Bunt w Rosji. Co dokładnie się wydarzyło? [WYJAŚNIENIE]
Bunt Jewgienija Prigożyna i Grupy Wagnera przeciwko rosyjskim władzom trwał stosunkowo krótko, jednak jego konsekwencje mogą być dla Władimira Putina wyjątkowo bolesne. Marsz na Moskwę nie doszedł do celu, choć niewiele do tego brakowało. Co dokładnie wydarzyło się w Rosji i co mówi to o władzy Władimira Putina? Wyjaśniamy.
Bunt wagnerowców. Prigożyn obnażył kłamstwa Kremla
Wszystko zaczęło się w piątek (23.06) od filmów Jewgienija Prigożyna, który oskarżył rosyjskie wojsko, że celowo ostrzelało pozycje zajmowane przez członków Grupy Wagnera na terenie Ukrainy. - Zginęła ogromna liczba naszych bojowników, naszych towarzyszy broni. Zadecydujemy, jak zareagować na to okrucieństwo. Następny krok należy do nas! - oznajmił szef wagnerowców, zapowiadając odwet.
W innym filmie Prigożyn zaatakował rosyjskie władze, a w szczególności ministra obrony, Siergieja Szojgu. Lider Grupy Wagnera przekonywał, że rosyjskie władze kłamały ws. powodów, dla których Rosja zaatakowała Ukrainę. Zapewniał, że Ukraina nie planowała razem z NATO zaatakować Rosji, a jej wojska nie atakowały obiektów cywilnych w Donbasie. Prigożyn mówił, że jedynym celem inwazji była chęć zmiany prezydenta w Ukrainie, obsadzenia na tym stanowisku człowieka przychylnego Kremlowi i tym samym podzielenie ukraińskich dóbr.
Sytuacja eskalowała z każdą godziną, aż w końcu Jewgienij Prigożyn zapowiedział "rozprawienie się ze zdrajcami" i groził, że ma 25 tys. najemników gotowych do działania. - Jest nas 25 tysięcy i będziemy zastanawiać się, dlaczego w kraju panuje chaos. Wszyscy, którzy chcą, mogą się przyłączyć. Musimy zakończyć ten bałagan - mówił Prigożyn i zapowiedział marsz ma Moskwę.
Zamach stanu w Rosji. Władimir Putin wydał rozkazy armiiWagnerowcy przejęli kontrolę nad częścią kraju
W sobotę (24.06) rano lider wagnerowców oświadczył, że jego najemnicy przekroczyli granicę Ukrainy z Rosją i są gotowi do konfrontacji z kierownictwem rosyjskiej armii. Konflikt Prigożyna z dowódcami regularnej armii rosyjskiej, w tym ze wspomnianym Siergiejem Szojgu, a także szefem Sztabu Generalnego Federacji Rosyjskiej, gen. Walerym Gierasimowem trwa już bardzo długo. Szef wagnerowców oskarża ich o niekompetencje i obarcza odpowiedzialnością za klęski w Ukrainie. Prigożyn wiele razy już krytykował, a nawet wyzywał Szojgu i innych generałów, skarżąc się, że jego najemnicy nie otrzymują wystarczającej pomocy ze strony rosyjskiej armii.
W sobotę rano jednostki Grupy Wagnera zajęły miasto Rostów nad Donem, które pełni kluczową rolę w rosyjskiej inwazji na Ukrainę i w którym znajduje się między innymi kwatera główna Południowego Okręgu Wojskowego. W międzyczasie w Rosji zaostrzono środki bezpieczeństwa, pojawiały się informacje o wzmożonych siłach policyjnych czy stawianiu posterunków zbrojnych.
Rzecznik Kremla informował, że Władimir Putin jest na bieżąco informowany o sytuacji związanej z Grupą Wagnera, a Narodowy Komitet Antyterrorystyczny wszczął postępowanie wobec Jewgienija Prigożyna w sprawie podżegania do zbrojnego buntu. Niedługo po tym swoje postępowanie wobec szefa wagnerowców wszczął również Departament Śledczy FSB w sprawie "organizacji zbrojnego buntu". W rosyjskiej przestrzeni publicznej oraz mediach propagandowych pojawiało się wiele apeli skierowanych do najemników z Grupy Wagnera, aby ci zapobiegli rozlewowi krwi i zignorowali rozkazy Prigożyna.
Bunt wagnerowców trwał jednak cały czas, a Prigożyn przekonywał, że jego najemnicy nie napotkali oporu w czasie zajmowania Rostowa. W końcu głos zabrał Władimir Putin, który działania Prigożyna nazwał zdradą i zapowiedział, że bunt zostanie zmiażdżony. Całą sytuację porównał z kolei do rewolucji lutowej, która miała miejsce w Rosji w 1917 roku.
Wagnerowcy oraz ich szef nie zamierzał się jednak jeszcze wtedy wycofywać i rozpoczął marsz na Moskwę. Na terytorium kilku rosyjskich obwodów, w tym moskiewskiego, wprowadzono reżim prawny operacji antyterrorystycznej, a rosyjskie wojsko przygotowywało się do konfrontacji z najemnikami Grupy Wagnera.
