocznej Ani, której rodzice nie potrafili zapewnić odpowiednich warunków do życia. Dziś dziewczynka nie żyje, choć, zdaniem wielu, mogłaby, gdyby nie bezwzględna rzeczywistość. Niestety, dziecko zginęło razem ze swoją babcią w pożarze hostelu, który tymczasowo zamieszkiwało. I choć od tragedii mija właśnie rok, jej echa do dziś brzmią bardzo wyraźnie.
Tragedia rocznej Ani z Bydgoszczy
Ania mieszkała w jednym z bydgoskich hosteli razem z babcią, rodzicami i siostrami. Niestety, jej rodzicom nie wiodło się najlepiej i nie potrafili oni podołać opiece nad maleńkim dzieckiem, a przede wszystkim zapewnić mu wszystkiego, czego potrzebowało.
W związku z tym pielęgniarka środowiskowa zapowiedziała, że sprawa zostanie zgłoszona do opieki społecznej i tak też się stało. Ania od urodzenia czekała więc w szpitalu na nowy, ciepły dom lub inne rozwiązanie, dzięki któremu będzie mogła prawidłowo się rozwijać. Niestety, miejsca dla niej nie znaleziono w przepełnionym domu dziecka, a rodzina nie zebrała pieniędzy na nowe lokum. Sytuacja wydawała się być beznadziejna.
"Wiadomości" TVP chciały oszukać widzów? Wydało się, kim jest "przypadkowa" osobaRodzina walczyła o lepsze lokum
To, co przeżywała rodzina Ani jeszcze przed tym, zanim spotkała ją największa tragedia, i tak nazwać można dramatem. Spora grupa osób, w tym dzieci, gnieździła się na zaledwie 12 metrach kwadratowych. Na pomoc ruszyła zatem przyjaciółka rodziny, która chciała zawalczyć o nieodbieranie Ani jej rodzicom. Kobieta założyła zbiórkę pieniędzy.
W opisie zrzutki przeczytać można było, że tata dziewczynki pracował, ale jego zarobki były zbyt małe, a rodzina potrzebowała 3 tysiące złotych, dzięki czemu mogłaby kupić najpotrzebniejsze rzeczy dla dzieci i wynająć mieszkanie. Dziś na stronie aukcyjnej widać, że kwota została zebrana, lecz nie wiadomo, czy stało się przed czy już po pożarze. Fakty jednak są takie, że rodzice Ani nie zdążyli wyprowadzić się z hostelu, który nawiedził pożar.
Dziewczynka i jej babcia zginęły w płomieniach
To miał być dzień jak co dzień. Pani Emilia, mama Ani wyszła tylko na chwilę po mleko, a dziecko zostało pod opieką 72-letniej babci. Wtedy to 75-letni sąsiad rodziny najprawdopodobniej zasnął z papierosem. Przewrotne, że wprowadził się do swojego lokalu zaledwie kilka dni wcześniej.
Mężczyzna został zatrzymany przez policję, ale na ratunek dla Ani i jej babci było już za późno. Starsza kobieta i dziewczynka zginęły w płomieniach. - Jestem załamana. W jednej chwili straciłam mamę i córkę. Nic więcej nie powiem - mówiła dziennikarzom “Faktu” mama Ani. Jej znajomi twierdzą, że kobieta nie radziła sobie w roli matki.
Źródło: Fakt