Detektyw, który nim nie jest. Tak Rutkowski próbuje uciszyć media
Przez lata Krzysztof Rutkowski był stałym elementem medialnego krajobrazu: barwny, głośny, zawsze gotowy na kamerę. Symbol „najsłynniejszego detektywa w Polsce”, celebryta o wyrazistym wizerunku, bohater programów rozrywkowych i informacyjnych. Ten obraz – jak pokazuje praca dziennikarzy śledczych – nie tylko rozmija się z faktami, ale wręcz je przykrywa.
O kulisach wielomiesięcznego śledztwa, mechanizmach manipulowania opinią publiczną i presji prawnej wywieranej na autorów niewygodnych publikacji w ramach programu „Heretycy” rozmawiałem z Danielem Arciszewskim – autorem głośnych materiałów o Krzysztofie Rutkowskim.
To rozmowa nie tylko o jednej postaci, lecz także o kondycji wolnych mediów.
Detektyw bez uprawnień
Jednym z najbardziej uderzających ustaleń jest fakt, że Krzysztof Rutkowski od 18 lat nie posiada uprawnień detektywistycznych. Mimo to wciąż występuje w mediach w tej właśnie roli, a klienci przez lata byli przekonani, że korzystają z usług licencjonowanego śledczego.
– Rutkowski detektywem nie jest już od osiemnastu lat – mówi wprost Daniel Arciszewski. – To, co robił, formalnie było „doradztwem” czy „konsultingiem”, ale klienci płacili w przekonaniu, że zlecają czynności detektywistyczne.
Efekt? Skazanie za oszustwa wobec około 250 osób. W 2017 roku Rutkowski usłyszał wyrok roku więzienia w zawieszeniu. W 2022 roku zapadł kolejny – tym razem za bezprawne pozbawienie wolności i zmuszanie do określonych działań. Kara finansowa jest dotkliwa: 1 milion 440 tysięcy złotych grzywny, spłacanej w miesięcznych ratach po 60 tysięcy złotych.
Ten obraz w niewielkim stopniu przebijał się do głównego nurtu.
– Ja nie jestem sumieniem. Ja jestem chyba wyrzutem sumienia polskiego dziennikarstwa – mówi nasz dziennikarz Daniel Arciszewski. – Bo przez lata te fakty były dostępne, tylko nikt nie chciał ich widzieć.
SLAPP, czyli pozew zamiast odpowiedzi
Cena za zajmowanie się takimi tematami bywa wysoka. W rozmowie wraca wątek pozwów typu SLAPP – strategicznych działań prawnych mających nie wygrać sprawy, lecz zniechęcić, zmęczyć i zastraszyć dziennikarza.
Przypomnijmy, że Krzysztof Rutkowski pozwał Daniela Arciszewskiego za zniesławienie.
Wcześniej Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia umorzył postępowanie karne, które Krzysztof Rutkowski wszczął przeciwko redaktorowi naczelnemu portalu Goniec.pl Januszowi Schwertnerowi na podstawie art. 212 Kodeksu karnego. Według sądu, materiał dziennikarski publikowany w serwisie nie nosił znamion zniesławienia, a działalność redakcji mieściła się w granicach dopuszczalnej krytyki i rzetelnego dziennikarstwa.
– Te SLAPP-y były dla mnie osobiście bardzo ciężkie. To nie były miłe czasy – przyznaje Arciszewski.
Mechanizm jest prosty: liczne pozwy, wysokie koszty obsługi prawnej, groźba odpowiedzialności karnej – często w oparciu o art. 212 Kodeksu karnego. Dziennikarz, zamiast pracować, musi się bronić.
Do tego dochodzą żądania sprostowań, które coraz częściej nie mają nic wspólnego z korektą faktów, a są próbą narzucenia własnej narracji. Przykłady? Spory z PZPN po dziennikarskim śledztwie Krzysztofa Boczka zatytułowanym „Polski Związek Wódki Nożnej" czy procesy wytaczane twórcom internetowym przez firmy z rynku kryptowalut.
Nadzieją pozostaje unijna dyrektywa anty-SLAPP, która do 2026 roku ma zobowiązać państwa członkowskie do realnej ochrony dziennikarzy przed nadużyciami prawa.
Tu nie chodzi tylko o Rutkowskiego
Historia Krzysztofa Rutkowskiego jest w istocie tylko punktem wyjścia. W tle toczy się dużo poważniejsza gra: o granice wolności słowa, o odporność mediów na naciski i o to, czy dziennikarstwo śledcze w Polsce będzie miało prawo istnieć bez strachu przed finansowym i psychicznym wyniszczeniem.
Bo dziś coraz częściej nie pyta się już: „czy to prawda?”, ale: „czy opłaca się to opublikować?”.