Ratownik ujawnia, co dzieje się w szpitalach. Coraz więcej zwolnień, system się zapada
Ratownicy medyczni czują się sfrustrowani i apelują do ministra zdrowia o rozmowy. Powodem są fatalne warunki pracy i niesprawiedliwy, niejasny system wynagradzania. Choć Adam Niedzielski obiecał, że będą zarabiać tyle samo a może nawet więcej, tylko w czerwcu większość osób dostała różną podstawę i mniejszą wypłatę.
O fatalnej sytuacji w pogotowiu ratunkowym we Wrocławiu napisał „Fakt”. W rejonie, który obsługuje tamtejsze Pogotowie Ratunkowe, pracują 42 karetki. Jednak w ostatnich dniach nie jeździ 1/4 z nich, a czasem nawet więcej. Bywają dni, gdy wyłączonych jest 10 lub 13 karetek.
– Był taki dzień, kiedy na całe Krzyki i gminy pod Wrocławiem, gdzie powinny być cztery karetki, jeździła jedna – mówi jeden z ratowników.
Zapaść w ratownictwie medycznym
Zapaść w ratownictwie medycznym trwa. To, że akurat teraz zrobiło się dramatycznie, jest zasługą przeforsowania przez Sejm ustawy i tego, że od 1 lipca zmianie uległ system rozliczania płac. Minister Adam Niedzielski obiecywał, że będzie lepiej, ale na obietnicach się skończyło.
Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
Według doniesień „Gazety Wrocławskiej” obecnie aż 60 ratowników medycznych jest na zwolnieniach lekarskich, a 20 osób postanowiło odejść z zawodu. To część oddolnego protestu, w ramach którego wybierają albo L4, albo opiekę nad dziećmi. Są też tacy, którym brakuje sił na walkę z systemem, więc rozważają odejście z zawodu.
Niezrozumiała reforma
– Każda pielęgniarka i każdy ratownik medyczny w tym kraju, niezależnie od formy zatrudnienia, będą od 1 lipca pobierali identyczne wynagrodzenie – zapowiadał minister Adam Niedzielski. Dodatkowo obiecywał, że pensje na pewno nie zmaleją.
W ramach przeprowadzonej reformy wprowadzono dwa progi pensji, które uzależniono od wykształcenia i doświadczenia ratowników. Na każdym z nich wszyscy mieli zarabiać tyle samo, niezależnie od tego czy są pracownikami etatowymi, czy kontraktowymi. W rzeczywistości wyszło jednak inaczej.
W nowelizacji ustawy o najniższych wynagrodzeniach w służbie zdrowia zapisano, że od lipca wynagrodzenie zasadnicze ratownika medycznego po studium medycznym wyniesie 3772 zł brutto, a po licencjacie 4158 zł brutto, co daje ok. 22-26 zł za godzinę na rękę. Oprócz tego ratownicy mogą liczyć na dodatki.
– Po pierwsze jest to za mało. Ale po drugie, etatowi walczyli o podwyżkę, a tu się okazało, że większość osób dostała różną podstawę względem siebie i wypłatę mniejszą niż za czerwiec – mówi rozgoryczony ratownik pogotowia ratunkowego we Wrocławiu.
Mężczyzna dodaje także, że żenujące stawki nie były zmieniane od 7 lat. A przecież ratownik kontraktowy musi odjąć od pensji ZUS, podatki i księgowość. Do tego wszystkiego dochodzą koszty własnego ubrania, kursów i szkoleń.
Zatrważające wyliczenia
- W Polsce w 2020 roku w tzw. Systemie Państwowego Ratownictwa Medycznego pracowało około 11 tys. ratowników medycznych. [...] Ich pracę, rząd wycenił na 22 zł za godzinę - po 10 latach astronomiczne 26 złotych. Koszt zestawu Big Mac to około 21 złotych. Tyle jest warte życie Twoje i Twoich bliskich - kanapkę, frytki i puszkę napoju gazowanego – można przeczytać na profilu Leniwy Anestezjolog.
Ratownikom medycznym przedstawiony został dokument, w którym przeczytać można między innymi o możliwości przyznania podwyżek ze względu na posiadane certyfikaty, zasadę równego traktowania i sytuację na rynku pracy. Jak mówi jeden z nich, nikt jeszcze go nie podpisał, bo przelicznik, jaki proponuje projektodawca, jest niejasny.
