Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Fakty > Była na granicy życia i śmierci. Dziś przyznaje: "Anoreksja zniszczyła wszystko, co miałam"
Ada Rymaszewska
Ada Rymaszewska 14.02.2023 13:22

Była na granicy życia i śmierci. Dziś przyznaje: "Anoreksja zniszczyła wszystko, co miałam"

Natalia była na granicy życia i śmierci. Dziś przyznaje: "Anoreksja zniszczyła wszystko, co miałam"
Pixabay/Parentingupstream

Od zawsze świetna uczennica, miła i pomocna koleżanka, nieco nieśmiała, ale tak naprawdę bardzo bojąca się samotności i pragnąca być częścią jakiejś grupy. Natalia (imię zmienione na prośbę bohaterki) miała 13 lat, gdy zachorowała na anoreksję. Chorobę, która wyniszczyła jej ciało, ale przede wszystkim duszę. Chorobę, która odebrała jej to, co miała najcenniejszego. I wreszcie chorobę, od której wciąż nie może się uwolnić, mimo iż w tym roku obchodzić będzie już 27. urodziny.

Niepozorne początki

Zaczęło się niewinnie, jak zawsze. Natalia jako dziecko była osobą przy kości, na co zwracano uwagę i w jej domu, i w szkole. Najbardziej bolesne, jak wspomina, było dla niej to, że największe ciosy musiała odbierać od najbliższych osób – rodziców, którzy nigdy z niej nie kpili, ale mało subtelnie sugerowali, że mogłaby jeść mniej słodyczy, ciotki i wujka, którzy szeptali matce po kątach, że Natalia idzie w złym kierunku, siostry ciotecznej, która komentowała jej sposób odżywiania, czy dwóch koleżanek, z którymi spędzała praktycznie całe dnie, ale które nieraz żartowały z jej tuszy.

Problem polegał jednak na tym, że Natalia nigdy umiała odpyskiwać, a dodatkowo bała się, że zostanie sama, jeśli nie pozwoli na krytykę siebie. Łykała więc gorycz upokorzenia, którą zagryzała w domowym zaciszu kolejnymi batonikami, najlepiej Kinder Bueno.

Wszystko zmieniło się na przełomie 2008 i 2009 roku. Natalia widzi ten okres jako zbieg różnych mało sprzyjających okoliczności, które nałożyły się na siebie i popchnęły w ramiona anoreksji. Jako pierwszy czynnik wymienia złe relacje rodzinne. Jej matka wiecznie miała pretensje do ojca o to, że jest skąpy, że opiekuje się starszymi rodzicami, że nie jest pracowity jak jej własny tata, a nawet, że zbyt długo czekał z oświadczynami (8 lat).

Szczególnie bolesny dla dziś 26-letniej dziewczyny był incydent z sierpnia 2008 roku, kiedy to pojechała z rodzicami i ich znajomymi na działkę. Jej tata, lekko już wstawiony, powiedział w przypływie szczerości, że ma już dość i chciałby się rozwieść. 12-letnia wówczas dziewczynka wzięła wszystko bardzo na poważnie, wpadła w niespotykaną dotąd histerię, przepłakała całą noc i myślała, że jej świat się zawalił. Co warto odnotować, jej matka zawsze była konfliktowa i w owym czasie pokłócona była też z własną siostrą, ciotką Natalii, nic więc dziwnego, że kolejny rozpad rodziny był dla naszej bohaterki nie do zniesienia.

Rok później rodzice Natalii wciąż byli formalnie razem, choć tak naprawdę zawsze żyli osobno. Ona zaś szła do gimnazjum i postanowiła sobie, że zacznie „z czystą kartą”, nie chcąc być wytykana palcami. Wzięła się za siebie trzy miesiące przed nowym rokiem szkolnym, a do zbicia miała założone 15 kg, dlatego powzięła drastyczne środki. Najpierw były intensywne ćwiczenia, odrzucenie słodyczy i zmniejszenie porcji. Później jednak Natalia doszła do wniosku, że efekty jej nie zadawalają, a wysiłek fizyczny mocno męczy, dlatego też podjęła decyzję, by jeszcze bardziej ograniczyć ilość jedzenia, zrezygnować z domowej kuchni i zacząć sobie sama gotować.

Dziś, jak wspomina, wszystko poszło lawinowo. Praktycznie z dnia na dzień przerzuciła się na gotowane warzywa, wykluczyła pieczywo, jakiekolwiek tłuszcze, aż doszła do momentu, gdy na kolację zjadała słoik przetartych jabłuszek Gerbera. Ten, który kilkumiesięczne dzieci jedzą jako przekąskę. W tamtym momencie nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że wpadła w anoreksję.

