Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Wiadomości > Ojciec znęcał się nad nim latami. "Przywiązywał mnie do dębu przed domem"
Artykuł Sponsorowany
Artykuł Sponsorowany 26.08.2025 15:22

Ojciec znęcał się nad nim latami. "Przywiązywał mnie do dębu przed domem"

Ojciec znęcał się nad nim latami. "Przywiązywał mnie do dębu przed domem"
Fot. SQN (Artykuł sponsorowany)

David Crow – dziś uznany mówca motywacyjny i autor bestsellerów – dorastał w świecie pełnym przemocy, manipulacji i kłamstw. W autobiografii „Kłamstwo bladej twarzy” powraca do najmroczniejszych wspomnień z dzieciństwa spędzonego w rezerwacie Nawaho, gdzie jego największym autorytetem – i największym zagrożeniem – był własny ojciec.

Trudne dzieciństwo w cieniu ojca

David Crow dorastał w Rezerwacie Indian Nawaho pod okiem ojca, samozwańczego Czirokeza, który był jednocześnie jego idolem i największym koszmarem. Thurston Crow – charyzmatyczny były więzień San Quentin, inteligentny manipulator i brutalny tyran – żył według własnych zasad: bez litości, skrupułów i sumienia.

Od najmłodszych lat David był tresowany, by zostać „twardzielem”. Miał być lojalny, bezwzględny i gotowy na wszystko – nawet na udział w zbrodni. Ale im więcej widział, tym mocniej rozumiał, że jedynym sposobem na przetrwanie jest ucieczka.

W lipcu w Polsce ukazała się jego autobiografia „Kłamstwo bladej twarzy” (Wydawnictwo SQN). Crow opowiada w niej swoją historię widzianą oczami dziecka, które próbuje zrozumieć świat utkany z kłamstw – z czasem odkrywając, kim naprawdę jest… i kim nie chce się stać. Zapraszamy do przeczytania fragmentu książki (tłum. Adrian Stachowski).

Ojciec znęcał się nad nim latami. "Przywiązywał mnie do dębu przed domem"
Fot. SQN

Fragment książki:

– Masz być twardy. – Tata pokiwał na mnie palcem. – Nie znoszę wydygańców. Chuchro z ciebie i przygłuchy jesteś, ale uparty z ciebie sukinkot. Pamiętaj, jesteś Crow, na Boga, jesteś Czirokezem o nieprzeciętnej inteligencji i odwadze.

Wyprostował koła, ale nie zwolnił. Wycieraczki trzeszczały na oblodzonej szybie. Jechaliśmy w chmurze śniegu.

– Musimy poważnie porozmawiać – zaczął. – Mam ci coś ważnego do powiedzenia, ale musisz obiecać, że nikomu się nie wygadasz. – Objął mnie i ścisnął moje ramię gigantyczną dłonią. 

– Rozumiemy się?

– Obiecuję – wymamrotałem, śmiejąc się nerwowo. Złapałem za klamkę, żeby znowu nie polecieć, choć jednocześnie bałem się, że ją nacisnę i wypadnę na mróz.

– Musimy się pozbyć matki – powiedział niskim, groźnym głosem. – Jest do niczego i przy niej wyrośniesz na takiego samego wariata jak ona. Do niczego się nie nadaje, wszystko psuje, jak cała jej rodzinka. Ciebie też wykończy. Nas wszystkich. Sam rozumiesz, że nie ma co jej trzymać, prawda, synu?

Nie zgadzałem się, ale i tak kiwałem głową. Cały czas mówił złe rzeczy o mamie – że jest głupią wariatką, zrzędliwą suką jak jej matka i cała reszta Daltonów, tych gołodupców.

Ale przecież nie mógł się jej tak po prostu pozbyć, myślałem. Krzyczał, żeby się wynosiła i nie wracała, czasami mocno dał jej w twarz, ale nawet wtedy nie opuszczała terenu EPNG, chyba że tata wiózł ją do miasta. A po kolacji zazwyczaj było już spokojnie. Nieraz słyszałem, jak w nocy śmiali się w swojej sypialni.

Trzymałem klamkę obiema rękami i przyglądałem się tacie. Na jego czole, pod falą mocnych, czarnych włosów, pulsowała żyła w kształcie litery Y. Duże niebieskie oczy wyszły mu z orbit, jakby miały eksplodować. Zacisnął usta. Zawsze wyglądał strasznie, gdy się złościł.

Zamierzał zostawić mamę gdzieś koło targu? Albo gdzieś przy drodze, z pijaczkami od Nawahów? Albo wsadzić ją do autobusu i posłać z powrotem do babci, tak jak groził już wiele razy? Mówił też, że ta k***a, jej matka, jej nie chce, podobnie bracia, te darmozjady, sępy jedne, moczymordy. A dziadek Dalton ledwo radził sobie sam ze sobą.