O tym, że ratownicy szykują się na paraliż służby zdrowia mówił w TVN24 Piotr Dymon, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych. Mężczyzna z żalem przyznaje, że pensje nie spełniają oczekiwań ratowników, a politycy zlekceważyli ich wszystkie postulaty.
Póki co czekają na ruch ministerstwa, ale nie robią tego z założonymi rękami. W ramach protestu 8-10 proc. z nich ograniczyło swoją aktywność zawodową do minimum, a niektórzy na dobre porzucili pracę. To sprzeciw wobec braku jednolitego systemu wynagradzania.
Ministerstwo daje pieniądze i mówi, że pracodawcy mają zwiększać pensje, ale pracodawcy mówią, że nie otrzymali tak wysokich środków, żeby te pensje można było zwiększyć. Pośrodku są ratownicy medyczni, którzy w wielu miastach po prostu zdecydowali zadbać o swoje zdrowie.
Remigiusz Zarzycki, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Pogotowiu Ratunkowym we Wrocławiu wyjaśnia „Faktowi”, że nowelizacja ustawy, o której mowa, wprowadza „niesprawiedliwe zróżnicowanie stawek ratowników”. Do wynagrodzenia na dzień 30 czerwca miał być włączony dodatek, w takiej wysokości, jaką każdy otrzymywał wcześniej.
Okazuje się, że sposób włączenia dodatku ministerialnego do pensji ratowników spowodował zróżnicowanie stawek zasadniczych na niekorzyść pracowników z długoletnim stażem pracy. W ustawie nie uwzględniono bowiem środków na zabezpieczenia pochodnych wynagrodzenia, np. na wysługę lat.
Doszło do tak absurdalnych sytuacji, w których nowoprzyjęty pracownik dostawał z dodatkami 4911 zł brutto, zaś ten z 20-letnim stażem pracy 4714 zł brutto!
Dlatego też „Solidarność” sugeruje, by dodatek został włączony do pensji na podobnych zasadach jak u pielęgniarek, to znaczy, aby na jego wypłaty zostały przydzielone dodatkowe pieniądze.
W końcu dojdzie do tragedii
Ratownicy ostrzegają, że jeśli nic się nie zmieni, w końcu dojdzie do tragedii. Szacuje się, że około 70-90 procent wyjazdów karetek jest niezasadne. Może się więc trafić, że wozu zabraknie akurat dla osoby w zagrożeniu życia. Oczywiście, w takich przypadkach wysyła się LPR, straż pożarną lub policję, ale one nie dysponują takim sprzętem jak pogotowie. Poza płacami oburzenie budzą warunki, w jakich pracują ratownicy. Często zdarza się, że w trakcie 12 lub 24 godzin dyżuru nie ma przerwy, by coś zjeść. Do tego dochodzą wyjazdy do agresywnych pacjentów, przepychanki z lekarzami na SOR i ogromne zmęczenie.
W czasie pandemii COVID-19 niejednokrotnie zdarzało się, że z pacjentem trzeba było jechać do szpitala oddalonego o kilkaset kilometrów, a wtedy dwunastogodzinny dyżur przedłużał się w nieskończoność.
Nic więc dziwnego, że ratownicy medyczni czują się upokorzeni, źli i potraktowani niesprawiedliwie. Wielu z nich, mimo ogromnej frustracji, zaciska zęby i godzi się z fatalnymi warunkami. Są też tacy, którzy obawiają się o swoje zdrowie psychiczne, gdyż twierdzą, że dłużej nie dadzą rady pomagać innym za tak marne pieniądze. Niedobór ratowników medycznych możemy odczuć już w pierwszych dniach września. Jak mówią sami zainteresowani, w tej chwili może brakować nawet 5-8 tysięcy osób, aby pokryć z dnia na dzień istniejące braki.
Artykuły polecane przez redakcję Goniec.pl:
Pogrzeb arcybiskupa Henryka Hosera. Przy trumnie stali funkcjonariusze straży pożarnej
Kasia Dziurska założyła na ślub odważną kreację. Wpadka wywołała burzę, przesadziła?
Dziś o 14:00 w Gdańsku ruszy Marsz Równości. Na miejscu kilkuset policjantów
Jeżeli chcesz się podzielić informacjami ze swojego regionu, koniecznie napisz do nas na adres [email protected]
Źródło: fakt.pl, tvn24.pl