"Borkoś" o trudach pracy ratownika medycznego. "Łzy cisnęły się do oczu wszystkim" [WYWIAD]
Marcin Borkowski, znany pod pseudonimem "Borkoś", jest najbardziej rozpoznawalnym ratownikiem medycznym w Polsce. Zasłynął z dobrowolnego niesienia pomocy po godzinach pracy w pogotowiu, przy użyciu MotoAmbulansu, który stworzył za własne pieniądze. W 2021 roku doznał poważnego wypadku w trakcie jednej z interwencji. Rozpoczęła się walka o jego życie. Borkoś nie poddał się, dążąc do jak najszybszej możliwości powrotu do ratowania ludzkich żyć. Z Marcinem Borkowskim rozmawialiśmy o trudach związanych z pracą ratownika medycznego, poświęceniu dla drugiego człowieka oraz satysfakcji z pomagania innym.
Marcin "Borkoś" Borkowski w rozmowie z portalem goniec.pl
Dawid Szczurek: Od ponad 30 lat ratuje Pan ludzkie życia? Czym Pan kierował się, wybierając tak wymagający zawód? Czy chęć niesienia pomocy innym była w Panu już od najmłodszych lat?
"Borkoś": Mieszkałem w pobliżu szpitala. Moja mama pracowała w służbie zdrowia, więc pośrednio miałem z tym kontakt. Obserwowałem karetki, które dojeżdżały do placówki z pacjentami. To był swego rodzaju katalizator, dziecięce obserwacje. W wieku 10 lat, kiedy byłem na osiedlowej górce, facet wyskoczył bądź też wypadł z okna. Pamiętam rodziców, ludzi, którzy podbiegli w kierunku miejsca zdarzenia, by zobaczyć, co się stało. Dostrzegłem wówczas Nysę, która przyjechała na sygnałach i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Od tego czasu zamarzyłem sobie, że będę ratować ludzi.
Decyzję, że chce jeździć w karetce, podjąłem dopiero po osiągnięciu wieku, którym umożliwił mi dokonanie wyboru zawodu. Pamiętam, jak pewnego razu, odwiedzając mamę w szpitalu, obserwowałem nadjeżdżającą karetkę. Zespół, widząc zachwyconego chłopaka, zapytał mnie, czy mi się to podoba. Odpowiedziałem, że pewnie, bardzo. Zaproponowali mi podwózkę do domu. Gdy wsiadłem do tej Nysy, byłem zafascynowany. Pielęgniarka widząc mój zachwyt, zaproponowała mi pracę jako sanitariusz (...) Udałem się do nieżyjącego już Dyrektora Naczelnego Pogotowia - Michała Borkowskiego. Był zaskoczony zbieżnością naszych nazwisk. Wytłumaczyłem mu, że moim marzeniem jest praca w pogotowiu. Bez żadnych problemów dostałem tę robotę. Zostałem przyjęty do pogotowia. Przez pierwsze lata, gdziekolwiek się pojawiałem, zapadała cisza. Wszyscy myśleli, że jestem rodziną dyrektora...
Oceniając działalność "Borkosia" nie sposób nie podkreślić poświęcenia, którym Pan się wykazuje. Za własne pieniądze stworzył Pan MotoAmbulans, który był wykorzystywany do niesienia pomocy po godzinach pracy. Nie otrzymywał Pan za to, żadnych dodatkowych pieniędzy. Niewielu zdałoby się na takie działanie...
Związane to było z wybuchem pandemii, w marcu 2020 roku. W tamtym momencie był deficyt karetek bo było bardzo dużo pacjentów, a podaż była ta sama. Wówczas przedstawiłem sytuację mojej żonie. Wyjaśniłem jej, że ludzie potrzebują pomocy w miejscach publicznych i ja muszę coś z tym zrobić. Uznałem, że najskuteczniejszym środkiem transportu, który najszybciej dotrze do takich zdarzeń, będzie motocykl. Wykorzystując oszczędności, zakupiłem go i przerobiłem na karetkę. Całość kosztowała mnie 38 tys. złotych. Żona, mająca pewne obawy zapytała mnie, czy na pewno tego chcę...
