Miał zakończyć wojnę, a tu takie wieści. To porażka Trumpa
Miał to być mistrzowski ruch dyplomatyczny i dowód na skuteczność amerykańskiej presji. Zaledwie kilka tygodni po tym, jak Donald Trump z dumą ogłosił sukces mediacyjny między Tajlandią a Kambodżą, region znów stanął w płomieniach. Zamiast obiecanego pokoju, na pograniczu spadają bomby, a porozumienie, które prezydent USA firmował własnym nazwiskiem, legło w gruzach na oczach całego świata.
Od słów do bomb. Bangkok przechodzi do ofensywy
Eskalacja konfliktu nastąpiła błyskawicznie. W poniedziałek tajlandzkie lotnictwo przeprowadziło zmasowane ataki na infrastrukturę wojskową sąsiada. Decyzja ta zapadła krótko po tym, jak premier Tajlandii Anutin Charnvirakul oświadczył, że choć jego kraj jest przeciwny przemocy, armia nie zawaha się podjąć „niezbędnych działań” w celu obrony suwerenności.
Odwet z powietrza i wzajemne oskarżenia
Sytuacja na granicy wymknęła się spod kontroli. Rzecznik tajlandzkiej armii, generał Winthai Suvaree, poinformował, że naloty były bezpośrednim odwetem za wcześniejszy atak artyleryjski na bazę Anupong, w którym zginął tajlandzki żołnierz, a w starciach rannych zostało siedmiu kolejnych.
– Celem były stanowiska w rejonie przełęczy Chong An Ma, ponieważ stamtąd użyto artylerii i moździerzy do ataku na naszą bazę – tłumaczył generał.
Wersja ta spotkała się z ostrym sprzeciwem Phnom Penh. Ministerstwo obrony Kambodży twierdzi, że tajlandzkie uderzenie nastąpiło o świcie po serii prowokacji i zapewnia, że ich oddziały nie odpowiedziały ogniem. Niezależnie od tego, kto oddał pierwszy strzał, wynik jest jeden: otwarte działania wojenne powróciły.
Spektakularne fiasko „dealmakera”
Wznowienie walk to cios w wizerunek Donalda Trumpa jako skutecznego negocjatora. Porozumienie podpisane 26 października w Kuala Lumpur przez premierów obu zwaśnionych państw miało zakończyć konflikt. Prezydent USA, obecny przy ceremonii, nie szczędził sobie wówczas pochwał. – To ekscytujące, ponieważ zrobiliśmy coś, co wielu ludzi uważało za niemożliwe – mówił Trump, dodając, że mediacje to jego pasja i coś, w czym „jest dobry”.
Trump twierdził, że wymusił rozejm groźbą wstrzymania umów handlowych. Jednak „wymuszony pokój” okazał się fikcją. Tajlandia zawiesiła porozumienie już 10 listopada, po incydencie z miną, a obecne naloty ostatecznie przekreślają dyplomatyczny sukces USA w tym regionie.
Widmo powrotu letniego koszmaru
Świat z niepokojem obserwuje rozwój wydarzeń, bojąc się powtórki z lata. W lipcu spór o 817-kilometrową, źle wytyczoną jeszcze w czasach kolonialnych granicę, przerodził się w krwawą „wojnę pięciodniową”. Zginęło wtedy co najmniej 48 osób, a 300 tysięcy cywilów musiało uciekać z domów. Dziś, mimo zapewnień mocarstw i podpisanych dokumentów, mieszkańcy pogranicza znów muszą nasłuchiwać odgłosów nadlatujących myśliwców.