Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Wiadomości > Ten pogrzeb grabarz zapamięta do końca życia. Nie dotrwał nawet do końca. "Musiałem odejść"
Bartosz Nawrocki
Bartosz Nawrocki 17.04.2025 20:39

Ten pogrzeb grabarz zapamięta do końca życia. Nie dotrwał nawet do końca. "Musiałem odejść"

pogrzeb
Fot. Pixabay/joaph

Grabarz kojarzy nam się z z ponurym, wręcz tajemniczym człowiekiem, który wykonuje profesję, której nie wszyscy by się podjęli. To on chociażby przygotowuje ciało do pochówku i uczestniczy w ceremonii pogrzebowej. Popularny na TikToku stał się grabarz-pogrzebnik Robert Konieczny, który poza pokazywaniem ciekawostek ze swojego zawodu, obala również niektóre mity. Teraz porozmawiał z serwisem Medonet, gdzie opowiedział m. in. o swoim najgorszym pogrzebie. "Był taki pogrzeb, na którym nie wytrzymałem" - mówi rozmówca.

Popularny grabarz ujawnia tajemnice swojego zawodu

Robert Konieczny to grabarz-pogrzebnik, który stał się rozpoznawalny za sprawą prowadzenia profilu na TikToku. Tam mówi o wykonywanym przez siebie zawodzie, odpowiada na pytania ludzi i przybliża im różnego rodzaju ciekawostki. Ponadto, jest autorem książki pt. “Moja przyjaciółka śmierć”. Z tej okazji wziął on udział w rozmowie z serwisem Medonet. Najpierw powiedział o tym, kim dziś jest grabarz.

Przez całe dekady obraz grabarza był jeden: mroczny, wiecznie przygnębiony, trochę groźny, trochę przerażający, na pewno niedostępny i niemiły gość, który nie wylewa za kołnierz, mieszka na cmentarzu i zakopuje ludzi. Na szczęście ten stereotyp powoli zanika.

Rzeczywiście są dwa rodzaje, jeśli można tak powiedzieć, grabarzy. To grabarze pracownicy cmentarza, najczęściej parafialnego, współpracujący z miejscowym proboszczem. Kopią groby, zasypują je, dbają o pomniki i czystość miejsc pochówku. Są też grabarze pogrzebnicy, tak jak ja, czyli osoby, które zajmują się wszystkim, co należy zrobić w związku ze zgonem i pochówkiem: od otrzymania telefonu o potrzebie odebrania ciała zmarłego, aż po uczestniczenie w ceremonii pogrzebowej - zaczął pan Robert.

Dziennikarka Paulina Wójtowicz z serwisu Medonet dodała od siebie “z przygotowaniem ciała do pochówku włącznie”. Robert Konieczny odpowiedział jednak, że nie zawsze grabarz wykonuje tę czynność. Na dopytywania zdziwionej żurnalistki odpowiedział:

Są grabarze, a właściwie zakłady pogrzebowe, które o to nie dbają. Mnie nie mieści się to w głowie, jak można nie przygotować ciała do pochówku - mówił grabarz-pogrzebnik.

Paulina Wójtowicz dopytała też, co to znaczy “nie przygotować ciała do pochówku”.

Na przykład zostawić zmarłemu otwarte oczy albo uchylone usta. Słyszałem nawet o jakichś foliach wystających z garnituru. Jakie folie? Po co ktoś tam wkłada folie? Nie pojmuję - odparł Robert Konieczny, także wyrażając zdziwienie.

Pilny komunikat MSZ. "Zakaz wjazdu do Polski" "Rolnicy. Podlasie". Takie wykształcenie ma Andrzej z Plutycz. Gienek się wygadał

Pan Robert wspomina swój pierwszy pochówek

Robert Konieczny funkcjonuje na TikToku pod nickiem “robas000”. Dzięki temu jest on bardziej rozpoznawalny, a ludzie nie są już tak zaskoczeni, gdy słyszą, jaki zawód wykonuje. W rozmowie z Medonet przyznał jednak, że kiedyś było inaczej. W jego stronę leciały nawet przykre komentarze. Stwierdził, że szczytem wszystkiego był ten, który został skierowany do żony pana Roberta.

