Kiedy pasja spotyka determinację: O Piszczku i jego przepisie na zwycięstwo
„Łukasz Piszczek. Mentalność sportowca” to inspirująca opowieść o determinacji, przełamywaniu własnych ograniczeń i kulisach futbolu na najwyższym poziomie. Książka pokazuje, jak ważna w sporcie jest odporność psychiczna i umiejętność radzenia sobie z presją – zarówno na boisku, jak i poza nim.
Kulisy sukcesu Piszczka
Niewielu zawodników może pochwalić się tak bogatą karierą, jak legenda Borussii Dortmund i wieloletni filar reprezentacji Polski. W szczerej rozmowie z uznanym psychologiem sportu Kamilem Wódką, Łukasz Piszczek odsłania kulisy gry u boku największych gwiazd światowego futbolu. Dowiadujemy się, jak wyglądały treningi i relacje z takimi trenerami jak Jürgen Klopp, Thomas Tuchel czy Adam Nawałka. Dzięki lekturze poznajemy odpowiedzi na pytania o poświęcenia niezbędne do gry w finale Ligi Mistrzów, o rolę środowiska i wsparcia rodziny, a także o talenty Jude’a Bellinghama czy Erlinga Haalanda – czy od początku zdradzali wielki potencjał? Książka rzuca również światło na przyczyny niepowodzenia reprezentacji na mundialu w 2018 roku oraz tłumaczy, dlaczego mimo kuszących ofert z Anglii i Hiszpanii Piszczek pozostał wierny barwom BVB.
Autorem książki „Łukasz Piszczek. Mentalność sportowca” jest Kamil Wódka – doświadczony psycholog sportu i doradca mentalny, który od lat współpracuje z zawodnikami na różnych poziomach rozgrywkowych. Pomaga sportowcom w pracy nad motywacją, pewnością siebie i radzeniem sobie z presją, a jego podejście bazuje na nowoczesnych technikach psychologicznych, ściśle dostosowanych do potrzeb każdego człowieka. W publikacji z Łukaszem Piszczkiem Wódka łączy teorię z praktycznymi przykładami z futbolowej szatni, tworząc wartościowy poradnik nie tylko dla przyszłych sportowców, ale także dla kibiców, którzy chcą lepiej poznać kulisy wielkiej piłki.
Fragment, w którym autor przybliża czytelnikowi historię piłkarza Łukasza Piszczka, możecie przeczytać poniżej:
Tak Pablo Escobar kontrolował kolumbijski futbol. Jego metody mroziły krew w żyłachŁukasz Piszczek chciał porzucić piłkę. „Ciężko mi tam wytrzymać”
Trzeba podkreślić, że na wczesnym etapie rozwoju parłeś do przodu, bo pragnąłeś grać w piłkę. Wygląda na to, że kierowało tobą właśnie to marzenie.
Na pewno tak było, ale nie zawsze zaślepiała mnie pasja. Miałem momenty może nie zwątpienia w siebie, ale... Wiązało się to ze słowami taty przed wyjazdem do Gwarka. Powiedział mi wtedy: "Tam będzie dużo takich jak ty". A mówiąc dokładniej: stwierdził, że takich jak ja będzie na pęczki.
Co chciał w ten sposób osiągnąć?
Zamierzał przygotować mnie na większą konkurencję. Słowa taty pomogły mi, gdy już znalazłem się w Gwarku. Chroniły mnie przed minimalizmem. Wiedziałem, że to czas, by o siebie walczyć, bo jeśli odpuszczę, to za rogiem czai się chętny na moje miejsce. Ta świadomość mnie nie paraliżowała, tylko stanowiła paliwo do działania, większego wysiłku. Ale to nie znaczy, że gdzieś po drodze nie pojawiały się też wątpliwości. Miała je przede wszystkim mama. W zasadzie to nie chciała, żebym jechał do Zabrza, sprzeciwiała się temu pomysłowi. Można ją chyba zrozumieć: młody chłopak miał opuścić dom, a na temat mieszkania w internacie krążyły różne opinie. Mama bała się, że zejdę na złą drogę. Może również dlatego później chciałem jej pokazać, że tak nie będzie, że jestem na tyle ogarnięty i dobrze wychowany, by wystrzegać się głupot. Tata długo z nią rozmawiał i na szczęście przekonał ją, że powinna się zgodzić.
