Paraliż na ważnym lotnisku. Pasażerowie utknęli w kilometrowych kolejkach
Podróżni, którzy wybrali ten kierunek, wpadli w prawdziwą pułapkę. Zamiast wymarzonych wakacji – wielogodzinny paraliż i walka o przejście dalej. Wprowadzenie nowych procedur zamieniło halę przylotów w miejsce, którego nikt nie chciałby odwiedzić.
Wielka awaria znanego systemu
Miało być nowocześnie, szybko i bezpiecznie, a wyszło jak zwykle – przynajmniej jeśli lądujecie w Lizbonie. Unijny system Entry/Exit System (EES), który miał zamienić nudne wbijanie pieczątek w paszport na błyskawiczną biometrię, stał się dla tysięcy podróżnych najgorszym koszmarem. Zamiast obiecanej cyfrowej rewolucji, dostaliśmy wielogodzinne koczowanie na płytkach lotniskowej hali.
Wakacje zaczynają się w kolejce
Wyobraźcie sobie taką sytuację: lądujecie w słonecznej Portugalii, w głowie macie już kolację w Alfamie i kieliszek wina, a tu nagle stop. Przed wami morze ludzi, a za wami kolejne setki pasażerów z właśnie wylądowanych maszyn. W Lizbonie na lotnisku Humberto Delgado to nie czarny scenariusz, tylko szara codzienność ostatnich tygodni.
Statystyki są bezlitosne. Tuż po starcie systemu w październiku, standardem było półtorej godziny czekania. To i tak luksus w porównaniu z tym, co wydarzyło się w ubiegły piątek. Przedświąteczny szczyt w połączeniu z nową technologią dał efekt dramatyczny: 7 godzin stania do kontroli paszportowej. Ludzie mdleli, kończyła się woda, a frustracja sięgała zenitu. Trudno się dziwić, że w sieci Lizbona wyrasta na lidera rankingu na najgorsze lotnisko kontynentu.
Dlaczego system nie działa?
Teoretycznie EES to świetny pomysł. System ma automatycznie zapisywać, kto wjeżdża do Unii, wyłapywać osoby, które przedłużyły pobyt i dbać o nasze bezpieczeństwo. W praktyce jednak unijna biurokracja zderzyła się z rzeczywistością. Rada Międzynarodowych Portów Lotniczych przyznaje, że czas odprawy wydłużył się o ponad 70%. Problem w Lizbonie to nie tylko same czytniki paszportów. Dołożyły się do tego awarie sprzętowe oraz strajki pracowników straży granicznej, którzy mają dość chaosu tak samo jak pasażerowie. Kiedy technologia zawodzi, a ludzi do pracy jest za mało, system, który miał przyspieszać, staje się hamulcem. Co gorsza, to dopiero rozgrzewka, bo system jest wdrażany etapami. Kraje członkowskie dostały pół roku na pełne uruchomienie maszynerii, a od stycznia system ma działać na ponad jednej trzeciej wszystkich przejść granicznych w UE.
Lizbona to najgłośniejszy przypadek, ale niejedyny. Czerwone lampki zapalają się też we Francji, Niemczech, Włoszech czy Grecji. Branża lotnicza bije na alarm: jeśli tak wygląda faza testowa, to co stanie się w szczycie sezonu wakacyjnego? Linie lotnicze boją się paraliżu, a porty lotnicze inwestują miliony w dodatkową infrastrukturę, która – jak widać na załączonym obrazku – nie zawsze zdaje egzamin. Nie jest tajemnicą, że system wymaga od podróżnych spoza UE podania odcisków palców i zrobienia zdjęcia twarzy przy pierwszej kontroli. To trwa. Nawet jeśli kolejna wizyta ma być szybsza, ten „pierwszy raz” z systemem EES tworzy potężne zatory. A że ruch lotniczy po pandemii wrócił do normy z nawiązką, to każda dodatkowa minuta na jednego pasażera przelicza się na kilometry kolejek.
Podróżni już teraz doświadczają znacznych niedogodności, a funkcjonowanie lotnisk jest zakłócone. Jeśli wszystkie problemy operacyjne nie zostaną w pełni rozwiązane, podniesienie progu rejestracji do 35% nieuchronnie doprowadzi do zakłóceń systemowych dla lotnisk i linii lotniczych – a to może stanowić poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa – mówi Dyrektor Generalny Rady Międzynarodowych Portów Lotniczych, Olivier Jankovec.
Jak Polska wypada na tle innych krajów?
Polska wyspą spokoju?Na tym tle Polska wygląda zaskakująco dobrze. U nas EES zaczął działać najpierw na granicy z Ukrainą, a na przełomie listopada i grudnia wszedł na lotniska. I co? I cisza. Polska Straż Graniczna nie notuje na razie paraliżu, a pasażerowie w Warszawie czy Krakowie nie muszą wyciągać śpiworów w oczekiwaniu na kontrolę. Można by pomyśleć, że u nas technologia zadziałała lepiej, ale trzeba być realistą. Nasi pogranicznicy sami przyznają, że początki bywają trudne i system może płatać figle. Być może po prostu mieliśmy szczęście do stabilniejszego łącza albo lepszego przeszkolenia kadr. Jednak prawdziwy sprawdzian przyjdzie, gdy system obejmie wszystkie punkty graniczne, a przez nasze lotniska przetoczy się fala letnich wyjazdów.
Dokładamy wszelkich starań, aby ruch odbywał się płynnie. Natomiast od początku uczulamy podróżnych, że przynajmniej w początkowej fazie wdrażania Entry/Exit System mogą wystąpić problemy – mówił w rozmowie z Fly4free.pl rzecznik Straży Granicznej, ppłk Andrzej Juźwiak
Czy to oznacza, że powinniśmy unikać podróży? Niekoniecznie, ale na pewno trzeba zmienić podejście do planowania czasu. Jeśli lecicie do kraju, który niedawno odpalił EES, bezpieczniej jest założyć, że z lotniska wyjdziecie znacznie później, niż wskazuje rozkład. EES ma być filarem bezpieczeństwa strefy Schengen i pewnie docelowo nim będzie. Jednak na ten moment przypomina to próbę przelania oceanu przez wąskie gardło butelki. Branża turystyczna ostrzega przed ryzykiem trwałego zniechęcenia pasażerów, jeśli sytuacje z Lizbony będą się powtarzać. Nikogo przecież nie bawi zaczynanie urlopu od wielogodzinnego treningu cierpliwości w betonowej hali.
Pozostaje mieć nadzieję, że do lata inżynierowie i urzędnicy dogadają się z maszynami, bo inaczej czeka nas rok pod znakiem koczowania przy bramkach. Na razie, pakując się na lot do Portugalii, warto wrzucić do bagażu podręcznego dodatkową kanapkę i powerbank – mogą okazać się ważniejsze niż sam paszport.