Opozycja może sfałszować wybory? Przeanalizowałem uchwały Sądu Najwyższego i nie mam wątpliwości [OPINIA]
Jarosław Kaczyński od kilku tygodni przestrzega obywateli przed możliwym fałszerstwem wyborczym ze strony opozycji. Zważywszy, iż słowa te wzbudzają niemało emocji, postanowiłem przyjrzeć się uchwałom Sądu Najwyższego, w których stwierdzono ważność wyborów oraz skonfrontować je ze zmianami wprowadzonymi przez rząd PiS w sądownictwie. Czy zatem opozycja rzeczywiście ma instrumenty, by sfałszować wybory?
Jarosław Kaczyński ostrzega Polaków. Czy opozycja faktycznie może sfałszować wybory?
Pytanie to winno budzić pewien niepokój. Jednak nie za sprawą potencjalnego fałszerstwa a tkwiącego w strukturze pytania pewnego paradoksu. Wszak za bezpieczeństwo przyszłorocznych wyborów parlamentarnych odpowiadać będzie rząd PiS. Skąd zatem takie pytanie?
Wszystko przez pełne werwy nawoływania prezesa PiS, traktujące o konieczności powołania korpusu ochrony wyborów i zmiany sposobu liczenia głosów, tak, by opozycja nie mogła dopuścić się manipulacji wyborczej. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, przeciwnicy polityczni mają władzę w samorządach, za pomocą których dopuszczą się pierwszego w wolnej Polsce fałszerstwa wyborczego.
Byłby to doprawdy spektakularny zamach stanu na miarę XXI w. Być może nawet większy od tego z 2017 roku, kiedy ustawą usiłowano ingerować w zapisy konstytucyjne. Sprawa wydawać się może groteskowa, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę, że w Rzeczypospolitej władzę sprawuje człowiek uznający wyższość ustawy nad konstytucję oraz współorganizator słynnych miesięcznic w trakcie których śpiewano pieśń „Boże coś Polskę” z uciemiężonym wersem „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, uświadomimy sobie, iż mamy do czynienia z wyjątkowo niebezpiecznym paradoksem.
Jarosław Kaczyński już dziś stwierdza ważność wyborów, które - można założyć - będą uczciwe tylko wtedy, kiedy wygra jego partia. Należy jednak wiedzieć, że takowe orzeczenie, z mocy prawa, wydaje w uchwale jedynie Sąd Najwyższy. Ten sam, za którego sędziów dobrał się swego czasu obóz PiS.
Zmiany PiS w Sądzie Najwyższym
To właśnie w 2017 roku obóz PiS przystąpił do osobliwej reformy sądownictwa w Polsce. W przedłożonym przez władzę projekcie ustawy o Sądzie Najwyższym postanowiono m.in. wprowadzić zapisy umożliwiające przeniesienie sędziów SN w stan spoczynku.
Próbowano również zmienić tryb ich powoływania, co wywołało wielkie oburzenie ze strony obywateli, czujących, że zaproponowane rozwiązania nie niosą wcale sądowniczego katharsis, a są próbą wpływania rządzących na skład osobowy Sądu Najwyższego, przez co zostaje naruszona podstawowa kategoria trójpodziału władzy.
Choć minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro frywolnie mówił, by wsadzić veto prezydenta między bajki, Andrzej Duda, widząc tłumy na ulicach, postanowił tę bajkę napisać. I choć wywołało to niemałą irytację ze strony wieloletnich członków PiS, prezydent jakiś czas później zadośćuczynił swemu byłemu ugrupowaniu, składając autorski projekt ustawy o Sądzie Najwyższym oraz zmiany ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, zawierającego kosmetyczne poprawki względem poselskiego projektu.
Nowe zapisy ustawowe i awantura sędziowska
Na mocy nowych zapisów zmianom miał ulec m.in. tryb wyłaniania kandydatów na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego. Podtrzymano również ustalenia związane z wiekiem - sędziowie będą przechodzili w stan spoczynku po osiągnięciu 65 roku życia.
