Mieszkają przy granicy z Białorusią. Teraz przerwali milczenie
Od czasu wybuchu kryzysu migracyjnego na granicy z Białorusią życie na Podlasiu nie wydaje się należeć do łatwych. Zwłaszcza mieszkańcy przygranicznych miejscowości zdają się mieć wiele powodów do niepokoju. Turyści już dawno obrali za kierunki swojej podróży inne regiony kraju, w związku z czym w wielu miasteczkach i wsiach zrobiło się wyjątkowo pusto. A co o tym wszystkim myśli miejscowa ludność? Niektóre opinie są zaskakujące.
Życie na Podlasiu w czasach kryzysu migracyjnego
Podlasie od kilku lat znów stało się modne. Mieszkańcy wielkich miast z całej Polski jeszcze nie tak dawno temu zjeżdżali się na północny-wschód Polski, by tam zaznać prawdziwej ciszy i spokoju. Z dala od cywilizacji mieli szansę poczuć się jak za dawnych lat i odpocząć od codziennej bieganiny. Niestety, wraz z nastaniem kryzysu na polsko-białoruskiej granicy, wiele osób porzuciło marzenia o urlopie w tamtych regionach.
Kolejne doniesienia o rosnącej presji migracyjnej, rannych żołnierzach i dramatach ludzkich, rozgrywających się w pobliżu pogranicza, skutecznie zniechęcają do podróżowania i rodzą strach wśród potencjalnych turystów. Miejscowi już przyzwyczaili się do sytuacji, ale sami przyznają bez ogródek, że bezpiecznie, jak kiedyś już nie jest. Zdarza się, że wokół domów kręcą się obcy ludzie, których intencji do końca nie znamy. Ponadto, wzrosła liczba kradzieży. Czy na Podlasiu da się jeszcze żyć? To sprawdzili dziennikarze “Faktu”.
Zdradziła, ile wydała na komunię chrześniaków. "Urlop spędzimy na działce"Wsie przy granicy z Białorusią wyludniały
Pani Eugenia ma 73 lata i mieszka od urodzenia w niewielkiej Bobrówce. Jak mówi, migrantów raczej się nie boi. Czuje się bezpiecznie, bo w pobliżu nie brakuje wojska, które często przejeżdża przez wieś.
Tylko jest trochę smutno. Zostało niewielu mieszkańców. Kiedyś było gwarno, bo w każdym domu było po pięcioro, sześcioro dzieci. Dzisiaj nie ma komu ich robić, zostali sami starzy... – skarży się emerytka.
Pytana o zapowiadaną 200-metrową strefę buforową, pani Eugenia nie widzi żadnych niedogodności. Ze swoich okien widzi na co dzień stalowy płot, wybudowany przez rząd PiS i co ciekawe, nawet się on jej podoba.
Nie miałam też nigdy do czynienia z jakimiś uciekinierami. Sąsiadka kiedyś tylko opowiadała, że jedzenie jej z obejścia zniknęło. Ktoś głodny pewnie był. Nic innego nie ukradł, tylko to jedzenie - ujawnia.
Wraca strefa buforowa. "Ochrona granicy musi być"
Reporterom “Faktu” udało się także porozmawiać z 81-letnim panem Bazylim. Mężczyzna nieraz spotykał na swojej drodze migrantów, zwłaszcza na grzybach w lesie. Czasem były to większe grupy, a czasem pojedyncze osoby. Mieszkaniec Hajnówki jest zdania, że liczba uchodźców uległa w ostatnim czasie zmniejszeniu.
Ochrona granicy musi być. Jeśli chodzi o strefy buforowe, to najgorzej wychodzą na tym ludzie z branży turystycznej. Poprzednie zamknięcie dostępu do granicy doprowadziło do upadku wielu rodzinnych interesów. Oby tak się nie stało wraz z nadchodzącymi obostrzeniami. Prowadzimy z żoną od ponad 50 lat kwiaciarnię w centrum Hajnówki. Nas ten problem nie dotyczy, ale żal jest innych – stwierdza.
We wsi Zubacze mieszka z kolei pszczelarz, który przyznaje, że zakochał się w spokojnej, cichej atmosferze okolicy, choć nie ukrywa, że jest trochę pusto. Jego ule stoją w odległości ok. 1,5 km od granicy, więc pszczoły latają po nektar także na Białoruś.
Nie muszą myśleć o paszportach i wizach - żartuje mężczyzna.
Źródło: Fakt