Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Wiadomości > 12 miesięcy strachu. Wojna oczami Polki i Ukrainki
Karol Gąsienica
Karol Gąsienica 24.02.2023 19:39

12 miesięcy strachu. Wojna oczami Polki i Ukrainki

None
Piotr Molecki/East News

Dzisiaj mija dokładnie rok, od kiedy Rosja dokonała pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Rosyjski atak zmienił życie nie tylko Ukraińców, ale także Polaków, Europejczyków i w pewnym zakresie całego świata. 24 lutego zapisze się na kartach historii jako dowód rosyjskiego imperializmu i okrucieństwa, ukraińskiej siły woli i patriotyzmu, ale także polskiej solidarności. Poza wielką polityką czy walką o zmianę układu sił na świecie wojna w Ukrainie to przede wszystkim dramat milionów ludzi i jednocześnie okazja do udowodnienia, że świat nie zapomniał o takich wartościach jak solidarność, wolność i oddanie drugiemu człowiekowi. W rozmowie z portalem Goniec.pl Polka i Ukrainka opowiadają, co dla nich oznaczała rosyjska inwazja. 

Strach, niepewność i nadzieja na pokój. Jak wyglądał początek inwazji?

24 lutego Rosja dokonała pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, jednak wojna rozpoczęła się już w 2014 roku od aneksji Krymu i wsparcia prorosyjskich separatystów w Donbasie. To fakt, o którym część świata nie pamięta, jednak Ukraińcy podkreślają to na każdym kroku. I dobrze, bo to pokazuje, że Putin wiele lat przygotowywał się do tego, na co zdecydował się w zeszłym roku. Niestety, nikt mu w tym nie przeszkodził.

Jak wyglądało życie w Ukrainie przed rosyjską inwazją? Ukraińcy, szczególnie Ci ze wschodu, nauczyli się żyć w stanie wojny i czuli zagrożenie eskalacją tego konfliktu. Iryna, Ukrainka ze Lwowa, opowiada z kolei, że jej życie wyglądało stosunkowo normalnie, a informacje dotyczące tego, że Rosja może niedługo zaatakować całą Ukrainę, niektórym wydawały się propagandą, mającą na celu przestraszenie Ukraińców. - Okazało się, że to nie propaganda, tylko prawda - mówi.

Kilka tygodni przed rosyjską inwazją w ukraińskich i światowych mediach pojawiało się coraz więcej informacji wskazujących, że Rosjanie mogą dokonać inwazji. - W powietrzu było czuć, że coś się wydarzy, ale do końca nikt nie chciał wierzyć w to, że wybuchnie taka duża wojna - opowiada Iryna. Według mojej rozmówczyni nastroje w Ukrainie były różne, część osób nie wierzyła, że Rosja posunie się tak daleko, jednak inni już przygotowywali się do wyjazdu i ucieczki przed tym, co nieuniknione. - Moi rodzice do końca nie wierzyli, że to się stanie, ale moja dobra koleżanka razem z rodziną wiedzieli, że do tego dojdzie, dlatego chcieli wyjechać do innego kraju. 5 lutego Iryna rozmawiała przez telefon ze swoimi znajomymi, którzy na jej słowa o tym, że może wybuchnąć wojna, odpowiedzieli: "Nie, jaka wojna? Nie czytaj wiadomości!".

Jak przyznaje Iryna, mieszkańcy wschodniej Ukrainy z pewnością inaczej patrzyli na to, co może się wydarzyć, niż np. mieszkańcy Lwowa. Ukraińcy z Donbasu wiedzieli, do czego zdolni są Rosjanie, ponieważ doświadczali tego codziennie przez ostatnie lata. Dla nich groźba pełnoskalowej inwazji była dużo bardziej realna. - Myślę, że ludzie tam czuli to inaczej. W Gdańsku poznałam dziewczynę, która mieszkała w Donbasie. W 2014 roku wyjechała do Kijowa na studia i opowiadała, że tam jest naprawdę ciężko. Mówiła, że kiedy była w pociągu, to nie wiedziała, czy dojedzie do rodziców, czy będzie musiała zawrócić do Kijowa, bo nigdy nie wiadomo, czy nagle nie spadnie gdzieś jakaś rakieta - opowiada mi Iryna.