Mama chodziła tylko do sąsiadek, żeby pożyczyć cukier – chociaż kiedy wracała, wysypywała go do zlewu. Czasami ciągała mnie ze sobą, słuchałem, jak opowiadała, że miała okrutną matkę i bracia ją bili. Nawet jej tata nie mógł jej uratować, mówiła. Trzymała sąsiadki za dłonie, przybliżała się do nich, powtarzała, że teraz jej życie nie jest lepsze, bo mój tata też ją bije, dzieci rozrabiają. Kobiety odsuwały się, dawały mamie cukier i zamykały drzwi przy pierwszej okazji.

Biedna mama. Większość dnia leżała na kanapie i raz po raz kazała mnie i Lonnie coś zrobić.

– Potrzebuję pomocy – prosiła. – Sama nie dam rady. Moja siostra przewracała wtedy oczami.

Mama nigdy nie miała na nic siły. Czasami spędzała cały dzień w koszuli nocnej; ubierała się dopiero, gdy wracał tata – albo wcale.

Mamy z okolicy zachowywały się inaczej. Były wesołe, roześmiane. Robiły dzieciom kanapki do szkoły i rozmawiały z nimi na przystanku, a kiedy nadjeżdżał autobus, tuliły je i życzyły im dobrego dnia, a potem odwracały się i pełne werwy energicznym krokiem wracały do domu.

Moja mama taka nie była.

Codzienność pełna napięć i przemocy

Lonnie sama pakowała swoje kanapki, sama odrabiała pracę domową, sama robiła sobie śniadanie. Mama przenosiła się wtedy z łóżka na kanapę. Szkoda mi jej było, ale od jej piskliwego, jękliwego głosu bolała mnie głowa.

Jeśliby zniknęła – czy mielibyśmy nową mamę? Może tę paskudną staruchę z domu obok, panią Bell?

Tata dał po hamulcach i znowu kręcił autem bączki. Opony szurały po lodzie. Jego twarz się rozluźniła, wyglądał jak wtedy, kiedy żartował z kolegami z pracy. Moje ręce były już spocone, zmęczone.

– Dobrze się bawisz, synu? – spytał ze śmiechem. Może tylko żartował. Może nie zostawi mamy gdzieś w polu, żeby nie mogła wrócić.

Chociaż wydawało mi się, że mówił to wszystko na poważnie.

Tata pewnie zdradził też ten sekret Lonnie. Moja siostra wiedziała wszystko o naszej rodzinie, chociaż nigdy nie mówiła nic o mamie – poza tym, że jest wariatką.

Lonnie była szczupła jak mama, miała jej jasnorude włosy i zielone oczy, ale ich osobowości były zupełnie różne. Moja siostra miała wesołą, promieniejącą twarz i żwawy krok. Grała na pianinie, ciągle czytała, dostawała same szóstki. Wszyscy ją lubili. Lonnie była pełna życia, a mama przypominała balon, z którego ktoś spuścił powietrze.

Rano, gdy tylko tata wyszedł do pracy, zazwyczaj zaczynałem biegać po domu, a mama krzyczała, żebym przestał się drzeć jak upiór. Kopałem gumową piłkę, machałem kijem baseballowym, przewracałem piłeczkami lampy, zdjęcia i rzeczy ze stolika w salonie. Mama mnie goniła, próbowała złapać za koszulkę lub spodnie, ale byłem szybszy. Kiedy już zrobiłem wystarczająco duży bałagan, pozwalała mi wyjść na dwór.

Pewnego razu kazała mi zostać w domu – tego dnia padało. Chcąc, by zmieniła zdanie, wdrapałem się na włączoną pralkę i wsadziłem do niej kij do baseballu. Mama przyleciała od razu, ale bęben był już pogięty. Trzeba było oddać go do naprawy. Tata ostro mnie złoił za ten durny numer – tak to nazwał. Ślady na nogach zostały mi na długo.

Innego dnia, kiedy znowu padało, włożyłem przemoczonego Północka do suszarki. Wrzeszczał jak szalony. Kiedy Lonnie go wyjęła, popędził przez salon i wpadł na rolety, ściągając je z okien. Ktoś otworzył drzwi, a on wyleciał przez nie jak z armaty.

Lonnie uderzyła mnie w twarz i nazwała dzikusem. Powiedziała, że cała okolica tak na mnie mówi. A ja przecież próbowałem go tylko wysuszyć – tak się broniłem. Nie chciałem go przestraszyć.

Tata powiedział mamie, że wolałby, żebym uciekł z cyrkiem.