Założyła sobie, że gdy osiągnie założoną, ale dalej bezpieczną dla zdrowia wagę, z pewnością będzie jeszcze bardziej lubiana przez rówieśników, kochana przez bliskich i wszystko się ułoży. I tak, zupełnie nieintencjonalnie od wagi uzależniła swoje szczęście. Sęk w tym, że po zobaczeniu na wadze docelowych 48 kg, uznała, że właściwie to może zrzucić jeszcze więcej.

Każdy kilogram mniej jeszcze bardziej motywował Natalię. Dlaczego? Dziewczyna od zawsze była bardzo ambitna i nastawiona na sukcesy. Nie wybaczała sobie słabości (poza słodkościami, które niwelowały jej przygnębienie i wieczny smutek), nie tolerowała słowa „niemożliwe” i chciała udowodnić wszystkim, jak bardzo mylili się pochopnie ją oceniając.

O tym, że dzieje się coś niedobrego jako pierwsza zaalarmowała siostra cioteczna bohaterki. Ta sama, która kiedyś z niej drwiła. Alicja (imię również zmienione) zauważyła skokowy spadek masy ciała Natalii, zapadnięte policzki, bladą i suchą skórę i to, że jak ognia unikała jedzenia, za to bardzo chętnie karmiła innych.

Dlaczego nie potrafię jeść?

Przełomem był gorący wakacyjny dzień, gdy Natalia, jej starsza siostra i Alicja były na wakacjach u babci, która ugotowała do obiadu marchewkę i doprawiła ją masłem. 13-latka wpadła w szał, wykrzyczała babci wszystko, co leżało jej na sercu, a następnie rozpłakała się i powiedziała, że nie zje niczego. Sytuacja z płaczem powtórzyła się też przy okazji jedzenia winogron, choć wtedy płakała już i Natalia, i jej babcia. Obie z bezradności, choć różnie motywowanej. Dziewczynka nie potrafiła zrozumieć, co się dzieje. Dlaczego jedzenie, które nie tak dawno temu było jej lojalnym przyjacielem, teraz budziło w niej lęk. Babcia z kolei roniła łzy, widząc, jak jej wnuczka gaśnie.

Sytuacje z płaczem i kłótniami powtarzały się coraz częściej. Natalia, której zaalarmowani rodzice zaczęli bardziej pilnować, chowała jedzenie po kieszeniach, gromadziła w ustach i wypluwała w toalecie, gdy była sama w domu, wyrzucała, aby z garnka cokolwiek ubywało. Stała się specjalistką wysokiej klasy. W głębi duszy jednak cierpiała, bo pragnęła znów poczuć na języku smak czekolady albo domowej pomidorowej.

Kolejnym etapem w chorobie Natalii była wizyta związana z bilansem u pediatry. Lekarka od razu stwierdziła, że to mogą być początki anoreksji i skierowała 13-latkę do specjalisty. Ostatecznie dziewczynka wylądowała w szpitalu dziecięcym na oddziale gastroenterologii. Przestraszona wizją przeniesienia na oddział psychiatryczny, wzięła się za siebie. Rodzice codziennie dowozili jej specjalnie przygotowane posiłki (te szpitalne budziły w niej strach i mdłości), a ona wreszcie osiągnęła swój cel, z którego nawet nie zdawała sobie sprawy – zjednoczyła ich, choć tylko w walce z chorobą.

Po kilku tygodniach i kilku kilogramach na wadze więcej Natalia wyszła do domu. Opieką otoczyli ją wszyscy – nastoletnia siostra, babcia, matka chrzestna i przede wszystkim mama z tatą. Problem powrócił jednak, gdy nasza bohaterka osiągnęła bezpieczną masę ciała. Nadal mocno bała się niekontrolowanego przybierania, ale nie potrafiła wszystkiego zbalansować. Zaczęła znów obcinać porcje i znów stoczyła się w dół.

Co najważniejsze do odnotowania, Natalia w tym czasie nie była zapisana na żadną terapię – ani indywidualną, ani też rodzinną, co zalecono jej w szpitalu. Rodzice, gdy tylko poczuli, że zagrożenie mija, stracili czujność, a poza tym, podobnie jak większość osób, stwierdzili, że nie mają problemu ze sobą, dlatego terapia rodzinna nie wchodzi w grę. - Przecież nie są wariatami – ironizuje dziś Natalia.