Kiedy pytam moją rozmówczynię o to, jak wyglądała jej codzienność przed 24 lutego, odpowiada po chwili zastanowienia, że ma wrażenie, jakby to było w innym życiu. To chyba idealne podsumowanie tego, co dla Ukraińców oznaczała rosyjska inwazja - zmianę całego życia. Nawet pójście do sklepu już nie jest takie samo, bo nawet jeśli Ukraińcy mogą to zrobić, to nigdy nie wiedzą, kiedy rozbrzmią syreny i będą musieli udać się do schronów.

W nocy 24 lutego Władimir Putin wystąpił z orędziem do narodu, podczas którego ogłosił rozpoczęcie "wojskowej operacji specjalnej" przeciwko Ukrainie. Rosyjski dyktator uzasadniał ten ruch kłamliwymi twierdzeniami o prześladowaniu ludności rosyjskojęzycznej w Donbasie, a także obroną tzw. republik separatystycznych. Nad ranem rosyjskie siły zbrojne dopuściły się inwazji na terytorium Ukrainy, która rozpoczęła się serią ataków rakietowych i lotniczych na strategiczne ukraińskie obiekty militarne. W tym samym czasie rosyjscy żołnierze przekroczyli ukraińskie granice od strony Rosji oraz Białorusi. Od rana w całej Ukrainie słychać było wybuchy, a na ulicach pojawiło się wojsko.

Iryna była wtedy w Mińsku, gdzie pracowała jako psycholog. Co czuje obywatelka państwa, które właśnie zostało najechane, którego miasta są bombardowane? - Często wspominam, jakie to były emocje i dzisiaj nie potrafię ich określić. Pierwszy tydzień po inwazji był koszmarny, nawet nie do końca pamiętam, jak wyglądał. Pamiętam tylko, że ciągle patrzyłam na wiadomości, szukałam informacji, że może to już koniec, może jest pokój, a minął już rok - opowiada.

Pierwsze godziny i dni po wybuchu wojny były wielką niewiadomą. Nie było jasne, czy Ukraina odeprze rosyjski atak, czy Kijów się obroni, czy świat pomoże Ukraińcom w walce z najeźdźcą. To wszystko eskalowało tylko panikę wśród narodu ukraińskiego, bo nikt nie wiedział, jak daleko Rosja jest się w stanie posunąć. Wielu Ukraińców ruszyło wtedy na zachód, w kierunku wolności i nieba wolnego od rosyjskich rakiet. Podobnie uczyniła Iryna, jednak ona uciekała nie z Ukrainy, lecz z Białorusi, która jak sama mówi, wygląda teraz w zasadzie, jak Rosja. - Nie mogłam wtedy jeść, wszystko zeszło na bok, nic nie było ważne, wtedy liczyło się tylko to, żeby wyjechać. Wzięłam plecak, książkę, notatnik i dokumenty i wyjechałam - mówił Iryna.

Ucieczka przed wojną wydaje się oczywista, ale czy rzeczywiście jest to tak jednoznaczne? Ukraińcy przecież nie tylko uciekali, oni porzucali swoje dotychczasowe życie, opuszczali swoje domy. - Wyjechałam do Polski sama, ale to była bardzo trudna decyzja, ciężko było w ogóle poruszać tę kwestię. Bo tutaj żyjesz, masz mieszkanie, pracę, rodzinę, a nagle trzeba podjąć tę decyzję bardzo szybko i zacząć wszystko od zera. [...] We Lwowie zostali moi rodzice. Nie chcą wyjeżdżać, bo mają tam swój dom, mieszka tam też mój dziadek, który ma 92 lata. To po prostu ich dom i oni mają nadzieję, że we Lwowie nie będzie tak źle, jak na wschodzie Ukrainy - opowiada Ukrainka. 

Wojna w Ukrainie wchodzi w istotną fazę. Ukraińcy otrzymają kluczową broń

Podróż w nieznane oraz ludzie, którzy otworzyli swoje domy i serca

Irynie nie było łatwo wydostać się z Białorusi, państwa sprzymierzonego z agresorem, który bombardował miasta w jej ojczyźnie. - W tamtym czasie trudno było wyjechać z Białorusi, bo z Mińska nie latały samoloty do Polski, nie jeździły autobusy, a na granicy nie wypuszczali Ukraińców. Pamiętajmy, że granica ukraińsko-białoruska była wtedy zamknięta, ja nie mogłam wrócić z Białorusi do Ukrainy, mogłam jechać tylko do Polski. [...] Na Białorusi było ciężko, tam były inne informacje, inni ludzie. To kraj, który żyje w jakiejś iluzji - przekonuje. Ostatecznie udało jej się wyjechać dzięki jednemu białoruskiemu funkcjonariuszowi, który zdecydował, że może ona przejechać przez granicę. Jak przekonuje, "ten człowiek był inny niż pozostali, był spokojny".

