10 lat temu w wybuchu zmarł Dariusz Kmiecik z rodziną. Oto co na miejscu zastał strażak wysłany na pomoc
Dokładnie 10 lat temu, na skutek wybuchu pożaru w katowickiej kamienicy, zginął Dariusz Kmiecik, jego żona Brygida Frosztęga-Kmiecik oraz ich syn Remek. Strażacy prowadzili akcję ratunkową pomimo ogarniających budynek płomieni. Mł. bryg. Karol Pałka – strażak przybyły na miejsce jako jeden z pierwszych – w rozmowie z “Dziennikiem Zachodnim” wspomina obraz, który na zawsze odbił piętno na jego psychice.
Dariusz Kmiecik z rodziną zginęli w tragicznym pożarze
Dariusz Kmiecik był reporterem “Faktów” TVN, natomiast jego żona pracowała dla stacji TVP Katowice. 23 października 2014 r. zginęli razem ze swoim dwuletnim synem pod gruzami kamienicy w Katowicach. Do pożaru doszło na skutek wybuchu gazu.
W akcji uczestniczyło około 150 strażaków, którzy wykazali się odwagą i determinacją, mimo wyjątkowo niesprzyjających warunków. Kierując się w stronę dzielnicy Śródmieście, nie byli jednak gotowi na tak dramatyczny widok. Do dziś we wspomnieniach jednego z nich jest to traumatyczne przeżycie.
Nie żyje jedna osoba. Nocna tragedia na drodze, ogromne utrudnienia dla kierowców Marcin Daniec wyznał prawdę o swojej emeryturze. Będzie pracował jeszcze długie lata"Mnóstwo kurzu i pyłu". Zabrakło czasu, aby Dariusz Kmiecik wydostał się z budynku
Mł. bryg. Karol Pałka z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach rozmawiał z dziennikarzami Dziennika Zachodniego, którym opowiedział, co zastał po przybyciu na miejsce zdarzenia. Pamięta to dokładnie.
Nie spodziewaliśmy się tego, co zastaliśmy. Pierwsze, co zobaczyłem, to budynek bez ściany frontowej, mnóstwo kurzu i pyłu oraz mocno poparzoną osobę leżącą na chodniku. To jest obraz, którego się nie zapomina – zaczął.
Czytaj także: Przykre słowa długo niewidzianej Stanisławy Celińskiej. Naprawdę jej to zrobili
Gdy budynek zajął się ogniem, przebywało w nim 21 osób. Strażacy nie zważali na niebezpieczeństwo i wyciągali ludzi mimo zagrożenia własną śmiercią. Priorytet stanowił ratunek czyjegoś życia, które w tamtej chwili – gdy drogi ewakuacji zostały odcięte – zależało wyłącznie od pomocy służb.
Mieliśmy jeszcze jedną osobę na swego rodzaju wysokim parterze. Leżała na łóżku przygnieciona sufitem. Do mieszkania w zwykłych warunkach można się było dostać po schodkach. My nie mieliśmy możliwości wejścia do środka od tej strony, ponieważ sufit zabarykadował drzwi – kontynuował.
Strażacy niemal zginęli, brakowało raptem kilkudziesięciu sekund
Strażacy próbowali dostać się do przygniecionej osoby przez okno. W końcu jednak nastał moment trudnej decyzji o wycofaniu oddziału i pozostawieniu jej bez ratunku. Rozkaz odwrotu wydał mł. bryg. Karol Pałka, widząc, że inaczej mogłoby zginąć więcej osób. Jak się później okazało, uratował życie kolegów.
Dosłownie sześćdziesiąt lub dziewięćdziesiąt sekund po wycofaniu ratowników runął element stropu dokładnie w miejscu, gdzie prowadzili wcześniej działania – tłumaczy mł. bryg. Karol Pałka.
Czytaj także: Tuż przed Wszystkimi Świętymi podnieśli opłaty na cmentarzu. Tyle zapłacą teraz mieszkańcy