Tomasz Terlikowski: Zraniłem wielu ludzi i nie mogę zmienić przeszłości
Tomasz Terlikowski przyznaje w „Prześwietleniu”, że jego przeszła działalność publiczna oraz „błędy ludzkie” raniły innych. - Mam świadomość, że na tej drodze zdarzyły się rzeczy złe i wielu ludzi zraniłem moją działalnością dziennikarską - mówi.
Cena, jaką płacą dzieci osób publicznych
Tomasz Terlikowski, niegdyś znany z głoszenia poglądów w radykalny sposób, podkreśla, że nie ma możliwości zmiany przeszłości, gdyż "to się po prostu wydarzyło". Jak mówi, jego „jedyną nadzieją jest wyciąganie wniosków i próba pójścia dalej”.
- Jestem wdzięczny, że Pan Bóg i inni ludzie co jakiś czas otwierają mi oczy na kolejne błędy - tłumaczy.
Janusz Schwertner pyta go też o list córki, napisany pół roku temu, który głęboko poruszył Terlikowskiego. Dziewczynka przechodziła przez trudne doświadczenia, o których nie mówiła rodzicom. Najbardziej wstrząsający jest fragment, w którym córka opisuje swoje pierwsze doświadczenie hejtu, mając zaledwie 11 lat: "Kiedy po raz pierwszy przeczytałam, że ludzie, którzy nie zgadzają się z moim ojcem, życzą mi i moim siostrom gwałtu i różnych innych tragedii, a potem płakałam cicho, żeby nie obudzić mojej siostry".
Jak pisała, także w prywatnej szkole katolickiej, „zdawałoby się pełnej miłości bliźniego”, nauczyciele "regularnie zadawali mi pytania z tezą dotyczące mojego ojca”- Dzieci osób publicznych płacą cenę za działalność rodziców, mierząc się z opiniami obcych ludzi - przyznaje Terlikowski.
Dialog zamiast tresury: ważniejsza relacja niż racja
Terlikowski podkreśla, że dla niego "ojcostwo i małżeństwo to jest najlepsza szkoła". - Nauczyłem się, że dorosły powinien wchodzić z dziećmi w dialog, a nie je tresować, ponieważ one mają spojrzenie, które dorośli tracą. Relacja jest ważniejsza niż racje. A zbyt silne pragnienie posiadania racji może narażać na szwank relacje z naszymi bliskimi - przekonuje.
Wizerunek „radykalnego głosu”
Terlikowski przyznaje, że w przeszłości bywał obsadzany w mediach w roli "prawicowego głosu", którego inni publicyści nie chcieli odgrywać. - W moich tekstach często zapamiętywane było jedno, mocne zdanie. Z czasem uświadomiłem sobie, że komunikat to nie jest tylko to, co my nadajemy, komunikat to jest również to, co ludzie odbierają. A odbiorcy bardzo często odbierali moją obronę wartości jako atak na siebie, czego nie byłem świadomy - tłumaczy.
Dodaje jednak, że choć był postrzegany jako fanatyk, dla Radia Maryja publicysta zawsze był "przedstawicielem liberalnego odchylenia”. - To dlatego, że informowałem o problemach w Kościele…
Dziennikarz podkreśla, że nie ma możliwości zmiany przeszłości. - To wszystko już się się po prostu wydarzyło. Jedyną rzeczą, którą mogę zrobić, jest wyciągnięcie z tego wniosków i pójście dalej. Nadal się mylę i błądzę, ale czuję wdzięczność, że co jakiś czas Pan Bóg, poprzez innych ludzi, otwiera mi oczy na kolejne błędy - puentuje.