Wielu ukraińskich uchodźców mogło liczyć na pomoc swoich znajomych, którzy już jakiś czas żyli na zachodzie, wielu jednak wyjeżdżało w nieznane, nie wiedzieli, co ich czeka. W tej grupie była też Iryna, która mówi, że jechała "na ślepo".

- Kiedy już wiedziałam, że wyjeżdżam do Polski, to znałam w zasadzie tylko Warszawę, wiedziałam, że jest tam sporo Ukraińców. Otworzyłam jednak wtedy mapę, popatrzyłam na Polskę i zobaczyłam Gdańsk, który leży nad morzem. Przypomniałam sobie różne filmiki turystyczne stamtąd i zaczęłam planować trasę z Białorusi do Warszawy, a później z Warszawy do Gdańska. Kiedy wyjeżdżałam z Białorusi, jechało ze mną trzech chłopaków i dziewczyna. Miałam być w Gdańsku o 17, ale spóźniłam się na pociąg i ostatecznie przyjechałam o 22. Nie wiedziałam, gdzie będę nocować, czy będę miała w ogóle gdzie spać. Jeszcze przed tym, jak wysiadłam z tego pociągu, zapytałam tej dziewczyny, która ze mną jechała, czy może mi ona jakoś pomóc i ostatecznie powiedziała, że mogę nocować w jednym domu, ale on będzie kiepsko przystosowany do życia - opowiada o swoich pierwszych godzinach w Polsce Iryna.

Początek rosyjskiej inwazji to moment, w którym Polacy i osoby innych narodowości poczuli zew solidarności z Ukraińcami i otworzyli dla nich swoje domy. -  Dojechałam do tego domu, była tam starsza pani, która pokazała mi pokój, w którym miałam spać. Było tam bardzo zimno, ciężkie warunki, ale nie mogłam nic zrobić. Po jakimś czasie ta pani, która obok miała swój prywatny dom, zapukała i powiedziała do mnie "chodź tu, nie będziesz tutaj spała, chodź do mojego domu". Odpowiedziałam, że nie chcę przeszkadzać, przecież to jej prywatny dom, a ja jestem obcym człowiekiem. To jest bardzo dobre wspomnienie, mieszkałam wtedy na początku u tej pani i szukałam w międzyczasie innego mieszkania - opowiada.

Polska stała się głównym punktem pomocy humanitarnej dla Ukraińców uciekających przed wojną, a także dla tych, którzy zostali, by bronić swojej ojczyzny. Polacy się zaangażowali, dając przykład światu i pokazując, że solidarność z narodem ukraińskim to jedyna droga. Według stanu na 19 lutego 2023 roku do Polski przybyło 9,945 miliona Ukraińców szukających schronienia przed wojną, co pokazuje, o jak ogromnej akcji pomocowej mówimy. Warto jednak zaznaczyć, że ruch na granicy, szczególnie po pierwszych miesiącach wojny, odbywa się w obie strony i w tym samym czasie do Ukrainy wróciło ponad 8,06 mln osób.

- Poszłam do punktu pomocy w Gdańsku, jako wolontariusz, jako psycholog. Byłam tam codziennie, pomagałam. Poznałam tam sporo osób i każdemu mówiłam, że szukam pracy. Poznałam między innymi panią Agnieszkę, jej też powiedziałam, że szukam pracy. Ona pomogła mi napisać post, który dodałyśmy na Facebooka. Wtedy był wielki odzew, dostałam dużo propozycji pracy i miałam mnóstwo pozytywnych emocji. Znalazłam pracę, poznałam dużo dobrych ludzi i te złe myśli o wojnie zmieniły się, poczułam się zadomowiona. Zawsze spotykałam dobrych ludzi. Teraz minął rok, skończyły się moje projekty i znowu szukam pracy, bo dalej muszę opłacać czynsz, płacić rachunki. Znowu pojawił się lekki niepokój, bo ta praca się skończyła, ale mam nadzieję, że to tylko przejściowe - mówi mi Iryna.