Zacząłem jeździć motoambulansem jako wolontariusz. Odwoływałem karetki tam , gdzie były one niepotrzebne, czym ratowałem komuś życie gdzie indziej. Moja działalność została zauważona przez media po sławnym wypadku autobusu na moście Grota-Roweckiego w Warszawie. Tam byłem pierwszy na moście i prowadziłem akcję ratowniczą dla pasażerów w części autobusu, która pozostała na moście. Dopiero po przekazaniu poszkodowanego dołączyłem się do działań pod mostem. . To zostało zauważone m.in. przez wojewodę Radziwiłła i marszałka Struzika. Otrzymałem nagrody w postaci pism pochwalnych, laurek. Z czasem idea MotoAmbulansu odeszła jednak w zapomnienie. Zacząłem się zastanawiać co dalej z tym robić. Ludzie mówili, że robię kawał dobrej roboty i powinienem tą pierwszą pomoc pokazywać społeczeństwu, edukować go. Tak też się stało. Zdecydowałem o publikowaniu filmów na YouTube z pierwszej linii frontu. Wówczas stałem się rozpoznawalny, pojawiły się zaproszenia do różnego rodzaju mediów, podziękowania za moje czyny. Wtedy patroni, którzy wzięli mnie w swego rodzaju kuratelę, zaczęli wspierać moją działalność. Finansowali paliwo, sprzęt. Tak funkcjonowało to do 13 października 2021 roku, kiedy miał miejsce feralny wypadek...
Co się wówczas wydarzyło?
Osoba wyjeżdżająca z parkingu zajechała mi drogę, w momencie, gdy jechałem na sygnałach do osób będących w zagrożeniu życia. Niestety uderzyłem w ten samochód. Wina leżała po stronie kierowcy, który nie ustąpił mi pierwszeństwa. Sprawa trafiła do sądu. Kierowca otrzymał wyrok w zawieszeniu, zapłacił mi również nawiązkę.
Sytuacja była naprawdę poważna...
Na początku umierałem... Miałem zaledwie 4% szans na przeżycie. Byłem bardzo połamany. Dopadła mnie sepsa. Dzięki wirtuozerii medyków, wsparciu ludzi, którzy finansowali moją rehabilitację, już w kwietniu 2022 roku mogłem wrócić do swojej pasji. W programie "Zakup kontrolowany" w TVN Turbo dokonałem zakupu Nissana X Trail, który przerobiłem na ambulans, dzięki czemu mogę dalej jeździć i ratować ludzkie życia.
Skutkiem wypadku była utrata sprawności w jednej ręce. Uraz uniemożliwia Panu pracę w pogotowiu.
Do tej pory nie mogę podjąć pracy w pogotowiu. Ręce ratownika muszą być proste w łokciu, by móc uciskać klatkę piersiową. Moja prawa ręka jest zgięta, więc niestety nie jest do końca sprawna. Dlatego w Ambulansie Szybkiego Reagowania jeździ ze mną druga osoba, która mnie wspomaga. Zdarzają się także sytuacje, że do pomocy w uciskaniu klatki piersiowej wdrażam świadków zdarzenia.
Jak przebiega rehabilitacja. Czy są szanse na powrót pełnej sprawności ręki?
Lekarz, który mnie prowadzi, oznajmił, że mam się przygotować na to, że nie będzie ona już w pełni sprawna do końca życia. Muszę się niestety do tego przyzwyczaić.
Wracając do tematu obecnej działalności. Zastanawia mnie kwestia legalności Pana działania. Biorąc pod uwagę brak zatrudnienia w pogotowiu, na jakiej podstawie jest Pan uprawniony do udzielania pomocy na miejscu wypadku?
Stołeczne WOPR jest podmiotem podlegającym pod system ratownictwa. Bardzo często zdarza się duża ilość wezwań i długi czas oczekiwania. Ja po prostu jeżdżę z ramienia stołecznego WOPR. Co więcej, mam podpisaną umowę z pogotowiem ratunkowym, dzięki której również mogę być dysponowany do zdarzeń, jako podmiot współpracujący. Są to prawne uwarunkowania, dające mi możliwość udzielania pomocy. Również sam pojazd musi być re certyfikowany oraz posiadający uprawnienia, które pozwolą traktować go jako uprzywilejowany.
