Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Sport > „Przekroczyłem granicę”. Mocne wyznanie Mateusza Borka
Janusz Schwertner
Janusz Schwertner 22.12.2025 12:36

„Przekroczyłem granicę”. Mocne wyznanie Mateusza Borka

„Przekroczyłem granicę”. Mocne wyznanie Mateusza Borka
Borek uderza w media: „Korporacyjna rodzina to mit” Fot. Wojciech Olkusnik/East News

Mateusz Borek w wyjątkowo osobistej rozmowie odsłania mniej znane oblicze – mówi o przemijaniu, ojcostwie i cenie wieloletniej obecności w mediach. Znany komentator sportowy podsumowuje swoją drogę zawodową, analizuje fenomen freak fightów oraz otwarcie przyznaje się do błędów w budowaniu własnego wizerunku. 

Materiał powstał na podstawie wywiadu przeprowadzonego w programie “Prześwietlenie” (Goniec.pl).

Dziecięce lęki

Mateusz Borek podkreśla, że jego stosunek do śmierci znacząco zmieniał się na przestrzeni lat. Jako dziecko zmagał się z silnym lękiem przed odejściem bliskich – potrafił obsesyjnie wyobrażać sobie momenty, w których zabraknie dziadków czy rodziców. Z czasem nauczył się jednak większej akceptacji dla nieuchronności tego procesu, postrzegając życie jako naturalny cykl zużywania się energii.

„Jesteśmy trochę jak płomień – najpierw się zapala, potem długo i intensywnie płonie, aż w końcu staje się coraz delikatniejszy i po prostu naturalnie gaśnie” – mówi Borek.

Ten spokój wynika z pogodzenia się z prawami natury, choć dziennikarz nie ukrywa, że intensywne życie zawodowe i prywatne odcisnęło piętno na jego zdrowiu.

Dom pełen sztuki i dębickie podwórko

Korzenie Mateusza Borka sięgają Dębicy, gdzie dorastał w domu łączącym świat kultury z wyraźnymi zasadami. Ojciec – dyrektor teatru – zaszczepił w nim miłość do literatury i poezji, natomiast matka wnosiła do codzienności dystans, ciepło i poczucie humoru. Wspomina rodzinny dom jako przestrzeń otwartą na rozmowy o muzyce i teatrze – nawet w ciasnym, 48-metrowym mieszkaniu zawsze było miejsce na pasję.

Równolegle do świata sztuki Borek dorastał na dębickich osiedlach: trenował boks, a jednocześnie grał na skrzypcach. To nietypowe połączenie – sportu i kultury – ukształtowało jego wrażliwość oraz warsztat dziennikarski oparty na erudycji i umiejętności słuchania ludzi. Dorosłość przyszła jednak nagle, wraz ze śmiercią matki.

„Życie – szczególnie życie syna – już nigdy nie jest takie samo, kiedy nie ma mamy” – podkreśla.

Wspomina, że musiał niemal natychmiast wrócić do pracy, komentując mecz zaledwie kilka dni po tragedii, by nie pogrążyć się w rozpaczy.

Społeczny koszt gal freak-fightowych

Analizując rynek freak fightów, w którym sam funkcjonował jako prowadzący i menadżer, Borek wskazuje na niepokojące konsekwencje społeczne. Jego zdaniem współczesna publiczność potrzebuje coraz silniejszych bodźców, co sprzyja formatom opartym na agresji, skrajnych emocjach i wulgarnym języku. Szczególnie martwi go wpływ takich treści na młodych ludzi, którzy zaczynają traktować agresję słowną jako normę w relacjach z rówieśnikami czy nauczycielami.

Dziennikarz zauważa też, że popularność freak fightów często wynika z potrzeby podglądania cudzych dramatów i leczenia własnych kompleksów kosztem bohaterów widowiska. Choć dostrzega pozytywny aspekt – możliwość wyrwania niektórych osób z patologicznych środowisk poprzez sport – bilans zysków i strat pozostaje dla niego niejednoznaczny.

„Przekroczyłem granicę” – gorzka lekcja wizerunku

W szczerym wyznaniu Mateusz Borek odnosi się do swojej aktywności w internecie. Przyznaje, że zachłysnął się wolnością, jaką daje to medium, i w pewnym momencie zbyt mocno poluzował własny wizerunek. Doprowadziło to do zachowań, które dziś uważa za nieprzystające do roli profesjonalnego dziennikarza.

„Uważam, że w pewnym momencie przekroczyłem granice zupełnie niepotrzebnie. Jeśli miałbym powiedzieć, czego żałuję, to właśnie tego” – przyznaje.

Początkowa aprobata odbiorców, zachęcających do coraz odważniejszych form, stała się z czasem sygnałem alarmowym. Borek podkreśla, że rola „kumpla z baru” nie jest tym, czego oczekuje dziś ani on sam, ani jego wierna publiczność, ceniąca go za merytorykę i profesjonalną oprawę wydarzeń sportowych.

Życie w cieniu mikrofonu – rodzina a pasja

Ceną za wielką karierę była często nieobecność w domu. Borek przywołuje poruszającą historię z 2008 roku, kiedy ze względu na Mistrzostwa Europy zobaczył nowo narodzonego syna tylko na krótką chwilę, po czym wrócił do pracy na stadionie. Przez lata spędzał ponad 200 dni w roku poza domem, co zmusiło jego żonę do wypracowania własnej, niezależnej rutyny.

Dziennikarz przyznaje, że dziś bywa w tym świecie gościem, a nawet „bałaganiarzem”, który burzy ustalony porządek. Zastanawia się też, czy potrafiłby odnaleźć szczęście bez adrenaliny towarzyszącej wielkim turniejom. Obawia się, że nagłe przejście na emeryturę mogłoby pozbawić go życiowego wigoru, dlatego rozważa w przyszłości powrót na uczelnię i dzielenie się doświadczeniem z młodszymi pokoleniami.

Iluzja korporacyjnej rodziny

Jednym z najmocniejszych wątków rozmowy jest krytyka korporacyjnych relacji w mediach. Borek, odnosząc się do własnych doświadczeń – m.in. odejścia z Polsatu – podkreśla, że pojęcie „firmowej rodziny” to często wygodny mit, obowiązujący tylko do momentu, gdy pracownik jest potrzebny.

„Nie wierzcie w bajki o rodzinie i jedności. Na końcu, gdy popełnicie błąd, to właśnie korporacja pierwsza was wykopie” – ostrzega.

Apeluje do młodych dziennikarzy o budowanie własnej marki i niezależności biznesowej, które dają większą wolność słowa i pozwalają zachować autentyczność w wymagającym świecie mediów.

Źródło: Goniec

Bądź na bieżąco - najważniejsze wiadomości z kraju i zagranicy
Google News Obserwuj w Google News
Tagi: Sport wywiad MMA