- Ja bardzo dziękuje Polsce i Polakom, bo to zwykli ludzie otwierają swoje domy i nam pomagają. Dziękuję tej starszej pani, która mnie przyjęła i później innym paniom, pani Agnieszce, która zawsze pomoże, z którą spotykamy się na kawę, na święta. To jest wdzięczność do końca życia. Dziękuję zwykłym ludziom - zaznacza psycholożka z Ukrainy.

Większość wolnego świata, państw Zachodu, zadeklarowała swoją pomoc Ukrainie, zarówno humanitarną, jak i militarną. Światowi liderzy przekonują, że to wsparcie jest niezachwiane. Czy jednak jest wystarczające? Z pewnością inaczej patrzą na tę kwestię Francuzi czy Amerykanie, a inaczej Polacy i sami Ukraińcy, ponieważ ogromną rolę odgrywa tutaj bliskość zagrożenia, z którym się mierzymy.

- Jeśli chodzi o politykę i dostawy broni, wydaje mi się, że tego jest za mało, ale myślę, że może nie o wszystkim wiemy, może nie wszystko jest ogłaszane. Na tej wojnie giną wszyscy, nasi mężczyźni, wykształceni, którzy mają swoje biznesy, rodziny. Teraz była kolejna mobilizacja i to jest dla wielu tragedia, bo wielu z nich musi zapłacić za to własnym życiem. Nie wszyscy to rozumieją. Według mnie pan Macron, pan Scholz są dalej od nas i nie widzą tego, co się tutaj dzieje. Fajnie to wygląda na zdjęciach, kiedy pokazują się z naszym prezydentem, ale wydaje mi się, że tej pomocy jest za mało. Uważam, że najbardziej pomagają zwykli ludzie, nie rządy czy politycy. [...] Wydaje mi się, że oni mogli pomyśleć wcześniej, w marcu, kwietniu, żeby to zatrzymać, żeby nie doszło do tego, co się wydarzyło w Irpieniu, w Ołeniwce, w Mariupolu i tak dalej i tak dalej - wylicza Iryna, która twierdzi, że światowi liderzy mogli zrobić więcej, aby zatrzymać tę wojnę.

- Jak to jest, że nie można zatrzymać jednego człowieka? Pewnie Macron czy Scholz też mają z nim swoje interesy. Teraz przyjeżdżają do Kijowa, bo świat na nas patrzy, ściskają nas, ale ja tego nie rozumiem, to jest polityka - mówi.

Łączna wartość pomocy wojskowej, finansowej i humanitarnej, którą Zachód przekazał Ukrainie, przekroczyła już 150 miliardów euro. Najwięcej środków na pomoc przeznaczyły Stany Zjednoczone, instytucje Unii Europejskiej oraz kraje takie jak Niemcy, Wielka Brytania, Kanada, Polska czy Francja. Jeśli jednak spojrzeć nie na bezpośrednie miliardy, lecz to, ile dane państwa przekazały pomocy względem tego, ile wynosi ich PKB, okazuje się, że najhojniejszymi państwami wspierającymi Ukrainę są kraje bałtyckie oraz Polska.

Niestety, ilekolwiek miliardów by to nie było, w tym momencie dla Ukrainy to za mało. Broni się ona bowiem przed państwem, które jest od niej prawie 30 razy większe, którego PKB było w 2021 wyższe ponad 8 razy i które nie dba o śmierć swoich żołnierzy. I co najważniejsze, broni się przed państwem, które, bądź co bądź, jest mocarstwem posiadającym broń atomową. Z tego powodu właśnie Ukraina nadal prosi o wsparcie i nadal go potrzebuje. Dlatego Wołodymyr Zełenski po czołgach i wyrzutniach artyleryjskich prosi o dostawy myśliwców. Czy świat może zrobić więcej? Z pewnością. Nie da się jednak ukryć, że wszyscy poniosą tego konsekwencje, szczególnie ekonomiczne. Należy jednak postawić pytanie, czy gospodarczymi problemami można usprawiedliwiać brak pomocy dla narodu, który od roku musi mierzyć się z bombardowaniami budynków mieszkalnych, masowymi mordami czy gwałtami na bezbronnych cywilach?

