Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Wiadomości > Warszawa: Kilka miesięcy po pogrzebie do jej drzwi zapukał nieboszczyk. Zbladła i zaniemówiła
Ada Rymaszewska
Ada Rymaszewska 09.12.2022 16:13

Warszawa: Kilka miesięcy po pogrzebie do jej drzwi zapukał nieboszczyk. Zbladła i zaniemówiła

Myśleli, że nie żyje, a on był w areszcie. Sąsiedzi do dziś na widok pana Jarosława krzyczą "Cześć, nieboszczyk"
Iberion

Nieprawdopodobna historia z warszawskiego Ursynowa. Pan Jarosław spędził w areszcie 100 dni, a gdy wreszcie wrócił do swojego mieszkania, usłyszał od zszokowanej sąsiadki, że nie żyje. - Jestem trzecią osobą, która zmartwychwstała, pierwszą był Łazarz, drugą Jezus, trzecią jestem ja - żartuje dziś "wskrzeszony", choć początkowo wcale nie było mu do śmiechu.

Fatalna pomyłka

O takich historiach najczęściej mówi się "nieprawdopodobne, a jednak". Pan Jarosław, choć żyje, miał już wyprawiony pogrzeb, a w rodzinnym grobowcu złożono urnę z rzekomo jego prochami.

Gdy mężczyzna wrócił ze 100-dniowego pobytu w areszcie, okazało się, że ma wystawiony akt zgonu, a zdziwieni sąsiedzi niemalże mdleli na jego widok. Jak doszło do tak poważnego błędu? Wszystko to splot kilku nieszczęśliwych zdarzeń.

Myśleli, że nie żyje. 61-latek był tymczasem w areszcie

61-letni mieszkaniec warszawskiego Ursynowa w lutym br. został zatrzymany przez policję i trafił za kratki z powodu niepłacenia alimentów. W tym samym czasie w jego mieszkaniu przebywał 56-letni kolega mężczyzny, który nie miał gdzie się podziać.

- Zostawiłem mu na stole kartkę, że zabierają mnie do aresztu. Wojtek chorował na astmę. Od ponad roku miał skierowanie do szpitala. Migał się, nie chciał tam iść. To był błąd. I niestety zmarł – opowiadał pan Jarosław dziennikarzom "Super Expressu".

Pan Wojciech odszedł po cichu, dlatego przez dwa miesiące jego ciało tkwiło w mieszkaniu do momentu aż sąsiedzi, zaniepokojeni fetorem, zawiadomili służby. Po wyłamaniu przez strażaków zamków, okazało się, że martwy mężczyzna siedzi w fotelu w stanie daleko posuniętego rozkładu.

– Lekarka, która pojawiła się na miejscu, pola w karcie zgonu wypełniła moimi danymi. Zwłoki zostały zidentyfikowane na podstawie prawa jazdy, które zostało w mieszkaniu. Wojtek był ode mnie niższy o głowę i o wiele chudszy, dlatego cały czas zastanawiam się, jak doszło do tej pomyłki – tłumaczył 61-latek.

"Jestem w dobrym towarzystwie"

Miesiąc po tym, jak w mieszkaniu pana Jarosława znaleziono ciało, urna z rzekomo jego prochami została złożona w rodzinnym grobie. Na pogrzebie nie było żałobników, a jedynie grabarze. Po powrocie z aresztu, mężczyzna zastał wyłamane zamki w drzwiach.

- Wyglądały jak po włamaniu. W mieszkaniu pusto i ten smród nie do zniesienia. Gdy mijałem sąsiadów i znajomych, patrzyli na mnie jak na ducha. Nie rozumiałem, co się dzieje. Poszedłem na policję i do urzędu, a tam usłyszałem: „Faktycznie. Pan nie żyje. Jest akt zgonu” - mówił.

Do dziś zdarza się, że któryś ze znajomych odezwie się do pana Jarosława na przywitanie, mówiąc "Cześć, nieboszczyk!" albo "Hej, zmartwychwstaniec". On obraca to wszystko w żart, choć sprawa wcale nie jest wesoła.

- Jestem w dobrym towarzystwie. Pierwszy był Łazarz, drugi Jezus, trzeci ja… – mówi mężczyzna, któremu dopiero niedawno anulowano akt zgonu.

Jak sam wskazuje, dla niektórych jego historia rzeczywiście może być powodem do żartów, dla niego to jednak nie lada problem. Nie dość, że mocno przeżył śmierć przyjaciela, to jeszcze musi mierzyć się z całą urzędniczą machiną.

- Teraz jeszcze muszę dokonać ekshumacji i na własny koszt przenieść prochy z grobu mojej rodziny do Mrągowa i tam urządzić Wojtkowi pogrzeb. Na razie nie mam za co – żali się, podsumowując swoją nieprawdopodobną opowieść.

Artykuły polecane przez Goniec.pl:

Źródło: Super Express

Tagi: Nie żyje