Czekał na karetkę prawie godzinę, nie żyje. Siostra wini za tragedię dyspozytorkę
Żal, pustka i ogromny ból. Wszystko to czuje pani Magdalena z okolic Lublina, która w sierpniu ub.r. pożegnała ukochanego brata. Mężczyzna zmarł na jej oczach, choć, jak twierdzi 43-latka, wcale nie musiał. Za jego śmierć wini dyspozytorkę numeru alarmowego, która nie wysłała karetki po pierwszym wezwaniu. Zamiast tego wolała dopytywać, czy pan Michał pił alkohol, a później sama wpisała tak w dokumentację.
Zadzwoniła po karetkę. Usłyszała bulwersujące pytanie
Pani Magdalena nie może pogodzić się ze śmiercią brata i mówi wprost, że za tragedię wini dyspozytorkę. Od kilku miesięcy walczy zresztą o to, by wszystkie odpowiedzialne osoby dosięgła sprawiedliwość. Uważa bowiem, że pan Michał żyłby, gdyby prawidłowo zadziałały procedury.
- Mój brat zasłabł. Znalazłam go na schodach przed domen, jak wróciłam z pracy. Był przytomny, ale bardzo łapczywie łapał powietrze. Miał wytrzeszczone oczy, dziwnie przykurczone ręce, więc wezwałam pogotowie. Łapał się za klatkę piersiową, drugą ręką trzymał się za balustradę - tak opisuje wydarzenia z 14 sierpnia 2023 roku.
43-latka nie czekała i czym prędzej zadzwoniła na numer alarmowy. I tak zaczął się prawdziwy dramat. Jak wspomina, tym, co najbardziej interesowało obsługującą ją dyspozytorkę, było to, czy 39-latek nadużywa alkoholu. Jej zdaniem, takie pytanie w owym czasie, to głębokie nieporozumienie.
"Teleexpress" z nową prowadzącą. Widzowie przecierali oczy ze zdumieniaKaretka nie przyjeżdżała
Kobieta z nieskrywanymi emocjami wskazuje, że rozmowa z dyspozytorką trwała dobre pół godziny, w trakcie których stan jej brata ciągle się pogarszał. I choć stacja pogotowia oddalona jest od jej domu o 12 kilometrów, pogotowia nie było. 43-latka ponowiła telefon.
- Pani na mnie nakrzyczała, że "nie mamy karetek. Proszę czekać, ja już wysyłam ponaglenie". I czekałam dalej. W tym momencie mój brat zaczął mdleć. Zadzwoniłam trzeci raz, już w trakcie tej reanimacji. Zaczęłam już w kompletnej histerii krzyczeć, usłyszałam, że "karetka już powinna u pani być". Przejęli reanimację - zrelacjonowała dziennikarzom “Interwencji”.
Pan Michał nie żyje. Szokujący wpis w dokumentacji medycznej
Pan Michał nie przeżył i dziś obecny jest już tylko we wspomnieniach swoich bliskich. Pani Magdalena wspomina, że był zawsze wesoły i bardzo ją kochał. Teraz nie wyobraża sobie tego, jak poukłada swoje życie.
Śmierć mężczyzny była dla niej wielkim szokiem, ale nie większym niż ten, który przeżyła, gdy spojrzała w dokumentację medyczną. Okazało się, że dyspozytorka wpisała, iż 39-latek był pod wpływem alkoholu.
ZOBACZ: Tragiczny wypadek w Kujawsko-Pomorskim. Kierowca śmiertelnie potrącił rowerzystkę i odjechał
Reporterzy “Interwencji” zapytali o tę sprawę ratownika z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Lublinie, ale ten zaprzeczył, by w trakcie interwencji odnotowano, że reanimowany pan Michał był pod wpływem alkoholu.
Dziś niemożliwym wydaje się ponadto ustalenie, po którym wezwaniu karetka rzeczywiście dotarła na miejsce. Od jego otrzymania do dotarcia do domu pani Magdaleny minęło siedem minut. Oznacza to, że zespół musiał wyjechać dopiero po kolejnym zgłoszeniu.
Pani Magdalena walczy o ukaranie winnych śmierci brata
43-latka jest przekonana, że czas był kluczowy. - Nawet te pół godziny to jest za długo. To była godzina, około 45 minut, zanim ratownicy przejęli tę reanimację - mówi.
Niestety, kierownictwo Centrum Powiadamiania Ratunkowego odmawia komentarza, tak samo jak Urząd Wojewódzki, nadzorujący pracę dyspozytorów numeru alarmowego.
- My dostaliśmy polecenie od samej góry, żeby się nie wypowiadać - usłyszeli dziennikarze “Interwencji” w Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Lublinie.
ZOBACZ: Grudziądz. Tragiczna śmierć 19-latka podczas policyjnego pościgu. Przyjaciele przerwali milczenie
Sprawę wyjaśniają Lubelski Urząd Wojewódzki oraz prokuratura. Przesłuchano już świadków, teraz śledczy czekają na udostępnienie im nagrań z wezwania karetki.
- Osoba odpowiedzialna za to, że ta karetka nie wyjechała, nie powinna pracować w tym miejscu. Bo jest niebezpieczna. To może się zdarzyć każdemu. Może się zdarzyć tak, że to ja będę umierać na rękach własnych dzieci, bo nie przyjedzie pogotowie, bo ktoś źle ocenił sytuacje - podsumowuje pani Magdalena.
Źródło: Interwencja Polsat