Wypadek pod Mławą. Dramatyczna reanimacja 35-latka
Oświetlona wiejska droga, zwykły wieczorny spacer i nagłe hamulce — scena znana z setek policyjnych notatek. Tym razem jednak splot drobnych decyzji i sekund okazał się zabójczy. Co się wydarzyło? Takiego finału sprawy nikt z pewnością się nie spodziewał.
Noc, która rozdarła ciszę Mazowsza — co wydarzyło się w Liberadzu
Czwartek, 4 grudnia, około godziny 19. Prosty, oświetlony odcinek lokalnej trasy w Liberadzu (powiat mławski), gdzie po zmroku słychać głównie własne kroki. Dwaj bracia idą prawą stroną pobocza — zgodnie z przepisami, bo tak uczy każdy kurs prawa jazdy i szkolna pogadanka o bezpieczeństwie. Na tej scenerii pojawia się volkswagen touran, chwila zawahania, ruch w kierunku jezdni i… dramat, który zamienia spokojną wieś w miejsce, o którym mówi cała okolica. Według pierwszych ustaleń służb, piesi nie mieli elementów odblaskowych (odblaski — te małe, świecące zawieszki, które dosłownie potrafią uratować życie), a do zdarzenia doszło, gdy jeden z mężczyzn postanowił przekroczyć jezdnię.
Kierowca był trzeźwy, służby pracowały pod nadzorem prokuratora; w tym czasie droga została zablokowana, a mieszkańcy stali w ciszy, którą przecinały syreny i komendy ratowników. To ten typ wieczoru, który zostaje w pamięci całej wsi na długo, a w głowach świadków — na zawsze.
Co dokładnie się wydarzyło?
Sekundy i szczegóły: rekonstrukcja dramatu oraz głos służb
Służby mówią o 35-letnim mieszkańcu miejscowości, który spacerując z bratem w pewnym momencie, na oświetlonej prostej zdecydował się przejść przez jezdnię.
Jeden z nich, 35-latek, postanowił przejść przez jezdnię. Wtedy został potrącony przez kierowcę volkswagena tourana, także mieszkańca tej miejscowości - przekazał lokalny portal insp. Tomasz Łysiak, komendant powiatowy policji w Mławie.
Wtedy uderzył w niego volkswagen touran. Uderzenie było tak silne, że natychmiast wezwano ZRM, a ratownicy przez długie minuty walczyli o jego życie. Reanimacja — ten chłodny medyczny termin — w praktyce oznacza rozpaczliwy wyścig z czasem, przy którym zegarek tyka głośniej niż zwykle. Niestety finał tej historii nie był szczęśliwy, mężczyzna zmarł.
Według relacji cytowanych przez media, na miejscu pracowali policjanci, a szczegółowe okoliczności ma wyjaśnić biegły. To ważne, bo w takich sprawach diabeł zawsze tkwi w detalach: kącie wejścia pieszego na pas ruchu, prędkości auta, widoczności, błysku świateł. Policja potwierdza też, że kierowca był trzeźwy — i to wcale nie zamyka pytań, lecz dopiero je otwiera.
Co dalej: konsekwencje, pytania i lekcja dla nas wszystkich
Po tragedii w Liberadzu pozostają trzy ślady. Pierwszy — procesowy: biegły ma odpowiedzieć na pytania o widoczność, prędkość i moment decyzji, a prokuratura ułoży z tego spójną chronologię. Drugi — społeczny: w małych miejscowościach każdy zna każdego, a takie zdarzenia uruchamiają falę rozmów w szkołach, na plebanii i w sklepach. Trzeci — bardzo osobisty: trauma świadka, który widzi działania ratowników z odległości kilku kroków, zostaje z nim na długo.
Eksperci od BRD (bezpieczeństwo ruchu drogowego) od lat powtarzają: odblask nie jest wstydem, a ocena „zdążę” po zmroku bywa najdroższym błędem.