To myślenie było bardzo błędne, o czym świadczy fakt, że w 2011 r. rodzice Natalii się rozwiedli. Stało się więc to, czego najbardziej się obawiała. Całe wakacje spędziła u cioci, z którą matka chwilowo się pogodziła. Śmiało można stwierdzić, że to ciotka uratowała jej wówczas życie, choć 13-latka drżała każdego dnia będąc u niej, bo, jak dziś wspomina „ciocia jeńców nie brała” i serwowała Natalii na talerzu jej największe koszmary. W międzyczasie Natalia odkryła też, że jej matka miała romans, a nowy partner, którego cały czas się wypierała, był dla niej o wiele ważniejszy niż chora jedna córka i właśnie podchodząca do matury druga.

Szpital, dom, szpital, dom

Z perspektywy lat Natalia uważa, że rozwód rodziców wcale nie był najgorszym, co ją spotkało. Prawdziwym horrorem było wspólne mieszkanie po ustaniu małżeństwa i walka o podział majątku. Zaaferowana pieniędzmi matka, która owinęła sobie Natalię wokół palca, nastawiając przeciwko ojcu i wykorzystując jej uległość, tak bardzo zajęła się sobą i finansami, że doprowadziła do kolejnej zapaści córki.

Starsza siostra dziewczyny, która zawsze była tą „gorszą” córką, nie mogła znieść wiecznych kłótni i pretensji, dlatego wyprowadziła się i zerwała kontakt z matką, a ta do dziś nie widzi podstaw, by przepraszać za gehennę swoje pierworodne dziecko. Będąca wówczas w szkole średniej nasza bohaterka znów umierała na raty, jedząc praktycznie samą surową sałatę, by choć na chwilę zagłuszyć ssanie żołądka.

Podobnie jak przed laty, również tym razem alarm podnieśli nie najbliżsi dziewczyny, ale szkolny pedagog i nauczyciele, którzy widzieli, że będąca jeszcze niedawno w całkiem niezłej kondycji, choć zawsze bardzo szczupła Natalia, po prostu słania się na nogach. Dziewczyna spóźniała się praktycznie na każdą lekcję, bo 10-minutowa przerwa była za krótka, by wejść ostatkiem sił po schodach na drugie czy trzecie piętro elitarnego liceum. Na wf-ie nigdy nie ćwiczyła, bo miała permanentne zwolnienie. Nikt nie widział też, by cokolwiek jadła. Ona sama marzyła o tym, by wyglądać i funkcjonować jak jej koleżanki, mieć chłopaka, chodzić na imprezy, ale nie potrafiła przełamać się, by włożyć do ust kęs, bo tylko tak odreagowywała atmosferę w domu.

Nieuchronne zbliżanie się do kresu swojego życia przez Natalię przerwała w końcu interwencja nauczycieli. Ci wezwali do szkoły matkę Natalii (wiedząc, że to ona, a nie ojciec, jest jej faktycznym opiekunem) i postawili sprawę jasno: tak dalej być nie może. Matka Natalii do niedawna jeszcze potrafiła jej to wypominać, bowiem bardziej niż fakt, że jej dziecko stało nad grobem, ubodło ją to, że ktoś śmiał jej zwrócić uwagę i musiała zająć się swoim chorym dzieckiem. Do niedawna, bo dziś, za radą specjalistów, którzy leczą Natalię, już nie mają kontaktu.

18-letnia wtedy jeszcze dziewczyna trafiła więc znów najpierw na oddział dziecięcy, a później, co było nieuniknione (Natalia ważyła 28 kg przy 160 cm wzrostu), do kliniki psychiatrycznej. W tym czasie jej matka w końcu wyprowadziła się od ojca i Natalia planowała z nią zamieszkać po zakończeniu leczenia szpitalnego, które, jak zawsze, szło gładko. Nasza bohaterka tylko w szpitalu czuła jakiekolwiek zainteresowanie sobą, tylko tam czuła mobilizację i mogła osiągać cele, które jej wyznaczono i które doceniano, tylko tam odpoczywała psychicznie i wreszcie miała terapię.

18. urodziny spędziła właśnie w „psychiatryku”, ale do dziś pamięta łzy szczęścia, które popłynęły jej, gdy dostała urodzinową wiadomość od kolegów z klasy. Świadoma swoich dotychczasowych błędów, zaniedbań rodziców, zmotywowana, by zacząć w końcu żyć, a przede wszystkim pełnoletnia, przysięgła sobie, że będzie kontynuowała sesje z terapeutą i tak też zrobiła.

