Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Rozrywka > Prawda o Peszce – nieocenzurowana biografia nietuzinkowego skrzydłowego
Redakcja Redakcja
Redakcja Redakcja 24.12.2024 11:36

Prawda o Peszce – nieocenzurowana biografia nietuzinkowego skrzydłowego

Sławomir Peszko
Fot. MARCIN GADOMSKI/East News

„Peszkografia. Będzie się działo” to wyczekiwana przez piłkarskich fanów biografia Sławomira Peszki – barwnej postaci polskiego futbolu, uczestnika mistrzostw Europy i świata, a przy tym bohatera wielu głośnych anegdot i skandali. Wspólnie z dziennikarzem Sebastianem Staszewskim, popularny „Peszkin” z pasją przedstawia swoją szaloną drogę – od boisk na Podkarpaciu po rywalizację z takimi gwiazdami jak Cristiano Ronaldo, Andrés Iniesta czy Alessandro Del Piero.

O czym jest „Peszkografia. Będzie się działo”?

Ta biografia to nie tylko seria zabawnych historii i wspomnień z szatni, choć nie zabraknie tutaj humoru i kultowych memów z udziałem Peszki. Autorzy dogłębnie analizują kolejne etapy kariery tego kontrowersyjnego skrzydłowego, który w kadrze Adama Nawałki zagrał w ćwierćfinale Euro 2016. Z książki dowiemy się, jak wyglądały relacje „Peszkina” z Robertem Lewandowskim i Lukasem Podolskim, poznamy tajemnice wieczoru kawalerskiego „Lewego” w Monako, a także przekonamy się, dlaczego Sławek odrzucił lukratywną ofertę z Wolfsburga. Wszystko to okraszone jest zarówno szczerością, jak i dystansem do własnych potknięć.

Współautorem książki jest Sebastian Staszewski, ceniony dziennikarz sportowy, obecnie związany z Interia Sport. Na co dzień zajmuje się przeprowadzaniem wywiadów z kluczowymi postaciami polskiego i zagranicznego futbolu, a jego materiały wyróżniają się rzetelnością i dobrą znajomością środowiska piłkarskiego. W „Peszkografia. Będzie się działo” wykorzystuje swoje doświadczenie reporterskie i świetnie prowadzi Sławomira Peszkę przez meandry jego bogatej w skandale, ale i pełnej sukcesów kariery.

Fragment, w którym możecie poznać historię piłkarza Sławomira Peszko, możecie przeczytać poniżej:

Tak Pablo Escobar kontrolował kolumbijski futbol. Jego metody mroziły krew w żyłach

Zignorowane ostrzeżenie

Z Danią mierzyliśmy się ósmego października, dwa dni wcześniej zaś wypadały imieniny Artura. A że w kadrze Arturów mieliśmy dwóch – Boruca i Jędrzejczyka – to chłopaki wpadli na pomysł zorganizowania imprezki pomiędzy spotkaniami. Plan wydawał się genialny: wynajmiemy apartament na tym samym piętrze co nasze pokoje, ale w innym skrzydle hotelu. Tam nie musielibyśmy się martwić, że ktoś ze sztabu usłyszy śmiechy czy muzykę. Zresztą Nawałka od jakiegoś czasu wyluzował z zasadami i przymykał oko na nasze posiadówki. Widział w nas partnerów, ufał nam, wierząc, że za zaufanie odwdzięczymy się odpowiedzialnością.

Po kolacji kilkanaście osób przeniosło się do sekretnego pokoju. Poza nami był jeszcze Tomek Iwan, do tego kilka osób ze sztabu. Na chwilę wpadli też koledzy "Borubara", ale jeśli mam być szczery, to nie działo się tam nic szczególnego. Karty, rozmowy, piwko – klasyczny zestaw.

Około drugiej w nocy – gdy większość chłopaków była już w łóżkach – Łukasz Teodorczyk zerwał się z fotela i pobiegł w kierunku drzwi. Byliśmy zdezorientowani jego zachowaniem, zwłaszcza gdy otworzył drzwi i… zwymiotował.

– Ja pier****! – zaklęliśmy równo jak chór.

Szybko zapadła decyzja, że to koniec imprezy. Gdyby nie "Teo", siedzielibyśmy pewnie jeszcze godzinkę czy dwie, ale rzyganie było przegięciem. Same wymioty na nikim nie zrobiły wrażenia, czasem się człowiekowi zdarzy – ale na korytarz? Z tego, co później usłyszałem, Łukaszowi po prostu pomyliły się drzwi. Obok były te od toalety, ale z rozpędu wybrał bramkę numer dwa. A tam czaił się zonk.

