Minister rolnictwa powiedział, ile wkrótce zapłacimy za cukier. Niektórzy mogą być rozczarowani
Minister rolnictwa Henryk Kowalczyk zabrał głos w sprawie problemów z dostępnością na sklepowych półkach cukru i wskazał odpowiedzialnych za ten stan rzeczy. Zdaniem polityka, głównym winowajcą zamieszania są same sieci handlowe, a także... media społecznościowe. Jak jednak zapewnił, produktu nie zabraknie i wkrótce wróci on do ceny sprzed kilku tygodni. Ci, którzy liczą jednak, że za torebkę zapłacą jeszcze 2 złote, mogą się poważnie rozczarować.
Wojna w Ukrainie sprawiła, że wszyscy z niepokojem spoglądali na zbożowe spichlerze, martwiąc się, czy wkrótce w sklepach nie zabraknie podstawowego produktu goszczącego w każdym domu, czyli chleba.
Uśpieni nieco zmartwieniami dotyczącymi pieczywa, zupełnie przeoczyliśmy moment, w którym z osiedlowych dyskontów zniknął inny, równie chętnie kupowany przez Polaków, zwłaszcza w okresie robienia przetworów towar, jakim jest cukier.
Zaledwie kilka dni wystarczyło, by społeczeństwo ogarnęła cukrowa panika, którą skutecznie nakręcać zaczęły same sieci handlowe. I choć eksperci od początku uspokajali, że słodkiego przysmaku nie zabraknie, Polacy, jak zwykle, wiedzieli swoje i z determinacją ruszyli, by wypełniać swoje spiżarnie cudem zdobytymi zapasami.
Minister rolnictwa znalazł winnych kryzysu cukrowego. To sieci handlowe i... media społecznościowe
Desperacki pęd konsumentów po upragnione torebki z cukrem ma kilka przyczyn, w tym m.in. wzmożony popyt wśród pszczelarzy, obawy o postępujący wzrost cen spowodowany inflacją czy hurtowe zakupy przedsiębiorstw.
Kilku można także wskazać "ojców" całego zamieszania, a własną, dość ciekawą teorię na ten temat przedstawił w Polsat News minister rolnictwa Henryk Kowalczyk.
- Myślę, że sieci handlowe najwięcej zamieszania zrobiły. Dlatego, że nie dostarczyły na czas. Puste półki, media społecznościowe wprowadziły panikę. A cukier łatwo się magazynuje, kupuje się też łatwo, bo to nie jest paliwo, że trzeba je (specjalnie) magazynować. Stąd trudności logistyczne - powiedział.
Polityk uspokoił jednak od razu wszystkich zmartwionych, zapewniając, że cukru "mamy bardzo dużo" i poradził telewidzom, by nie kupowali go na zapas, bo mogą wyjść na tym interesie stratni. Zdaniem Kowalczyka, sytuacja wkrótce się ustabilizuje, a wtedy ceny słodkiego produktu wrócą do tych sprzed paniki.
- Jak ktoś chce płacić, to niech płaci i 15 złotych, naprawdę - grzmiał, nadmieniając, że sam nigdy by tyle nie zapłacił.
Cukier po 2 złote już nie wróci
Podczas rozmowy z Bogdanem Rymanowskim Kowalczyk starał się zapewniać, że Krajowa Grupa Spożywcza dotrzymuje terminów obowiązujących w kwestii dostawy cukru, a nawet sprzedaje go więcej, niż przewiduje harmonogram.
- Czyli normalnie ten cukier jest, zapasy mamy bardzo duże. A sezon następny za chwilę, więc tutaj absolutnie nieuzasadnione jest kupowanie cukru po takiej cenie - mówił, apelując o spokój.
Według prognoz polityka, w nowym sezonie za kilogram cukru zapłacimy ponownie 4-5 złotych, ale już ceny rzędu 2 złote muszą pozostać jedynie w sferze marzeń. Wszystko przez to, że znacznie wzrosły koszty nawozów, buraków i energii.
Kowalczyk prognozuje cenę chleba
Inną poruszoną kwestią była cena pieczywa, która łatwo stała się obiektem spekulacji mediów i licznych ekspertów. Kowalczyk uważa, że chleb nie powinien znacznie zdrożeć, ale mniej optymistyczne wizje kreśli m.in. Prezes Stowarzyszenia Producentów Pieczywa Jacek Górecki. Obecnie na około 50% ceny chleba składa się koszt surowców oraz energii i transportu. Mając na względzie rekordowe ceny zbóż i ziarna, paliwa i potencjalne ograniczenia w dostawach gazu i prądu, przedstawiciele branży piekarniczej przestrzegają, że może wpłynąć to nie tylko na cenę ale także dostępność pieczywa. Minister uważa jednak, że za półkilogramowy chleb zapłacimy w przyszłości maksymalnie niewiele ponad 4 złote. - Chyba żeby nastąpiła jakaś tragedia na rynku zbóż - zastrzega.
Taką katastrofą mogłoby być zablokowanie w drugim półroczu lub pod koniec roku dostaw ukraińskiego zboża do Afryki, co wpłynęłoby na gwałtowne zachowania na rynku światowym. Ten scenariusz nie musi się jednak spełnić, a dobrym znakiem było zdecydowanie poniedziałkowe wypłynięcie z odeskiego portu statku transportującego zboże.
- To jest światełko w tunelu. Ilość jest symboliczna, bo zaledwie około 30 tys. ton. To jest niewiele. Z tym, że kolejne statki są przygotowywane. Mam nadzieję, że to w części rozładuje te zapasy zboża w Ukrainie, które powinny być wyeksportowane - uważa minister.
Polityk warunkuje również zażegnanie kryzysu zbożowego tym, czy słowa dotrzyma strona rosyjska. Jak wskazuje, Ukraina potrzebuje wyeksportować jeszcze ze starych zapasów 20 mln ton zboża. To grubo ponad tysiąc statków, a do tego dochodzą również nowe zbiory.
Jeśli chodzi o skup w naszym kraju, Kowalczyk stoi na stanowisku, że jest on "normalny". - Ceny są w granicach przyzwoitości, takie jak na rynkach światowych, czyli pszenica 1400-1500 zł - powiedział, nie ukrywając, że wielu rolników czeka ze sprzedażą na oczekiwany wzrost cen.
Artykuły polecane przez Goniec.pl:
Mateusz Morawiecki rozpętał burzę, wystarczyło jedno zdanie. Polacy są oburzeni
Atak rakietowy w obwodzie lwowskim. Rosjanie uderzyli tuż przy granicy z Polską
Widmo strajków wisi nad szpitalami. Pielęgniarki chcą podwyżek, dyrektorzy nie mają pieniędzy
Źródło: Polsat News