Grabarz nie wytrzymał, tego pogrzebu nie zapomni do końca życia. Niebywałe, co się działo
Praca grabarza wciąż owiana jest tajemnicą, a temat przygotowania ciała do pochówku niezmiennie wiąże się z pewnym tabu. Ze stereotypami związanymi ze swoim zawodem walczy pan Robert. Grabarz pogrzebnik zdradził ostatnio, że jedno z powierzonych mu zadań prawie przerosło jego możliwości. Przyznał bez ogródek: “Nie wytrzymałem”.
Grabarz zdradza szczegóły swojej pracy
Pan Robert zdobył w sieci sporą rzeszę obserwujących, którzy chętnie słuchają o tajnikach jego pracy. Na samym TikToku obserwuje go niemalże 250 tys. osób. Jest grabarzem pogrzebnikiem, tzn. przygotowuje ciało do pochówku, ale także uczestniczy w ceremonii pogrzebowej w "obsłudze" uroczystości. W swoim ostatnim wywiadzie nie ukrywał, że jego zawód może być przytłaczający. Pewnego razu “nie wytrzymał”.
ZOBACZ: Nie żyje jedna osoba, druga jest ranna. Droga całkowicie zablokowana, śmigłowiec LPR w akcji
Miliony Polaków włączą dziś wieczorem TVN. Stacja pokaże dwa wielkie hityGrabarz opowiedział o najtrudniejszym pogrzebie. "Nie wytrzymałem"
Grabarz obala w swoich filmach mity, jakie związane są z jego profesją. W rozmowie z portalem medonet opowiedział o tym najpopularniejszym.
Przez całe dekady obraz grabarza był jeden: mroczny, wiecznie przygnębiony, trochę groźny, trochę przerażający, na pewno niedostępny i niemiły gość, który nie wylewa za kołnierz, mieszka na cmentarzu i zakopuje ludzi – tłumaczył.
Nie zmienia to jednak faktu, że jego praca wymaga dużej odporności na stres. Opowiedział o swoich najtrudniejszych wezwaniach.
Dwa przychodzą mi na myśl. Pierwszy to pogrzeb pana, który ważył 280 kg, a razem z trumną musieliśmy wziąć na barki, i to dosłownie, prawie 400 kg. Było ciężko, ale daliśmy radę, choć nie we czterech, jak zwykle, a w sześciu – powiedział.
ZOBACZ: Kilkanaście tysięcy grobów do likwidacji. Ostre zamieszanie przed Wszystkimi Świętymi
Grabarz wprost o swoim najgorszym wezwaniu
Drugi to nie tyle pochówek, ile samo wezwanie po odbiór ciała. Pan leżał za opuszczoną altaną działkową, w zarośniętym, dzikim ogródku. Czy był bezdomny, czy ta działka była jego i tam pomieszkiwał, nie wiem. Dostać się tam to było ogromne wyzwanie. Krzaki były wysokie i kłujące, pod nogami pełno pokrzyw. Musieliśmy się przez te chaszcze przedrzeć z noszami w rękach. Z trudem, ale się udało. Problem w tym, że trzeba było jeszcze wrócić, tylko teraz z tym panem na noszach. Musieliśmy się dużo nakombinować. Pamiętam, że mimo że byłem ubrany w długi rękaw, miałem rozległe poparzenia na dłoniach, twarzy, szyi – wyznał pan Robert.
Grabarzowi zazwyczaj udaje się zachować zimną krew i jak przyznał w rozmowie z dziennikarzami, raczej nie zdarza mu się płakać w, lub z powodu swojej pracy. Pewnego dnia jednak nie był już w stanie powstrzymać łez.
(…) Był taki pogrzeb, na którym nie wytrzymałem. To było pożegnanie małego dziecka. Pod koniec ceremonii musiałem odejść na bok, bo za dużo było we mnie emocji. Kolega, który stał obok mnie, zrobił to samo. Wiesz już, że jestem szczególnie wrażliwy na cierpienie dzieci, więc to wydarzenie samo w sobie było dla mnie trudne, ale też obserwowanie rodziców tej dziewczynki przy świadomości, że moje dzieci czekają na mnie w domu, łamało serce. Do tego dochodził obraz tej małej, który pamiętałem z kaplicy, bo przygotowywałem jej ciało. I moment okazania jej rodzicom, tego ostatniego. Możesz sobie wyobrazić, czego byłem świadkiem. Takie wspomnienie potrafi wryć się w pamięć z taką siłą, że choćbyś nie wiem, jak bardzo chciała je zatrzeć, nie da się tego zrobić – powiedział.