Afera wizowa zatacza coraz szersze kręgi. "Służby musiały mieć wiedzę od lat"
Dla jednych wcale jej nie ma, dla innych ta obecna jest “największą w XXI wieku”. Prawdą jest jednak, że żadna sprawa nie wywołała w ostatnim czasie tak wielu emocji wśród polityków i to w samym środku kampanii wyborczej do parlamentu. Afera wizowa zatacza tymczasem coraz szersze kręgi i niewykluczone wcale, że to dopiero jej początek. Kto na tym zyska? Kto straci? I czy rzeczwyście zalała nas fala nielgalnych imigrantów z Azji i Afryki? Portal Goniec.pl zapytał o to eksperta, dyplomatę i posła przeprowadzającego kontrole w kolejnych ministerstwach.
Afera wizowa pogrąży rząd PiS?
Afera wizowa może być politycznym “game changerem” trwającej właśnie kampanii wyborczej do parlamentu. Może, ale nie musi. Wszystko zależy od tego, czy uda się choć w przybliżeniu ustalić faktyczną skalę przestępczego procederu, do jakiego miało dochodzić nie tylko w polskich konsulatach, ale także resortach, bo, jak mówią nam posłowie zajmujący się sprawą i eksperci, domniemany skandal, który staje się coraz bardziej prawdopodobny, to nie tylko kwestia polskich placówek dyplomatycznych i Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale z dużym prawdopodobieństwem także i innych resortów oraz państwowych służb.
Zacznijmy jednak od samego początku. Dlaczego? Otóż sprawa wymaga pewnego uporządkowania dotychczas zdobytej wiedzy, a także wyjaśnienia, gdyż nie wszyscy wciąż orientują się, o co tak naprawdę może w całym zamieszaniu chodzić. Przyczyn jest kilka: nie wszyscy interesują się polityką, niektórzy są nią wyraźnie zmęczeni, ale przede wszystkim, w Polsce, niestety, są zależne od władzy media publiczne, które o aferze wizowej przez długi czas milczały, a teraz próbują tuszować ją innymi rzekomymi rewelacjami, jak np. kryzysem na włoskiej Lampedusie, który, choć realny, z pewnością nie wygląda tak, jak przedstawia się go chociażby w TVP.
O aferze wizowej jako pierwsza napisała “Gazeta Wyborcza”, która ujawniła, że 31 sierpnia do Ministerstwa Spraw Zagranicznych weszli agenci Centralna Biura Antykorupcyjnego . Zbiegło się to z odwołaniem ze stanowiska wiceministra spraw zagranicznych Piotra Wawrzyka, które oficjalnie wytłumaczono brakiem satysfakcjonującej współpracy. Szybko, i to tylko dzięki śledztwu niezależnych dziennikarzy, okazało się jednak, że tło sprawy jest o wiele grubszymi nićmi szyte. To właśnie Piotr Wawrzyk odpowiadał w MSZ za system wydawania wiz. “Wyborcza” twierdzi tymczasem, że działania CBA mają związek z międzynarodowym śledztwem dotyczącym indyjskiej firmy będącej pośrednikiem w zdobywaniu wiz przez obywateli ok. 70 krajów . Polska prokuratura zaprzecza temu i zapewnia, że to polskie służby nabrały podejrzeń co do przejrzystości w procedurach wizowych.
Idąc dalej, dziennik miał się również dowiedzieć, że CBA bada także proceder pośrednictwa wizowego świadczonego przez firmy rekrutujące cudzoziemców do pracy w Polsce. Wszystko odbywać się miało tylko z pozorną kontrolą, a w proceder mogli być zamieszani właśnie urzędnicy z MSZ. Tajemnicą nie jest, że w Łodzi stworzono nawet Centrum Decyzji Wizowych MSZ, mające zajmować się przyjęciem większej liczby obcokrajowców do pracy w Polsce. Jego pomysłodawcą był ponoć dyrektor Biura Służby Zagranicznej Jakub Osajda, który w ostatnich dniach podzielił los Piotra Wawrzyka .
Ogólnie, cały proceder wydawania wiz do Polski miał być ściśle powiązany z korupcją państwowych urzędników, którzy zamieszani byli prawdopodobnie w umożliwianie tzw. “omijania kolejki”. System można było obejść za pieniądze. Jak powiedział nam rzecznik PO, Jan Grabiec, wystarczyło zapłacić ok. 4-5 tys. dolarów. Co więcej, anonimowy urzędnik MSZ miał wyjawić mediom, że przed ambasadą Polski w jednym z afrykańskich krajów stał stragan z podstemplowanymi dokumentami, które należało jedynie uzupełnić danymi osobowymi.
Polskie wizy stały się "przebojem"
Z powodu bagatelizowania sprawy przez rząd, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, nadal nie wiemy, ile osób faktycznie mogło nielegalnie dostać się do Polski, a tym samym do Unii Europejskiej. Politycy Zjednoczonej Prawicy i prokuratura pod rządami Zbigniewa Ziobry twierdzą, że ewentualne nieprawidłowości mogły dotyczyć 268 wiz , co innego podają prowadzący kontrole w różnych resortach i instytucjach posłowie Koalicji Obywatelskiej.