Odkąd prowadzę social media, czyli już ponad dwa lata, dzięki którym stałem się bardziej rozpoznawalny, niewiele osób to zaskakuje, ale kiedyś było inaczej. Zdarzały się nieprzyjemne sytuacje i komentarze, że jak ja tak mogę "grzebać" w zmarłych. Szczytem wszystkiego było pytanie skierowane kiedyś do mojej żony, jak może spać ze mną w jednym łóżku, wiedząc, co robię za dnia - opowiadał.

Dziennikarka zapytała potem, czy jej rozmówca pamięta pierwsze ciało, które szykował do pochówku. Pan Robert przyznał, że “tego nie da się zapomnieć”. Od razu przeszedł do opowieści:

To była starsza kobieta, którą przygotowywali moi dwaj koledzy. Ja miałem się tylko przyglądać, ale w pewnym momencie jeden z nich zapytał: "Jesteś w stanie dotknąć?". Spojrzałem na niego. "Dlaczego nie?". Zasugerował, bym zdjął pani pończochy. Pamiętam do dziś ten pierwszy dotyk, aż mnie ciarki przeszły. To tak jakby ktoś ci powiedział, że wygrałaś milion złotych i wręcza ci te pieniądze, mówi, że są twoje. Ja tak się wtedy czułem - jakby coś, na co długo czekałem, wreszcie było w moich rękach - wspominał w rozmowie z Medonet.

W dalszej części wywiadu Robert Konieczny przyznał, że często wiele informacji dowiaduje się o zmarłych, których przygotowuje do pochówku. Rodziny nieraz zdradzają mu, jak doszło do zgonu czy jakim był człowiekiem. Przyznał jednak, że w jednej sytuacji żałował, że usłyszał coś o zmarłym.

Wiesz co, jestem tylko człowiekiem, więc tak, jestem ciekawy, ale masz rację - czasem żałuję, że coś usłyszałem. Pamiętam jedno wezwanie. Zmarły miał 40 lat, jakoś od razu pojawia się myśl, że jaka szkoda, taki młody facet. Tymczasem mama tego mężczyzny, która wyszła do nas, powiedziała: "Całe szczęście, że odszedł". Zdębiałem. No bo jak to, matka mówi takie rzeczy o swoim dziecku? Okazało się, że ten człowiek bardzo krzywdził swoich bliskich, był alkoholikiem, bił żonę i dzieci. Sam jestem ojcem, nie mieści mi się w głowie, jak można podnieść rękę na dzieciaka. A przecież musiałem godnie przygotować jego ciało do pochówku. Nie powiem, było trudno. Czasem trzeba zacisnąć zęby i robić swoje. Taka praca - powiedział pan Robert.

ZOBACZ: Wkurzona Szelągowska zabrała głos ws. Jakubiaka. Nie gryzła się w język

To był najtrudniejszy pochówek pana Roberta

W dalszej części rozmowy dziennikarka Medonet zapytała Roberta Koniecznego o zmarłych, którzy budzą w nim silne emocje. Wszak wspominał o tym w swojej książce. Przy okazji wywiadu rozmówca postanowił rozwinąć tę kwestię.

Są to dzieci. Nie bez powodu mówi się, że najmniejsze trumny są najcięższe. Powiem ci, że przez te lata toczyłem w głowie walkę, by jakoś te śmierci zrozumieć, ale nie jestem w stanie. Gdy widzę na nagrobku dziecka napis "Bóg tak chciał", to aż mną telepie. Nie rozumiem, jak Bóg mógł najpierw dać kobiecie i mężczyźnie takie szczęście, patrzeć, jak czekają z niecierpliwością i nadzieją na rozwiązanie, jak po tych dziewięciu miesiącach rodzi się ten mały bąbelek i potem, po paru miesiącach, tego maluszka im odebrać. Ten sam Bóg daje to maleństwo, a potem je odbiera. Nie jestem w stanie tego ogarnąć - opowiadał rozemocjonowany pan Robert.