Kiedy pozwalała mi wyjść na dwór, biegłem do tłoczni, żeby trochę pobroić. Tacie to nie przeszkadzało, powtarzał tylko, że bym nie dał się złapać.

– Uważaj, żeby nie wkurzył się na ciebie ktoś ważny – mówił. – Wtedy będę musiał cię ukarać, i to bardzo.

Brałem klucz z jego narzędzi, żeby udawać, że go zapomniał, a ja mu go przyniosłem. Wchodziłem po metalowych schodach, waliłem kluczem w gigantyczne drzwi tłoczni, aż któryś z robotników mi otwierał, uśmiechał się, przykładał dłonie do ust i przekrzykiwał dobiegający ze środka hałas:

– Idźcie po Thurstona!

Wszyscy się śmiali. Dzieci nie mogły wchodzić tam, gdzie były turbiny, więc tata udawał, że daje mi w tyłek. Czasami zwoływał kolegów i opowiadał im o mnie.

– Żaden inny dzieciak nie miałby tyle pomyślunku, by przyjść tu i zapukać. – Targał mi włosy i się uśmiechał. – Tylko David jest taki aparat.

Tata brał ode mnie klucz i kazał mi wracać. Potem odkładał go do reszty narzędzi.

– Do jutra, młody – żegnali się ze mną robotnicy.

Ojciec znęcał się nad nim latami. "Przywiązywał mnie do dębu przed domem"
Fot. SQN

Szorstka miłość i brutalne lekcje

W tamte wakacje skończyłem cztery lata. Tata zaczął przed pracą urządzać mi musztrę. Mówił, że mam być silny i odważny jak moi przodkowie, Czirokezi. Podrzucał mnie i wystawiał ręce, by mnie pochwycić, ale czasami je cofał, pozwalając mi upaść na ziemię. Moje ciało pokrywały zadrapania i siniaki. Tata się śmiał.

– Uczę cię być czujnym, synu. Nie zawsze będę mógł cię bronić.

Kiedy się bałem, krzyczał na mnie, żebym nie patrzył mu na ręce.

– Jak spadasz, wystawiaj łapy – instruował. – Broń się. Wszystko ci muszę tłumaczyć? Poza tym od małego guza na łepetynie się nie umiera.

W inne dni przywiązywał mnie do dębu przed domem. Brał gruby, drapiący sznur, okręcał mi nim klatkę piersiową i kostki. Zaciskał mocno, żeby węzeł był ciasny.

– Spróbuj się wydostać, bystrzaku. – Odwracał się i powoli oddalał.

– Tato, proszę, odwiąż mnie… proszę… proszę.

– Jeszcze czego. Masz się bać tylko mnie – rzucił przez ramię.

Wiłem się, kotłowałem, ale nigdy nie udawało mi się oswobodzić. Sznur zdzierał mi skórę, zaciskał się jak chińska pułapka na palce. Moje ciało zaczynało dygotać, z trudem łapałem powietrze. Potem wybuchałem płaczem, a łzy kapały na sznur. Wcale nie czułem się jak mężny Czirokez.

Jeśli ktoś przechodził, krzyczałem:

– Niechcący przywiązałem się do drzewa. Mogę poprosić o pomoc?

Próbowałem się śmiać. To był dziwny śmiech, rwany, łamał mi się głos.

Często rozwiązywała mnie pani Bell.

– Wiem, że zrobił ci to tata – mówiła łagodnie. – I to jest złe.

Jeśli nie uwalniała mnie pani Bell, robiła to mama. Wybiegała z domu, gdy tylko rambler znikał z widoku.

Ojciec znęcał się nad nim latami. "Przywiązywał mnie do dębu przed domem"
Fot. SQN

Dlaczego warto sięgnąć po „Kłamstwo bladej twarzy”?

Autobiografia Davida Crowa to poruszająca podróż w głąb trudnego dzieciństwa i skomplikowanych relacji rodzinnych na rezerwacie Nawaho. Książka odsłania brutalne prawdy o przemocy, manipulacji i wewnętrznych konfliktach, które ukształtowały autora. To historia o walce o własną tożsamość i próbę znalezienia światła w mroku rodzinnych sekretów.

Przeczytanie tej książki to nie tylko wgląd w surową rzeczywistość, ale również refleksja nad siłą przetrwania i nadzieją na zmianę. Crow nie ukrywa niczego - jego szczerość i emocjonalna głębia sprawiają, że „Kłamstwo bladej twarzy” staje się lekturą, która zostaje z czytelnikiem na długo po zamknięciu ostatniej strony.

Ojciec znęcał się nad nim latami. "Przywiązywał mnie do dębu przed domem"
Fot. SQN
Bądź na bieżąco - najważniejsze wiadomości z kraju i zagranicy
Google News Obserwuj w Google News