Takie słowa ludzie mówią bliskim tuż przed śmiercią. Ratownik zabrał głos
Jarosław Sowizdraniuk przez kilkanaście lat był ratownikiem medycznym we Wrocławiu i okolicach. W okresie pandemii wrócił do wykonywania swojego zawodu. Kulisy wymagającej pracy w karetce mężczyzna przedstawił na łamach książki "Ratownik. Nie jestem Bogiem". W ostatnim czasie wywiad z mężczyzną przeprowadziła Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski.
Obciążenie psychiczne ratowników medycznych
Praca na karetce równoznaczna jest z ogromnym obciążeniem psychicznym ratowników. Jarosław Sowizdraniuk mówi o trudnościach związanych z wykonywaniem zawodu.- Przez dłuższy czas pamiętałem twarze pacjentów, którzy mi umarli.
Pamiętałem miejsca, w których to się zdarzyło. Do tej pory, kiedy jadę przez Wrocław i przejeżdżam obok klatek schodowych bloków, w których to się wydarzyło, to przypominam sobie te sytuacje, twarze (…) Dopiero teraz rozumiem, jak duże to było obciążenie psychiczne. Wiele emocji zostaje w podświadomości. Do tej pory mam problem z kompulsywnym jedzeniem słodyczy i oglądaniem seriali, ale oczywiście mogło być gorzej - tłumaczy mężczyzna.
Ratownikom medycznym towarzyszy nieustający stres. Wielu z nich, nie potrafiąc sobie z nim poradzić, ucieka w używki. Dla niektórych skutkuje to tragedią. - Wchodzimy do domów, w których emocje buzują, nie da się być twardzielem przez cały czas. Mnie to ominęło, ale gros moich kolegów ma problemy z alkoholem, narkotykami. Jeden z się powiesił. Kilkanaście procent moich kolegów z branży już nie żyje. Zmarli w młodym wieku na tzw. "choroby starcze", w wyniku samobójstw i innych strasznych historii.
Teściowa za wszelką cenę chciała zniszczyć jej ślub. Niemożliwe, co zaproponowałaZdumiewające słowa pożegnań
Choć ratownicy medyczni robią co w ich mocy, by uratować każdego człowieka, zdarzają się sytuacje, gdy są po prostu bezsilni. Rodzina ma wtedy czas na pożegnanie się z umierającą, bliską osobą.
Momenty te, jak tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską Jarosław Sowizdraniuk przebiegają w różny sposób. Zdarza się, że z ust bliskich padają wówczas szokujące słowa. - Jedni romantycznie trzymają się za ręce, wyznają miłość i mówią, że będą tęsknić. Inni – przeciwnie. Była sytuacja, kiedy rodzina krzyczała po śmierci dziadka: "Co on nam zrobił? Umarł przed świętami, jak my teraz w żałobie pójdziemy na sylwestra". Słyszałem też słowa: "Nienawidzę cię. Nigdy ci nie wybaczę. Dobrze, że umierasz" - wspomina ratownik.
Ludzkie odruchy ratowników medycznych
Dziennikarka Wirtualnej Polski poruszyła temat wrażliwości ratowników medycznych. Według mężczyzny w trakcie pracy stosując procedury, korzysta się z pewnych automatyzmów. Chwile wzruszeń, urojenia łez pojawiają się po zakończeniu wykonywania obowiązków służbowych. - (…) po pracy zdarzyło mi się zapłakać, napisać wiadomość do żony "Czuję się beznadziejnie"- mówił Jarosław Sowizdraniuk.
Mężczyzna przedstawił dziennikarce sytuacje, z którą związane były wspomniane słowa. - To była reanimacja wcześniaka. O ile udało nam się go uratować w ramach przyjazdu, to na izbie przyjęć z uwagi na niekompetencję lekarza, dziecko prawie umarło. Podobnie było po wyjeździe do ciężarnej, która próbowała popełnić samobójstwo, będąc w ciąży. Kilka razy dźgnęła się nożem w brzuch. Walczyliśmy o nią i dziecko, ale dziecko zmarło. Po tym zdarzeniu miałem w sobie dużą wściekłość na system, który do tego doprowadził - wspominał ratownik.
Źródło: Wirtualna Polska