- Niestety konkretnych danych nie mamy, natomiast dane, które są podawane przez rząd, mówiące o kilkuset nielegalnie wydanych wizach, wiadomo, że są bagatelizowaniem problemu. Otóż spośród tych 250 tys. wiz, które zostały wydane przez polski rząd w ciągu ostatnich 2,5 roku, co wiemy na podstawie danych MSZ, obywatelom Afryki i Azji, spora część mogła zostać kupiona zdalnie na skutek tego procederu korupcyjnego. Jeszcze kilka dni temu w internecie można było znaleźć filmiki instruktażowe o tym, jak kupić polską wizę bez kontroli, bez stawiania się w konsulacie, bez weryfikacji dokumentów. Bez wątpienia takiego systemu nie dałoby się zbudować bez współpracy z urzędnikami rządowymi i bez przymknięcia oka ze strony polskich służb. Wizy każdego państwa Schengen są przedmiotem zainteresowania naciągaczy i pośredników, ale to akurat polskie wizy stały się przebojem w ostatnich trzech latach. Stało się coś takiego, w Polsce, na zapleczu rządu, co sprawiło, że te zielone światło dla naciągaczy się pojawiło. Ktoś z tego czerpał korzyści - powiedział nam Jan Grabiec z PO.
Zostańmy jednak na chwilę przy samej reakcji PiS i podległych jej mediów. Te przez długi czas nie zająknęły się o aferze wizowej, a później, gdy temat stał się coraz bardziej obecny w przestrzeni publicznej, próbowały przykryć go m.in. obwiniając Donalda Tuska oraz “brukselskich biurokratów” o kryzys na włoskiej Lampedusie. Taktyka była więc taka, jak w przypadku innych afer. Przemilczeć, a gdy mleko się rozleje, odpowiedzieć atakiem i sprawdzonym z 2015 r. straszeniem migrantami, co przecież w dużej mierze pomogło PiS dojść do władzy. Czy ta strategia ma szansę zadziałać także teraz? Niekoniecznie, co wyjaśniła portalowi Goniec.pl dr Dominika Pszczółkowska z Ośrodka Badań nad Migracjami UW.
- Myślę, że taktyka zadziała słabiej niż w 2015 roku z dwóch powodów. Po pierwsze, bo coraz więcej Polaków ma do czynienia z cudzoziemcami, przede wszystkim z Ukrainy, ale nie tylko. Łatwo jest straszyć tym, co nieznane. Po drugie, bo na jaw wyszła hipokryzja rządzących, którzy z jednej strony straszą imigrantami, a z drugiej dają im liczne możliwości przyjechania do Polski. Nie mówiąc o tym, że niektórzy politycy być może czerpali z tego korzyści majątkowe. Problem polega jednak na tym, że mamy dziś dwa równoległe światy medialne i trudno jest trafić z informacjami do tych, którzy żyją w przeciwnej medialnej "bańce" - wytłumaczyła.
Te “dwa światy” to zresztą określenie nie tylko idealnie oddające rzeczywistość polskich mediów, ale też sposób postępowania polityków PiS, czego idealnie dowiodła afera wizowa.
- Partia rządząca porusza się w dwóch niezwiązanych ze sobą rzeczywistościach. Jedna jest realna i dotyczy zapotrzebowania na pracowników i reagowania na to zapotrzebowanie poprzez bardzo liberalną politykę wizową. Patrząc na liczby, w Polsce łatwiej jest dostać wizę pracowniczą niż w Niemczech czy Francji. Drugi poziom odnosi się do dyskursu politycznego. Zjednoczona Prawica, przedstawiając się jako partia antyimigrancka, próbuje coś ugrać u części wyborców. Te dwie rzeczywistości są ze sobą sprzeczne, to daleko posunięta hipokryzja - zwróciła uwagę dr Pszczółkowska.
PiS odpiera zarzuty, kraj traci renomę
Sprawa afery wizowej to nie, jak twierdzi Jarosław Kaczyński nawet “nie-aferka”, ani też jak zapewnia szef MSZ Zbigniew Rau “kaskada fake newsów”. To coraz bardziej prawdopodobny scenariusz, które skutki odczujemy my wszyscy i nie mówię tu o spełnieniu się przerażających wizji PiS-u dotyczących masowych gwałtów czy ulicznych zamieszek, ale poważnej plamie na wizerunku naszego kraju, na który tak długo pracowaliśmy. Wstąpienie do NATO, UE i Schengen czy choćby konsekwentne zaangażowanie w pomoc Ukrainie pomogły zbudować na świecie pozycję Polski jako wiarygodnego, godnego zaufania i szanowanego partnera. Dziś to wszystko jest deptane, a ujmy na honorze łatwo nie da się zdjąć, co potwierdził pytany przez nas o to, jak afera może odbić się na wizerunku Polski były ambasador RP m.in. w Izraelu i Belgii Jan Wojciech Piekarski.