Aktualnie, nie będąc zatrudnionym w pogotowiu, w jaki sposób jest Pan zawiadamiany o wypadkach?
W przypadku współpracy z pogotowiem, z którym mam podpisaną umowę, normalnie korzystam ze stacji wyczekiwania. Zespół ratowników rusza w momencie wpłynięcia wezwania. Ja czynię to równolegle. Zazwyczaj kręcę się w terenie, więc dostaję informację, ponieważ często jestem bliżej miejsca wypadku. Jeśli jestem na stacji wyczekiwania, a zespołu nie ma, wówczas tym bardziej ruszam udzielać pomocy. Bardzo często dostaje też informacje od świadków zdarzenia. Swoje patrole ogłaszam na social mediach. Wtedy ludzie bardzo często dzwonią. W przypadku zdarzeń na wodzie, informację otrzymuje również od Centrum Kierowania WOPR-u.
Pana działalność wiąże się sporymi kosztami. W tym celu powstał Patronite, za pośrednictwem którego ludzie mogą przyczyniać się do ratowania życia innych osób. Z jak dużymi wydatkami musi Pan się liczyć?
Jeśli chodzi o paliwo, to jest to około 2500 zł miesięcznie. Do tego dochodzą koszty związane z amortyzacją pojazdu, koszty napraw. Obecnie liczyć mogę na olbrzymie wsparcie od serwisu ASO Nissana. Wszelkie usterki usuwane są przez nich "pro bono". Wsparcie gwarantuje także AEDEMAX, który regularnie dostarcza mi sprzęt.
Niecodzienna wpadka w TVP Info, wszystko poszło na żywo. Widzowie nie mieli tego usłyszećObciążenie psychiczne ratowników medycznych
Przejdźmy teraz do dla wielu ludzi kluczowych aspektów pracy ratownika medycznego, związanych z ludzką psychiką. Zawód ten wiąże się z ogromnym obciążaniem psychicznym. Ratownik też jest człowiekiem, ma swoje uczucia. Jak sobie z tym radzicie? Czy z czasem śmierć drugiego człowieka, cierpienie bliskich stają się dla ratownika czymś "obojętnym"?
Nie możemy używać słowa "obojętność". Obojętność niesie w sobie brak empatii. Nam to obojętne nie jest. My jesteśmy po prostu uodpornieni. Są ludzie, którzy mogą wykonywać ten zawód i będą w tym świetni, a są tacy, którzy zobaczą kroplę krwi i zemdleją. Ja z tym problemu nie mam. W ratownictwie czuje się jak ryba w wodzie.
Można więc powiedzieć, że od początku przygody z ratownictwem nie miał Pan z tym problemów. Nie potrzebował Pan danej ilości czasu, który musiał upłynąć, by pańska psychika była w stanie przezwyciężać takie trudne momenty.
Tak, jedyne sytuacje, które obecnie mocno na mnie wpływają, ale nie paraliżują, to zdarzenia z udziałem dzieci. Dopóki ich nie miałem, działałem metodycznie, jak cyborg. Teraz, gdy jadę do dziecka, które jest w wieku mojego syna i zaczynam go ratować, w gardle ściska oraz pojawia się myśl, że ktoś, gdzieś cierpi, bojąc się, że ich pociecha nie wróci do domu...
Jak radził Pan sobie w przypadku osobistych porażek, w chwilach, gdy życia człowieka nie udało się uratować. Jak ciężkie były to momenty?
Pamiętam sytuację, kiedy reanimowałem mojego brata. W wieku 33 lat doszło u niego do zatrzymania krążenia. Zrobiłem wówczas wszystko, co w mojej mocy. Gdy zespół pogotowia odjechał, a zakład pogrzebowy zabrał brata, moja noga zaczęła mimowolnie podskakiwać. Był to objaw mojego stresu. Ja się urodziłem, po to, żeby pomagać. Nie mam ani koszmarów, przerażających snów. Jestem urodzonym ratownikiem.