Następnie rozmowa przeszła na temat najdziwniejszej rzeczy, którą Robert Konieczny widział na pogrzebie. Jedną z takich sytuacji była ta, w której jeden z mężczyzn wyjął plik banknotów i zaczął rozdawać je członkom rodziny.

Facet wyjął z kieszeni plik banknotów i ostentacyjnie zaczął rozdawać je członkom rodziny. Wyglądało to, jakby dzielił spadek albo jakieś ubezpieczenie. A wszystko to niespełna minutę po tym, jak opuściliśmy trumnę do grobu. Okropny widok - mówił w rozmowie z Medonet.

Przyznał za chwilę, że zaskakuje go też widok alkoholu na cmentarzu. Pan Robert był świadkiem sytuacji, w której jeden z żałobników był pijany i pod wpływem zaczął się awanturować. Jednak nie to było najgorsze.

Nieraz widziałem pijanych żałobników, którzy nie byli w stanie utrzymać powagi. Jeden pan kiedyś podszedł do najbliższej rodziny, zresztą chyba też był jej członkiem, i zaczął krzyczeć, pyskować. Poprosili nas, byśmy go wyprowadzili z cmentarza, co też uczyniliśmy. Odgrażał się z daleka, że wróci z kolegami, że pożałujemy itd.

Najgorsza była jednak sytuacja z innej ceremonii, kiedy jeden mężczyzna pod wpływem rzucił na opuszczoną trumnę dwie szklane butelki piwa. Że dla kolegi, na drogę. Skandaliczne zachowanie - opowiadał.

Nie zabrakło też tematu najtrudniejszego pochówku. Wymienił takie dwa. Jednym z nich był pogrzeb mężczyzny, który ważył 280 kilogramów.

Pierwszy to pogrzeb pana, który ważył 280 kg, a razem z trumną musieliśmy wziąć na barki, i to dosłownie, prawie 400 kg. Było ciężko, ale daliśmy radę, choć nie we czterech, jak zwykle, a w sześciu - wspominał pan Robert.

Z kolei trudność w drugiej sytuacji polegała na samym odbiorze ciała. Robert Konieczny nie wyszedł z tej akcji bez szwanku.

Pan leżał za opuszczoną altaną działkową, w zarośniętym, dzikim ogródku. Czy był bezdomny, czy ta działka była jego i tam pomieszkiwał, nie wiem. Dostać się tam to było ogromne wyzwanie. Krzaki były wysokie i kłujące, pod nogami pełno pokrzyw. Musieliśmy się przez te chaszcze przedrzeć z noszami w rękach. Z trudem, ale się udało. Problem w tym, że trzeba było jeszcze wrócić, tylko teraz z tym panem na noszach. Musieliśmy się dużo nakombinować. Pamiętam, że mimo że byłem ubrany w długi rękaw, miałem rozległe poparzenia na dłoniach, twarzy, szyi - mówił Medonetowi.

Dziennikarka zapytała swojego rozmówcę o to, czy panu Robertowi zdarzyło się zapłakać z powodu pogrzebu. W tym momencie zaczął wspominać ceremonię, na której nie wytrzymał. Chodziło o pożegnanie małego dziecka. W pewnym momencie grabarz musiał po prostu odejść na bok, by dać upust emocjom.

To było pożegnanie małego dziecka. Pod koniec ceremonii musiałem odejść na bok, bo za dużo było we mnie emocji. Kolega, który stał obok mnie, zrobił to samo. Wiesz już, że jestem szczególnie wrażliwy na cierpienie dzieci, więc to wydarzenie samo w sobie było dla mnie trudne, ale też obserwowanie rodziców tej dziewczynki przy świadomości, że moje dzieci czekają na mnie w domu, łamało serce. Do tego dochodził obraz tej małej, który pamiętałem z kaplicy, bo przygotowywałem jej ciało. I moment okazania jej rodzicom, tego ostatniego. Możesz sobie wyobrazić, czego byłem świadkiem. Takie wspomnienie potrafi wryć się w pamięć z taką siłą, że choćbyś nie wiem, jak bardzo chciała je zatrzeć, nie da się tego zrobić - wspominał to przykre wydarzenie Robert Konieczny.