Wagnerowcy wkrótce przejęli kontrolę nad kolejnym ważnym miastem - Woroneżem - i ruszyli dalej, w kierunku rosyjskiej stolicy. Rosyjskie służby starały się opóźnić marsz najemników, m.in. rozkopując drogi w kierunku Moskwy i bombardując składy paliw, by te nie wpadły w ręce Grupy Wagnera. Pojawiły się również doniesienia o ostrzelaniu kolumny wagnerowców przez rosyjskie śmigłowce. W pewnym momencie najemnicy znaleźli się około 200 kilometrów od Moskwy, a na przedmieściach stolicy jednostki wierne Kremlowi miały przygotowywać się do starcia.
Łukaszenka, negocjacje i odwrót wagnerowców
Niespodziewanie, chwilę przed 19:30 czasu polskiego, kancelaria Aleksandra Łukaszenki poinformowała, że doszło do negocjacji pomiędzy białoruskim dyktatorem a Jewgienijem Prigożynem. Szef Grupy Wagnera miał przyjąć propozycję Łukaszenki i tym samym wstrzymać marsz swoich jednostek na Moskwę.
Po niedługiej chwili tę informację potwierdził również Prigożyn, który oświadczył, że wagnerowcy wracają do swoich baz, aby uniknąć rozlewu krwi. Najemnicy opuścili także Rostów, w którym, jak wynika z zamieszczanych w mediach społecznościowych nagraniach, byli żegnani przez mieszkańców, jak bohaterowie.
Z dostępnych informacji wynika, że jednym z założeń porozumienia, które wypracować miał białoruski dyktator, jest to, że Jewgienij Prigożyn uda się właśnie do Białorusi. W jakim charakterze i co będzie tam robił - tego nie wiadomo. Co więcej, rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow przekazał, że śledztwo przeciwko Prigożynowi zostanie umorzone, a wszyscy najemnicy, którzy brali udział w buncie, nie poniosą z tego tytułu odpowiedzialności.
Co bunt Prigożyna mówi o sytuacji w Rosji?
Według Washington Post, którego dziennikarze powołują się na amerykańskich urzędników, wywiad USA od około połowy czerwca wiedział, że dojdzie do buntu. Co jednak się wydarzyło i czemu tak szybko się to skończyło? Czy cały świat był świadkiem wyłącznie teatru przygotowanego przez Kreml, czy rzeczywiście mieliśmy do czynienia z próbą przewrotu w Rosji?
Po odwrocie jednostek Wagnera pozostaje więcej pytań niż odpowiedzi, jednak wszystko wskazuje na to, że nie był to kolejny spektakl przygotowany przez Władimira Putina, lecz prawdziwy bunt jednego z jego najbliższych sojuszników. Konflikt Prigożyna z Szojgu i rosyjskimi generałami trwał już bardzo długo i wydaje się, że to właśnie oni byli głównymi celami tego buntu, a nie sam Władimir Putin. Jedną z hipotez dotyczących ostatnich wydarzeń w Rosji może być ta mówiąca, że mieliśmy do czynienia z próbą wymiany elit znajdujących się na szczytach władzy i w resortach siłowych, które, co wiadomo nie od dziś, rzeczywiście rządzą Rosją. Zastanawiająca w tym wszystkim pozostaje bierność ze strony niektórych służb, która mogłaby sugerować, że Prigożyn miał silnych, ale anonimowych sojuszników.
Biorąc pod uwagę, że wagnerowcy zdecydowanie przejęli inicjatywę, przejmując kontrolę nad dwoma kluczowymi miastami, a także nie napotykając zdecydowanego oporu ze strony rosyjskich służb mundurowych, ich odwrót może wydawać się niezrozumiały. Należy jednak zaznaczyć, że zajęcie Moskwy od początku wydawało się jednak mało prawdopodobne, o czym musiał wiedzieć także sam Prigożyn.
Bunt wagnerowców, choć krótki, będzie miał poważne konsekwencje dla całej Rosji. Po pierwsze, nie wiadomo, co stanie się z samą Grupą Wagnera, która od wielu lat działała w imieniu Kremla na całym świecie i która miała znaczący wpływ na wojnę na terenie Ukrainy. Po drugie, wycofanie sporych sił Grupy Wagnera z Ukrainy może przyczynić się do załamania frontu, biorąc pod uwagę trwającą ukraińską kontrofensywę. Po trzecie, wewnętrzny konflikt będzie miał ogromny negatywny wpływ na morale w rosyjskiej armii, które już teraz nie są najlepsze. Po czwarte, w wyniku działań Prigożyna osłabić może się poparcie rosyjskiego społeczeństwa dla wojny w Ukrainie. Łatwo sobie wyobrazić konsternację przeciętnego Rosjanina, który raz w propagandowej rosyjskiej telewizji słyszy, że Jewgienij Prigożyn i jego ludzie to bohaterowie, a kilka dni później, że to zdrajcy.
W końcu najważniejsze - działania Grupy Wagnera niezaprzeczalnie podkopują wizerunek Władimira Putina i mit o tym, że potrafi on zapewnić Rosjanom bezpieczeństwo. Wystarczył rok, żeby wojskowa kolumna spod Kijowa znalazła się nieopodal Moskwy. Działania Prigożyna i fakt, że przynajmniej póki co, nie poniesie on za nie odpowiedzialności, mogą być sygnałem dla innych rosyjskich środowisk opozycyjnych wskazującym, że Władimir Putin jest coraz słabszy i nie panuje już nawet nad swoimi najbliższymi ludźmi.
Źródło: Goniec.pl