Interwencja, którą szczególnie Pan pamięta? Kiedy pomimo wszelkich starań nie dało się uratować życia ludzkiego?
Dziecko zostało pociągnięte przez tramwaj. Drzwi przytrzasnęły mu nóżkę. Osobiście nie byłem przy tym zdarzeniu, jednak było to dziecko w wieku mojego synka. Nawet będąc na miejscu, nie byłbym w stanie mu pomóc, bo jego obrażenia były śmiertelne. Wtedy wszyscy płakali. Łzy cisnęły się do oczu wszystkim zaangażowanym w tę akcję ratowniczą…
A jeśli chodzi o najbardziej emocjonalną akcję ratunkową, w której Pan uczestniczył?
Taka, która najbardziej zapadła mi w pamięć miała miejsce w 1997 roku. Eksplozja ładunku wybuchowego rozrywa mojego kolegę. Dochodzi do urazowej amputacji kończyn, zatrzymania krążenia. Podejmujemy resuscytację z zespołem. Udaje nam się przywrócić czynności życiowe. Cztery godziny później w szpitalu stwierdzono jego zgon. Zostawia żonę, dzieci. Pamiętam to, jak dziś. Stałem od niego oddalony o 300m...
To była interwencja z największym bagażem emocjonalnym. A najbardziej drastyczne zdarzenie w Pana ponad 30-letniej karierze?
Pociąg najechał na drugi od tyłu. Wszedłem do jednego z nich. Zgniecionych było tam 39 osób. Byli zgnieceni w różnej skali. Jedni śmiertelnie, drudzy w ciężkim stanie, a trzeci o własnych siłach byli w stanie wydostać się z pojazdu.
Rosnąca popularność "Borkosia" w social mediach
Praca ratownika, jak Pan wcześniej wspomniał, nie jest zawodem dla każdego. Musicie radzić sobie z ogromnym stresem. Często zdarzają się przypadki, gdy ratownik nie jest w stanie sobie z nim poradzić i ucieka w używki, uzależnienia, co kończy się dla niego tragicznie?
Znam przypadki alkoholików, narkomanów oraz samobójców. To nie zdarza się często i nie jest obce innym stresującym zawodom. Przypadki, o jakich głównie słyszymy, dotyczą tych, którzy nie wytrzymali ciśnienia i albo się stoczyli albo targnęli na własne życie, albo po prostu zwolnili. O wielu przypadkach uzależnionych po prostu się nie wie. Są tacy, co się umiejętnie kryją.
Oprócz niesienia pomocy kładzie Pan nacisk na edukowanie społeczeństwa. Pański kanał na YT subskrybuje już prawie 300 tys. osób. Jest Pan również aktywny na Instagramie oraz Facebooku. Jest to godna docenienia postawa, biorąc pod uwagę braki w wiedzy Polaków na temat pierwszej pomocy.
Oceniając ten problem, posłużę się dziesięciopunktową skalą. W momencie, gdy zaczynałem pracę, poziom wiedzy Polaków na ten temat oceniłbym na 1. Aktualnie jest to 7/10. Progres jest bardzo zauważalny. Widzimy ciężką pracę wykonaną przez podmioty medyczne i medyków. Pogotowia ratunkowe mocno angażują się w edukację. Instytucje miejskie, państwowe również. Sam zawód, który wykonujemy, dał nam prawo wykonywania szkoleń z pierwszej pomocy. Otrzymując tytuł ratownika medycznego, dostajemy zielone światło na możliwość przeprowadzania szkoleń.
Podsumowując, pana postawa może być wzorem dla wielu ludzi. Nieustająca chęć pomagania pomimo przeciwności losu, może być czymś inspirującym. Zastanawia mnie, skąd u Pana biorą się tak ogromne dawki energii do działania, niesienia pomocy drugiemu człowiekowi.
Na pewno takich pasjonatów jest sporo w ratownictwie. To nie ulega wątpliwości. Niektórych z nich znam osobiście. Brak jest po prostu takich, którzy się wyróżnili i poszli inną drogą.
Kończąc, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć panu dużo zdrowia, by mógł Pan jak najczęściej pomagać drugiemu człowiekowi.
Dziękuję bardzo.