Felicjan Andrzejczak wyznał prawdę tuż przed śmiercią. Chodzi o jego żonę
Felicjan Andrzejczak, były wokalista Budki Suflera i wykonawca “Jolka, Jolka pamiętasz”, zmarł 17 września w wieku 76 lat. Do ostatniej chwili całe jego życie wypełniała muzyka, a w tym roku dane mu było wystąpić jeszcze na scenie festiwalu w Sopocie. W udzielonym po nim wywiadzie w pięknych słowach opisywał swoje małżeństwo. To była prawdziwa miłość.
Felicjan Andrzejczak spełnił marzenie zaśpiewania w Sopocie
Wiadomość o śmierci Felicjana Andrzejczaka przybiła fanów polskiej sceny. Muzyk doznał krwotocznego udaru mózgu i nie wybudził się ze śpiączki. Chorował na poważny nowotwór, o czym mówił w rozmowie z Faktem jego przyjaciel Krzysztof Cugowski.
Mimo problemów ze zdrowiem nie zamierzał zejść ze sceny i do samego końca aktywnie koncertował. Tydzień przed śmiercią śpiewał w Rzepinie, miesiąc wcześniej zaś mógł pokazać się publiczności Top of The Top Festival, co niegdyś było jego wielkim marzeniem. W wywiadzie z “Życiem na gorąco” wyznał, że jako młody chłopak oglądał występy artystów, wyobrażając sobie, że kiedyś ich zastąpi.
Nie żyje ceniony polski artysta. "Odszedł po ciężkiej chorobie" Tak wygląda stan rzek w Polsce. IMGW opublikował porażające daneW sopockim amfiteatrze grałem wielokrotnie. Ostatnio miałem okazje wystąpić na Sopot Top Of The Top. Bardzo lubię tę scenę, bo rozgrywała się na niej cała historia. Jeszcze jako młody człowiek widziałem innych artystów na niej stających i marzyłem, że i ja tam kiedy się pojawię – mówił.
To żona namówiła Felicjana Andrzejczaka do podążania za marzeniami
Wybór ścieżki kariery nie należał do najłatwiejszych i Felicjan Andrzejczak na początku zajmował się czymś zupełnie innym. Pracował jako nauczyciel w jednej ze szkół muzycznych i był wychowawcą w domu dziecka. Żona Jadwiga, z którą spędził 54 lata, nie odpuszczała mu i w końcu przekonała artystę, żeby porzucił swoje dotychczasowe obowiązki na rzecz realizacji marzeń. Gdyby nie ona, być może dzisiaj nie znalibyśmy jego wyjątkowego głosu.
Czytaj także: Król Karol III wydał pilne oświadczenie. Dotyczy Polski i Polaków
Była dla niego prawdziwie oddaną partnerką i nigdy nie skarżyła się na długie nieobecności męża w związku z jego wyjazdami w trasy. Dzięki temu Felicjan Andrzejczak osiągał szczęście zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym.
Gdyby nie moja żona Jadwiga, to pewnie byłbym nauczycielem aż do emerytury. Namówiła mnie, bym spróbował swoich sił i miała rację. Rzadko towarzyszyła mi w czasie wyjazdów, bo mieliśmy w domu pociechy. A co ważniejsze, nigdy nie robiła mi wyrzutów, ze mnie nie ma. W ten sposób przeżyliśmy razem 54 lata i jak patrzę za siebie, to był dla nas cudowny czas. Mamy wnuki. Rodzina to wielkie szczęście – tłumaczył w wywiadzie.
Małżeństwo Felicjana Andrzejczaka zasługuje na uznanie
Przy okazji muzyk odniósł się do imponującego stażu, jaki miał z żoną. Wytrwanie 54 lat razem – ponadto w związku emanującym ciepłem i wzajemną życzliwością – to niesłychanie rzadkie zjawisko w świecie show-biznesu. Według niego kluczem było idealne dopasowanie. Swoje towarzystwo traktowali jako przywilej i cieszyli się każdą chwilą, którą mogli dzielić razem. Powrót do domu za każdym razem stanowił dla Felicjana Andrzejczaka rodzaj psychicznej ulgi.
To nam minęło jak mgnienie oka. Pewnie w dobie, kiedy ludzie tak łatwo się rozstają, nasz staż wydaje się trudny do osiągnięcia, ale dla mnie i Jadzi wzajemne towarzystwo jest niczym oddychanie. Jak cofnę się do samych początków kariery muzycznej, to sam nie wiedziałem, co robię, pchając się na scenę. Przecież jestem z natury domatorem, bardzo lubię swój azyl i chcę do niego wracać jak najczęściej – podsumował.
Czytaj także: Andrzej Duda gęsto tłumaczy się powodzianom. “Nie było to po prostu potrzebne”