Uważam, że to cenna nauka, zwłaszcza dla młodych zawodników: Łukasza Piszczka też gryzły obawy. Miał w sobie jednak ten ważny pierwiastek, który uaktywniał się w obliczu przeciwności i pozwalał mu szukać dobrych rozwiązań.
Prawda jest taka, że w Gwarku nie przeszedłem tej pierwszej selekcji. Nie mówię, że dostałem się tam przez znajomości, ale... Trener, który prowadził pierwszy zespół w Goczałkowicach, znał też szkoleniowca Gwarka i przekonywał go, że potrafię grać w piłkę i coś ze mnie będzie. To się w sumie potwierdziło. Ale pamiętam, że później trener Kowalski powiedział mi przy jakiejś okazji: "Normalnie byś się nie dostał".
Czyli udało ci się, bo ktoś szepnął o tobie dobre słowo?
Myślę, że niestety na początku tak to się odbyło. Oczywiście wolałbym dostać się do drużyny normalnie. Tylko jak wspomniałem: tam trudno było się pokazać. W Gwarku trenerzy mieli rozeznanie, w jakich innych klubach pojawiają się zdolni za wodnicy. Piątka chłopaków z Łazisk już przed testami wiedziała, że chcą ich w Gwarku. Podobnie było z chłopakami z Rudy Śląskiej, tak do zespołu dostał się Damian Baron, mój aktualny trener z Goczałkowic.
Selekcja do Gwarku
Ilu chłopaków przyjechało na testy? Ile miejsc było z góry zajętych?
Z mojego rocznika pojawiła się ponad setka kandydatów. A zostać mogło dziesięciu, góra piętnastu. Może miejsca w drużynie nie były już zaklepane, ale ludzie w klubie mniej więcej wiedzieli, kogo chcą zatrzymać.
Nie byłeś zatem chłopakiem, o którego zabijali się w Gwarku, o którym myślano, że trzeba go bezwzględnie zatrzymać.
No nie. Tym bardziej że w wieku 14 lat miałem dość skromne warunki fizyczne, nie rzucałem się w oczy. Z piłką przy nodze jakoś sobie radziłem, ale nie byłem zawodnikiem, o którym się mówiło: "Musimy go mieć".
To tylko pokazuje, że w każde testy i w każdą selekcję może wkraść się błąd. Nie jest powiedziane, że takie niepowodzenie oznacza, że ktoś definitywnie się do czegoś nie nadaje, że nie może rozwinąć się w innym miejscu. A jak wyglądały twoje pierwsze tygodnie w Gwarku? Jak wyglądała konfrontacja oczekiwań z tym, co zobaczyłeś?
Od poniedziałku do piątku mieszkałem w internacie, a po meczu wracałem na weekendy do domu. Kiedyś tata zauważył, że jestem nieswój.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Chyba zrezygnuję...
– Dlaczego?
– Tęsknię za domem, ciężko mi tam wytrzymać.
– Łukasz, to dla ciebie dobre miejsce – stwierdził. – Spróbuj jeszcze trochę, zobaczysz, jak się będziesz czuł za miesiąc, dwa.
Widział, że jest mi ciężko, rodzice znali mnie przecież najlepiej. Do 14. roku życia mieszkałem w domu. Przyzwyczaiłem się do bliskich obok siebie, a wyjazd oznaczał rozłąkę, tęsknotę. Może nie byłem maminsynkiem, ale w Zabrzu brakowało mi tego kontaktu.
Tata na szczęście ma podejście analityczne i do problemów podchodzi spokojnie. Do niczego mnie nie zmuszał, nie krzyczał, po prostu przekonał mnie argumentami. Wystarczyła mu sama rozmowa. Powtarzał, że to, czy osiągnę coś w piłce, zależy tylko ode mnie. Nie wywierał presji, ale uświadamiał mi, że jest wielu chłopaków z podobnymi umiejętnościami. I jedynie ja mam wpływ na to, jak będę pracował i czy skupię się na treningu.
No i okazało się, że miał rację: w kolejnych tygodniach temat mojego powrotu do domu samoistnie zanikł.