Ustawa weszła w życie z dniem 3 lipca 2018 roku. Ówczesna Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf winna pakować walizki, albowiem kwalifikowała się pod wprowadzony wiek emerytalny. Problem stanowił jednak art. 183, ust. 3 Konstytucji RP:
- Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego – czytamy.
Zważywszy, iż Małgorzata Gersdorf została powołana w 2014 roku, jej kadencja powinna kończyć się w 2020 roku - nie zaś dwa lata wcześniej, jak traktowała wprowadzona ustawa. Przypomnijmy, że Konstytucja RP jest najwyższym aktem prawnym. Wszystkie inne muszą być mu podporządkowane.
PiS nie zamierza jednak się tym przejmować. W marcu 2018 roku, zgodnie z przyjętą ustawą, Sejm wybrał 15 sędziów na członków Krajowej Rady Sądownictwa (których to dotychczas wybierały środowiska sędziowskie). W lipcu z kolei KRS uznała Małgorzatę Gersdorf za byłą Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego, choć ta składała deklarację o jej konstytucyjnym obowiązku.
Po wielu protestach odsuniętych sędziów oraz instytucji europejskich, w listopadzie 2018 roku posłowie PiS złożyli projekt ustawy o zmianie ustawy o Sądzie Najwyższym, uznającym kadencję Małgorzaty Gersdorf jako Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego za nieprzerwaną, przez co mogła ona ze spokojem dokończyć swój okres urzędowania.
W 2020 roku prezydent Andrzej Duda powołał Małgorzatę Manowską na Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego, wybierając jej nazwisko spośród pięciorga kandydatur wniesionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Nie miała imponującego poparcia wśród samych sędziów, zaś jej kandydatura budziła wiele wątpliwości. Mimo to prerogatywa prezydenta wyniosła ją na najwyższy urząd w SN.
Wybory parlamentarne w XXI w. Wszystkie ważne
Zważywszy, iż omawiane zagadnienie dotyka wątpliwości względem zbliżających się wyborów i to zarówno ze strony opozycji, jak i również partii rządzącej, warto przejrzeć uchwały Sądu Najwyższego ws. zgodności wyborów parlamentarnych w XXI wieku, kiedy to dwie największe partie w kraju decydowały już o jego obliczu.
Począwszy od wyborów parlamentarnych z 23 września 2001 roku, poprzez kolejno: 25 września 2005 roku, 21 października 2007 roku, 9 października 2011 roku, 25 października 2015 roku i skończywszy na 13 października 2019 roku, za każdym razem Sąd Najwyższy stwierdzał ich ważność.
W orzeczeniach można przeczytać opis wielu osobliwych zdarzeń, jak chociażby stwierdzenia nieważności wyborów w okręgu nr 27 w Częstochowie z 2005 roku, kiedy to na tamtejszych kartach do głosowania nie zamieszczono nazw lub ich skrótów komitetów wyborczych, zgłaszających kandydatów na senatorów, w związku z czym orzeczono, iż wspomniane karty były nieważne, co mogło mieć wpływ na ostateczny wynik wyborów do Senatu w tymże okręgu.
W 2007 roku z kolei, w pięćdziesięciu obwodach głosowania, obwodowe komisje wyborcze zarządziły przerwy w głosowaniu i przedłużyły jego czas poza ustawową godzinę 20:00, a wynikało to niedoboru kart do głosowania, które trzeba było dostarczyć do lokali wyborczych. Były to wybory, za które odpowiadało podówczas PiS po nieudanej koalicji z Samoobroną RP oraz LPR-em.
Do najdramatyczniejszych zdarzeń doszło jednak podczas wyborów parlamentarnych w 2011 roku. Był to już okres rządu utworzonego przez koalicję PO-PSL. Wtedy też przed lokalem Obwodowej Komisji Wyborczej nr 13 w Gorzowie Wielkopolskim znaleziono tajemniczą paczkę, zaś na drzwiach lokalu groźbę zdetonowania na terenie całego kraju ładunków wybuchowych, jeżeli wybory nie zostaną odwołane.