Problem w tym, że mieszkanie z matką znów odbiło się na jej zdrowiu, bo ta zaczęła sprowadzać do domu byłego kochanka wbrew woli Natalii, a także znów nią manipulować i wypominać kontakty z ojcem i siostrą. Nim się obejrzała, dziewczyna znów straciła tyle kilogramów, że nie kwalifikowała się już do psychoterapii (leczenie u terapeuty możliwe jest tylko z odpowiednią masą ciała, poniżej której mózg nie pracuje odpowiednio i konieczne jest znów odżywienie) i będąc w klasie maturalnej została sama z problemem.

Po kliku miesiącach Natalia, w atmosferze wielkiej kłótni i dostawszy pięścią od partnera matki, wyprowadziła się od niej do ojca i siostry, ale niezabliźnione rany i wieczne nękanie przez sfrustrowaną rodzicielkę nie pozwoliły jej dobić się od dna. Maturę zdała jeszcze z naprawdę dobrym wynikiem (co widzi w kategoriach cudu, bo będąc w dołku kompletnie straciła zdolność zapamiętywania, myślała wyłącznie o jedzeniu, liczeniu kalorii lub też walczyła demonami przeszłości) i dostała się na SGH. Studia przerwała po trzech miesiącach, by znów trafić do szpitala. Tym razem na OIOM, bo choć przytomna, ważyła już tylko 24 kg!

Tak naprawdę nie wiem, dlaczego jeszcze żyję. Znam osoby, które uczęszczały ze mną na grupę wsparcia lub były na jednym oddziale i których już dziś nie ma, bo zmarły, mimo iż miały większy wskaźnik BMI (obliczany na podstawie masy ciała i wzrostu). Niektóre też nie radziły sobie z problemami i nieustannym głosem w głowie, nakazującym nie jeść, dlatego też popełniły samobójstwo – wspomina dziewczyna.

Anoreksja – choroba przede wszystkim duszy

Od tamtego czasu minęły 4 lata. Natalia wciąż balansuje na granicy życia i śmierci. Skończyła studia licencjackie i magisterskie. Została ciocią. W międzyczasie szukała pomocy w prywatnych ośrodkach, bo leczenie anoreksji na NFZ to, jak wskazuje, fikcja. Zainwestowała w siebie dziesiątki tysięcy, byle tylko przestać być obciążeniem dla dającego z siebie wszystko ojca i zacząć żyć dla siebie.

Zdecydowała się opowiedzieć swoją historię, bo, jak uważa, świadomość tego, czym są zaburzenia odżywiania jest znikoma. Ludzie wciąż myślą, że w anoreksji czy bulimii chodzi o to, by wyglądać jak modelka. – To absurd – burzy się, zauważając, że szczupła sylwetka to tylko widoczny symptom tego, co dzieje się w środku człowieka.

Chciałaby też, by przestało pokutować powszechne twierdzenie, że do terapeuty, psychologa czy psychiatry chodzą tylko wariaci. Ona przez takie myślenie swoich własnych rodziców nie dostała pomocy wtedy, kiedy można było skutecznie zadziałać. Po prawie 14 latach chorowania wie, że wyjście z objęć anoreksji będzie prawdziwym wyzwaniem i potrwa latami. Jak sama mówi, nie „łudzi się”, że będzie całkowicie zdrowa. Marzy jednak o tym, by nie egzystować, a żyć. By jej bliscy nie usieli drżeć o nią każdego dnia. By ona sama potrafiła w końcu zadbać o siebie. Być może założyć rodzinę, choć wątpi, czy mając tak duże spustoszenie w organizmie mogłaby mieć biologiczne dzieci.

- Anoreksja zniszczyła wszystko, co miałam. Poczynając od zdrowia, kończąc na relacjach, na których mi zależało. Mam osteoporozę, nie miesiączkuję, na głowie kilka włosów na krzyż, skóra dalej sucha jak wiór, wiecznie jest mi zimno. Najbardziej szkoda mi jednak osób, które poznałam, a które zaniedbałam, bo anoreksję postawiłam na pierwszym miejscu. Chciałabym móc cofnąć czas lub po prostu mieć odwagę powiedzieć tym osobom: brakuje mi Was. Nie sądzę jednak, aby po tym, jak ich olałam, wybaczyli mi, choć są to ludzie o wielkim sercu – mówi, roniąc łzy.

Tagi: Zdrowie