Dwa dni po tym incydencie wymęczyliśmy zwycięstwo 2:1 z Armenią. Znów okazało się, że w eliminacjach nie ma już ogórków i dopiero gol "Lewego" w doliczonym czasie gry pozwolił nam złapać oddech. Tamten mecz był kolejnym ostrzeżeniem, które znów zignorowaliśmy; cały czas w głowach mieliśmy przecież nasze świetne występy we Francji.

Tyle że krytyka po męczarniach z Armenią nie była najgorszym, co nas czekało. Armagedon rozpoczął się kilkanaście godzin po tym, jak rozjechaliśmy się do klubów. To wtedy "Przegląd Sportowy" opublikował głośny artykuł Tomasza Włodarczyka i Łukasza Olkowicza, który częściowo ujawnił przebieg naszej imprezy. Dziennikarze zdradzili tylko dwa nazwiska: Boruca i Teodorczyka. Zasugerowali też dwóch kolejnych uczestników balangi. A tych było przecież znacznie więcej.

Po publikacji rozpoczęła się burza. W moim telefonie padała bateria – dzwonili dziennikarze, rodzina, znajomi. Kto, co, jak i dlaczego? – pytali, a ja milczałem jak grób, bo tak ustaliliśmy z kolegami. Ale w naszym gronie zastanawialiśmy się, jakim cudem ta sprawa trafiła do mediów. Powstały dwie teorie: jedna – że farbę, za zgodą prezesa Zbigniewa Bońka, puścił pewien dyrektor z PZPN, druga – że doniosła obsługa hotelu, bo w****iła się syfem na korytarzu.

Nawałka wpadł w szał. W pierwszej chwili chciał wyrzucić nie tylko Boruca i "Teo", ale też Kamilów Glika i Grosickiego, na których trop naprowadzili selekcjonera reporterzy. Problemy miał też Iwan. Gdyby nie "Lewy", który miał wtedy z Nawałką gorącą linię i rozmawiał z nim kilka razy, chłopaki skończyliby na stosie. Ale od słowa do słowa sytuacja zaczęła się uspokajać. W końcu zapadła decyzja, że sprawa jest na tyle delikatna, że musi być załatwiona twarzą w twarz. Robert zarządził, że kilku z nas powinno odezwać się do trenera i z nim porozmawiać.

– Sławo, jestem tym wszystkim bardzo zawiedziony. Po prostu się tego nie spodziewałem… Musimy to szybko wyjaśnić – powiedział Nawałka, a w jego głosie usłyszałem smutek.

Peszkografia-1000x1000px8.jpg
Materiały sponsorowane


 

Interwencja Nawałki

I jeśli mam być szczery, było mi wtedy cholernie wstyd. Selekcjoner dał nam palec, a my pogryźliśmy mu całą rękę… Kolejne zgrupowanie, przed meczem z Rumunią, rozpoczynało się miesiąc później. Przez ten czas wszyscy zastanawialiśmy się, co nas czeka. Kary? Zawieszenia? A może kilka osób wyleci z kadry? Mogło się zdarzyć wszystko. Do Warszawy przyjechaliśmy więc ze spuszczonymi głowami.

Na powitalnej kolacji – a raczej stypie – nikt się nie odzywał; nie było śmiechów czy żartów, których nigdy wcześniej nie brakowało. Nikt za bardzo nie miał też apetytu. W milczeniu czekaliśmy na to, co zrobi trener. Ten w końcu wstał i zarządził energicznie:

– Panowie, za pół godziny wszyscy stawiają się w salce konferencyjnej na pierwszym piętrze. Musimy pogadać.

Gdy Nawałka wszedł do środka, staliśmy już na baczność. Ustawiliśmy się jeden obok drugiego, pod ścianą, jakbyśmy czekali na pluton egzekucyjny. Byliśmy tam tylko my, trener i jego asystenci.

– Zawiedliście mnie. Tym, że to się w ogóle stało. I tym, że to wszystko pojawiło się w mediach, co jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Wiecie, jak pracują dziennikarze przy reprezentacji: każda informacja od razu staje się czołówką. A tym bardziej taka, że piłkarze imprezują – mówił, stojąc przed całą grupą. – Zamiast skupić się na meczu, to wszyscy rozmawiają teraz o jakiejś aferze. W związku z ostatnimi wydarzeniami podjąłem decyzję o ukaraniu czterech piłkarzy – dodał i wymienił nazwiska. – Czy ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia?

Kilku chłopaków, nieświadomych tego, kto był w pokoju do samego końca imprezy, zaczęło się rozglądać. Ale winni zrozumieli intencje Nawałki. Jako pierwszy wyrwał się Krzysiek Mączyński.

– Ja mam. Chciałem przeprosić, też tam byłem.

Nawałka milczał i patrzył na nas tym swoim przeszywającym wzrokiem.

– Ja też – dodał ktoś inny. – Również przepraszam.