- Źle. To najkrótsza odpowiedź, ale prawdziwa. Źle nie tylko dla Polski, ale i dla polskiej służby dyplomatycznej. To zresztą nie tylko odpowiedzialność ludzi z MSZ, bo wszystkie konsulaty obsadzone są też przez ludzi ze służb specjalnych, także tutaj odpowiedzialność jest podzielona między MSZ i MSW. Prestiż dyplomatów będzie poważnie narażony na szwank - ocenił.
Były dyplomata zaznaczył przy tym, że nie wierzy, by szef MSZ Zbigniew Rau nie wiedział o tym, co dzieje się w jego resorcie. - Jeżeli dostał najmniejszy sygnał o nieprawidłowościach, to powinien kazać zgłębić ten problem do końca. Szef, który nie wie, jest po prostu słabym szefem - skwitował.
O wymiarze międzynarodowym sprawy mówią głośno także posłowie opozycji. - Sama skala zjawiska jest taka, że budzi poruszenie i w USA, i w całej Europie. W końcu przez polską granicę, również granicę Schengen, do Europy dostały się osoby podejrzane o terroryzm. Z Europy łatwiej z kolei dostać się do Stanów Zjednoczonych, stąd też reakcja służb amerykańskich - mówił Jan Grabiec.
Polityk wraz z partyjnymi kolegami, m.in. Cezarym Tomczykiem i Marcinem Kierwińskim, od wielu dni prowadzi kontrole w różnych ministerstwach, a także w Komendzie Głównej Policji i Komendzie Głównej Straży Granicznej i zapewnia, że zdaje sobie sprawę, iż w skandal mogą być zamieszane także inne instytucje państwowe.
- Z całą pewnością, nie jest to tylko afera MSZ, bo mamy w Polsce bardzo wiele służb, które kontrolują tego rodzaju działalność. One musiały mieć wiedzę od lat, ale, jak widać, nie podjęły skutecznych działań. Dopiero informacje ze strony służb amerykańskich, szwedzkich, niemieckich zmusiły rząd PiS-u do wszczęcia śledztwa - grzmiał.
Rzecznik Platformy Obywatelskiej potwierdził również, że do niego i jego kolegów cały czas zwracają się osoby z różnych części świata, zdradzające kulisy procederu. To głównie osoby spełniające standardy, np. studenci, którzy z powodu zmonopolizowania rynku przez pośredników powiązanych z władzą musieli czekać na wizytę w konsulacie nawet półtora roku.
Polskę zalała fala migrantów z Azji i Afryki?
Oczywiście, warto zwrócić też uwagę na jeszcze jeden, już ostatni aspekt sprawy. W Polsce toczy się kampania wyborcza, a afera wizowa stała się jej najbardziej eksponowanym elementem. Łatwo więc manipulować danymi i sugerować społeczeństwu konkretny punkt widzenia, nie zawsze zgodny z prawdą. Faktem jest, że w 2022 roku w Polsce wydano bardzo dużo wiz pracowniczych, ale znaczna ich część dotyczyła Białorusinów i Ukraińców, a nie osób z krajów muzułmańskich. Inną rzeczą są też tzw. zezwolenia na pobyt. Tu rzeczywiście Polska jest liderem UE. Tak było jednak już w czasach PO. O nasilonym napływie migrantów z Azji i Afryki trudno więc mówić.
Oczywiście, sprawy korupcji w MSZ i być może także innych resortach (doniesienia medialne wskazują m.in. na resort rolnictwa i ministra kultury Piotra Glińskiego, choć nie są one zweryfikowane) nie należy lekceważyć. Trzeba oburzać się nieprawidłowościami na szczytach władzy, hipokryzją, ewentualnym kłamstwem czy też szerzeniem ksenofobii, ale nie warto grać na najniższych instynktach i podsycać strachu przed obcokrajowcami. Prędzej czy później problem migracyjny dotknie nas bardziej niż myślimy. Wymuszą to przede wszystkim postępujące zmiany klimatyczne i konflikty zbrojne. Tymczasem Polska nie ma żadnej polityki migracyjnej, a co gorsze, wcale nie zamierza takiej stwarzać.
- Taka polityka powinna brać pod uwagę zapotrzebowanie na rynku pracy, ale także możliwość integracji przyjeżdżających. Integracja musi rozpoczynać się natychmiast, bo wiemy z doświadczeń krajów Europy Zachodniej, że część „czasowych” pracowników zostanie. By uniknąć gett, dyskryminacji i napięć społecznych państwo musi wesprzeć przyjezdnych w nauce polskiego i zagwarantować dostęp do usług publicznych np. opieki zdrowotnej. Dopiero biorąc pod uwagę te dwie strony medalu – ile osób potrzebujemy do pracy i ile jesteśmy w stanie zintegrować – można ustalać np. limity wydawanych wiz. W Polsce nie mamy spójnej polityki ani limitów, mamy decyzje ad hoc - punktuje dr Dominika Pszczółkowska.