10 tysięcy dolarów za wykolejenie pociągu. Kulisy rozbicia rosyjskiej siatki szpiegowskiej w Polsce
Mieli paraliżować dostawy broni, podpalać samochody i skłócać Polaków z Ukraińcami. Rosyjski wywiad (GRU) stworzył w Polsce siatkę amatorów-dywersantów, sterowaną przez aplikację Telegram. Stawką za ludzkie życie w katastrofie kolejowej miało być 10 tysięcy dolarów. Onet ujawnił wstrząsające kulisy śledztwa, które zakończyło się serią wyroków skazujących.
Gdy w lutym 2022 roku Rosja zaatakowała Ukrainę, Polska stała się kluczowym węzłem logistycznym dla walczącego Kijowa. Aż 80 proc. zachodniego uzbrojenia przejeżdżało przez polskie tory. Kreml doskonale o tym wiedział, dlatego już dwa lata temu uruchomił machinę, która miała ten proces powstrzymać. Nie użyli do tego jednak specnazu, lecz grupy zwerbowanych przez internet cudzoziemców.
Czujność przechodnia i "oczy" w krzakach
Plan rosyjskich służb zaczął się sypać przez przypadek. Na przełomie lutego i marca 2023 roku przypadkowy przechodzień zauważył w zaroślach przy torach kolejowych dziwny obiekt – obiektyw kamery wystający z krzaków. Zawiadomienie policji uruchomiło lawinę.
Funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) błyskawicznie przeszukali strategiczne szlaki kolejowe. Wynik był alarmujący: odnaleziono sześć zamaskowanych kamer solarnych. Urządzenia te, działające autonomicznie, przesyłały obraz na żywo do chmury, do której dostęp mieli oficerowie rosyjskiego wywiadu.
„Wielki Brat” patrzył na kluczowe punkty: węzeł w Przemyślu, okolice lotniska w Rzeszowie-Jasionce (główny hub przerzutowy NATO) oraz linie kolejowe prowadzące do Warszawy. Rosjanie chcieli wiedzieć nie tylko, co jedzie na Ukrainę, ale dokładnie kiedy i w jakiej ilości.
Cennik zdrady: Od ulotki do katastrofy
Ustalenia prokuratury, do których dotarł Onet, mrożą krew w żyłach. Obserwacja była tylko wstępem. Grupa, sterowana przez tajemniczego „Andrzeja” na Telegramie, miała przejść do dywersji fizycznej.
Członkowie siatki otrzymywali konkretny cennik za usługi (płatne w kryptowalutach):
- 5-7 dolarów za namalowanie antyukraińskiego graffiti.
- 300-400 dolarów za montaż kamery szpiegowskiej.
- 400 dolarów za pobicie człowieka.
- 10 000 dolarów – to była najwyższa stawka. Miała zostać wypłacona za wykolejenie pociągu z pomocą humanitarną lub wojskową.
Dywersanci montowali również nadajniki GPS na pociągach i transportach kołowych, co pozwalało Rosjanom na precyzyjne śledzenie ładunków. W planach były także podpalenia domów i samochodów.
Wojna o umysły: Projektor na Pałacu Prezydenckim
Równolegle do planowania zamachów, grupa prowadziła intensywną wojnę hybrydową w sferze informacyjnej. Cel był prosty: zantagonizować Polaków i Ukraińców oraz podważyć sens pomocy militarnej.
W mieszkaniach podejrzanych znaleziono sprzęt do konstruowania prowizorycznych projektorów. Plan był zuchwały – chcieli wyświetlać hasła propagandowe bezpośrednio na fasadzie Pałacu Prezydenckiego, budynkach Sejmu czy ambasadzie USA. Hasła typu „To nie nasza wojna” czy „#NATOGOHOME” miały również pojawiać się na murach i ulotkach w całej Polsce.
Kim byli dywersanci?
ABW zatrzymało łącznie 16 osób. To mieszanka narodowościowa: dwunastu Ukraińców, trzech Białorusinów i jeden Rosjanin. Co ciekawe, ten ostatni był zawodnikiem polskiej drużyny hokejowej (klub z Sosnowca).
Werbunek odbywał się zdalnie. Rosyjski wywiad szukał osób młodych, często w trudnej sytuacji finansowej, oferując szybki zarobek. Komunikacja odbywała się przez szyfrowane komunikatory, a zlecenia wydawali użytkownicy o nickach takich jak „Andrzej”, „Barbados” czy „Secret Chat”.
Mimo prób zachowania anonimowości (płatności w krypto, zacieranie śladów), polskie służby rozpracowały strukturę grupy. Śledczy ustalili, że większość zatrzymanych miała świadomość, iż pracuje na rzecz Federacji Rosyjskiej, działając na szkodę Polski i Ukrainy.
W grudniu 2023 roku przed Sądem Okręgowym w Lublinie zapadły wyroki. 14 oskarżonych dobrowolnie poddało się karze. Usłyszeli wyroki od roku do sześciu lat pozbawienia wolności za szpiegostwo i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Muszą również zwrócić brudne pieniądze zarobione na zdradzie.
Sprawa ta, choć zakończona sukcesem polskich służb, pozostaje ostrzeżeniem. Pokazuje, jak głęboko rosyjskie służby są w stanie penetrować zaplecze frontu, wykorzystując do tego cywilną infrastrukturę i zwerbowanych w sieci amatorów.