Dziadkowie opiekowali się wnuczką od 12 lat. Sąd "dla jej dobra" umieścił ją w domu dziecka
Halinie i Stanisławowi Łojewskim po 12 latach odebrano spod opieki ukochaną wnuczkę. Decyzja sądu zapadła niespodziewanie i bez uzasadnienia, a dziewczynkę umieszczono w domu dziecka. Teraz małżeństwo walczy o powrót Zuzi do domu, w którym się wychowała.
Zuzia jest córką syna państwa Łojewskich. Mężczyzna ma jednak ograniczone prawa rodzicielskie, a jej matka zostawiła dziewczynkę tuż po porodzie. - Tak, jak każda matka ma dziecko od urodzenia, tak samo ja ją chowałam od urodzenia, przez 12 lat. Nawet mam opaskę z imieniem na rękę, którą dostaje się po urodzeniu – mówi pani Halina.
Dziadkowie Zuzi wychowują ją od 12 lat i nazywają nastolatkę nie wnuczką, a swoją córeczką. Sześć lat temu oficjalnie zostali nawet spokrewnioną rodziną zastępczą dziewczynki. Teraz sąd niespodziewanie zadecydował o odebraniu dziecka państwu Łojewskim, nie wyjaśniając powodów swojej decyzji i zasłaniając się niejawnością postępowania.
Niezrozumiała decyzja sądu
O tym, że wnuczka ma trafić do domu dziecka, państwo Łojewscy dowiedzieli się w połowie sierpnia od pracowników powiatowego centrum pomocy rodzinie. Sąd nie poinformował małżeństwa o swojej decyzji i odmówił wydania uzasadnienia. W rozmowie z reporterami "Uwagi" sędzia Marzena Sirokos z Sądu Rejonowego w Brodnicy stwierdziła, że głównym kryterium było dobro dziecka.
Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
– Sąd kieruje się dobrem dziecka. To, co jest dobrem dziecka, to jest pierwsze pytanie, jakie sobie zadaje, wydając zarządzenia, w tym zarządzenia tymczasowe – przekonuje kobieta.
Decyzji tej nie potrafią wytłumaczyć sobie także wszyscy znający rodzinę Łojewskich, w tym sąsiedzi, którzy na własne oczy widzieli, ile wysiłku kosztowało dziadków prawidłowe wychowanie dziewczynki. Jak zapewniają, Zuzia to dobra i uczynna nastolatka, z którą nie było problemów.
– Dziadkowie nie skarżyli się na nią. Czasem nie chciała odrobić lekcji, to miała zabrany telefon. Swoje fochy pokazywała, ale nic poza tym – mówi pan Marek.
Teraz decyzją sądu Łojewscy mogą widzieć Zuzię tylko raz w miesiącu. Stały kontakt utrzymują przez codzienne rozmowy telefoniczne, w których nastolatka skarży się, że tęskni za domem, bo bardzo kocha dziadków.
Reporterzy "Uwagi" postanowili zapytać o opinię w sprawie panią Katarzynę, która od lat prowadzi rodzinny dom dziecka. Obecnie jest matką zastępczą dla piętnaściorga dzieci. Decyzja sądu jest dla niej szokiem i jak podkreśla z taką sytuacją ma do czynienia pierwszy raz.
Pani Katarzyna tłumaczy, że zabezpieczenie w trybie pilnym stosowane jest tylko wtedy, kiedy dochodzi do zagrożenia życia, bądź zdrowia dziecka. Chodzi zazwyczaj o przemocowe rodziny, gdzie jest przemoc fizyczna i psychiczna, molestowanie, czy maltretowanie.
Trudności z wychowaniem wnuczki?
Państwo Łojewscy jedynie domyślają się, że sprawa może mieć związek z fatalnym wydarzeniem z kwietnia tego roku. Podczas wizyty na wojskowym cmentarzu Zuzia stanęła na starym krzyżu. Pech chciał, że dziewczynkę sfotografowano, a zdjęcie opublikowano w sieci.
Dziadkowie przekonują jednak, że był to jednorazowy incydent, za który nastolatka poniosła karę. Zrozumiała swój błąd i dostała nauczkę na przyszłość.
Dzięki pomocy reporterów sąd przesłał uzasadnienie swojej decyzji i okazało się, że centrum pomocy rodzinie stwierdziło, iż dziadkowie mają trudności z egzekwowaniem podstawowych obowiązków. „W związku z czym, nie są w stanie zapewnić jej należytego wsparcia w edukacji”.
Owszem, dziewczynka chodziła do klasy integracyjnej, bo miała problemy z nauką, ale pan Stanisław zawsze powtarzał jej, że musi się uczyć i tego od niej wymagał. Gdy Zuzia nie stosowała się do próśb dziadka, musiała liczyć się z tym, że zabrany jej zostanie telefon albo internet.
Centrum Pomocy Rodzinie obstaje przy swoim
– Prawdopodobnie sytuacja dorastania wnuczki przerosła możliwości rodziny zastępczej – mówi Izabela Lewandowska, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Brodnicy.
Państwo Łojewscy nie potrafią zrozumieć tej argumentacji i zaznaczają, że jeśli były zastrzeżenia co do ich działań, centrum powinno było zaoferować wsparcie, a nie od razu kierować wniosek do sądu.
Tymczasem pomoc ośrodka ograniczała się do comiesięcznej kilkunastominutowej wizyty w ich domu koordynatora z PCPR-u. Dyrektor zaznacza, że do tematu nieraz powróci, zaś sędzia prowadząca sprawę deklaruje, że będzie się ona toczyła jak najszybciej w trosce o dobro dziecka.
Artykuły polecane przez redakcję Goniec.pl:
Jakimowicz i Ogórek skonsternowani po wypowiedzi gościa "W kontrze"
Matka i 5-letnia córka nie żyją. Mogło dojść do rozszerzonego samobójstwa
Jeżeli chcesz się podzielić informacjami ze swojego regionu, koniecznie napisz do nas na adres redakcja@goniec.pl
Źródło: Uwaga TVN