Selekcjoner zarządził, że Boruc, Teodorczyk, Glik i Grosicki zostaną ukarani grzywnami w wysokości 50 tys. zł. Siedem kolejnych osób, które zgłosiły się na ochotnika – Michał Pazdan, Maciek Rybus, Tomek Jodłowiec, Paweł Wszołek, a także "Mąka", "Jędza" i oczywiście ja – dostało mniejsze kary, po dziesięć tysięcy. Niektórym odjęto pieniądze z premii, inni musieli dopłacić w gotówce. Ostatecznie całość poszła na cele charytatywne.

Po raz kolejny życie dało mi nauczkę, że największe afery zaczynają się od całkiem niepozornych sytuacji. Gdyby Teodorczykowi nie pomyliły się drzwi, nikt nie wiedziałby o imieninowym spotkaniu. Gdybym z Maćkiem Iwańskim wyszedł na korytarz pięć minut później albo wcześniej, pewnie nie spotkałbym Jacka Zielińskiego. Albo, gdyby taksówkarz w Kolonii nie chciał nas oszukać, to zagrałbym na Euro. Zawsze jest jednak jakieś "ale". Trudno, teraz piwo znów się rozlało i musieliśmy ponieść konsekwencje, chociaż te i tak nie były tak duże, jak mogłoby być.

Po latach muszę przyznać Nawałce, że tamtą aferę rozegrał jak profesor psychologii. Nie macie pojęcia, jaki zyskał u nas szacunek. "Ja pier****, ale to wymyślił" – łapaliśmy się za głowy. Mógł przecież wywalić jednego czy drugiego balangowicza i nikt nie miałby o to żadnych pretensji. Ba, może nawet należało tak zrobić. Zamiast tego nam wybaczył, ale… nie za darmo.
 

Najlepszy występ kadry Nawałki

– Ja swoje już powiedziałem. Teraz jedziemy do Rumunii. Tam możecie odkupić winy. Dobranoc – powiedział i wyszedł z sali. A my już wiedzieliśmy, co mamy zrobić.

Zgodnie z planem Nawałki przed meczem z Rumunią przypominaliśmy stado rozjuszonych byków, które zamierzało stratować kilku przechodniów. Uliczka była co prawda nie w Pampelunie, a w Bukareszcie, ale to nie miało znaczenia. Od pierwszej minuty wzięliśmy gospodarzy na rogi i już w jedenastej minucie "Grosik" zdobył piękną bramkę.

Po golu Kamil pobiegł w kierunku naszej ławki; otworzyłem szeroko ramiona, bo byłem pewny, że chce mnie wyściskać, a on w ostatniej chwili wybrał Nawałkę. W taki sposób podziękował mu za jeszcze jedną szansę – nie tylko w swoim imieniu. W końcówce dwa gole dołożył "Lewy" i Rumuni zostali znokautowani.

Wielu dziennikarzy uważa, że tamten mecz był najlepszym występem kadry Nawałki na wyjeździe. Lepszym nawet niż spotkanie z Niemcami we Frankfurcie. Zgadzam się z tym w stu procentach. Mieszanka wstydu, w****ienia i ambicji sprawiła, że zostaliśmy podpięci pod piłkarski powerbank. Zagrałem tylko siedem minut, ale chociaż tak mogłem odwdzięczyć się selekcjonerowi za jego mądrość.

Po tamtej sytuacji ukróciliśmy nasze wieczorki. Baliśmy się podpaść Nawałce po raz drugi. W nieco innej sytuacji był jednak "Borubar", który miał już na koncie żółtą kartkę. Dostał ją znacznie wcześniej, przed jakimś eliminacyjnym meczem. Artur przyjechał na zgrupowanie mocno "zmęczony", a w każdym razie na tyle, że ktoś z chłopaków zaprowadził go do pokoju i wysłał do łóżka. Boruc nie zszedł jednak na kolację, co zauważył Nawałka. Wysłał po Artura doktora, a ten po wejściu do pokoju poczuł, gdzie jest problem…

Nigdy nie rozmawiałem z Nawałką o tym, czy to był główny powód, ale fakt jest taki, że od czasu meczu z Rumunią "Arczi" nie przyjechał już na żadne zgrupowanie. Wystąpił tylko w pożegnalnym spotkaniu z Urugwajem i tyle. Koniec, the end…

Żałuję tego strasznie, bo uważam, że w Rosji Artura nam zabrakło. O ile na co dzień mówił szeptem, jak szpieg z Krainy Deszczowców, o tyle w szatni był niezastąpiony. Kiedy już ryknął, wszyscy wiedzieli, że to "Król Artur". Szkoda, że jego kariera w reprezentacji tak się zakończyła, ale dla mnie Boruc na zawsze pozostanie legendą.

peszko-sqnstore-front.jpg
Materiał sponsorowany


 

Tagi: sqn