Według różnych szacunków od 24 lutego zginęło lub zostało rannych około 100 tysięcy ukraińskich żołnierzy oraz ponad 20 tysięcy cywilów. Co więcej, szkody w infrastrukturze spowodowane rosyjskimi atakami oszacowano na prawie 140 miliardów dolarów. Zgodnie z raportem Kijowskiej Szkoły Ekonomicznej,  rosyjski agresor uszkodził lub zniszczył łącznie 149,3 tysiące budynków mieszkalnych. Skala tego, z czym Ukraina się mierzy oraz będzie musiała się mierzyć po zakończeniu tej wojny, jest niewyobrażalna i z tego powodu bez międzynarodowej pomocy Ukraina sobie nie poradzi. 

Dla jednych rok to może niewiele, dla innych zaś cała wieczność. Chyba właśnie do tej drugiej grupy należy zaliczyć Ukraińców, ponieważ nie da się chyba wyobrazić, że szybko zleciało im ostatnie 12 miesięcy. Miesięcy, w których tracili swoich bliskich, w których musieli uciekać przed bombardowaniami do bunkrów, w których musieli podejmować trudne decyzje dotyczące opuszczenia swoich domów. Czy w obliczu tego wszystkiego ich wola walki nadal jest na tym samym poziomie, co na początku inwazji? Iryna przekonuje, że tak, że będą walczyć do końca, bo choć ponieśli już ogromne straty, to wiedzą, że jedyną szansą na wolność jest pokonanie Rosjan.

Władimir Putin, próbując uzasadniać wojnę, którą wywołał, rzuca niedorzecznymi stwierdzeniami, w których między innymi odbiera Ukrainie podmiotowość, a Ukraińcom prawo do samostanowienia, odwołując się m.in. do historii. Jest to o tyle niezrozumiałe, że w ten sposób zaprzecza znaczącej części rosyjskiej historii, kiedy to właśnie Kijów znajdował się w centrum tego państwa. Idąc tym tokiem rozumowania, to Ukraińcy mogliby stwierdzić, że europejska część Rosji jest bardziej ukraińska, niż Ukraina ma być rosyjska. Jednym tchem z odwołaniami do historii Putin wymienia też "zepsucie i degenerację" Zachodu, jako powód wybuchu wojny, wskazując, że to Rosja broni tradycyjnych wartości, a ludziom tam żyje się znakomicie. O tym, jak żyje się Rosjanom, niech świadczą statystyki, zgodnie z którymi około 35 milionów z nich nie ma w domu toalety, a do około 40% gospodarstw domowych nie dochodzi ciepła woda. Nie wspominając już o tym, że rosyjskim matkom, w zamian za pójście ich synów do wojska, za co często muszą zapłacić oni najwyższą cenę, miejscowe władze oferują futro czy worek pierogów. Bez względu na to, jak śmieszne może się to wydawać, ze słów Władimira Putina można wywnioskować, że to wojna dwóch światów i akurat w tym jednym ma chyba rację.

Kiedy pytam Irynę o to, czy nie uważa, że to wojna nie tylko pomiędzy Rosją a Ukrainą, lecz pomiędzy Rosją a wolnym światem, który chce żyć inaczej, niż pod butem Putina, odpowiada ze zdecydowaniem, że to prawda. - Ta wojna trwa tak naprawdę od kilkuset lat, najpierw była Ruś Kijowska, a później Rosja. [...] U nas jest wiele podobnych tradycji do tych polskich, jest podobne życie, a ten kraj, Rosja, zawsze chciała narzucać własny język, własne tradycje. Mój dziadek trafił na Syberię tylko za to, że wywiesił ukraińską flagę po tym, jak skończyła się II Wojna Światowa. Rosja zawsze chciała zniszczyć naszą inteligencję, naszych poetów, nasze tradycje. To jest inny świat - przekonuje Iryna.

Cały czas trwa dyskusja na temat tego, czy wojnę rozpętał Putin, czy ogólnie Rosja i Rosjanie. Prawda, jak zwykle, leży pewnie gdzieś pośrodku. Trudno bowiem za wybuch wojny i okrucieństwa rosyjskiej armii winić mieszkańców syberyjskiej wsi, jednocześnie nie sposób nie dostrzec tych Rosjan, którzy nawet, mimo że żyją już jakiś czas na Zachodzie, dalej powtarzają twierdzenia rosyjskiej propagandy. O stosunek do Rosjan, zwykłych Rosjan, zapytałem Irynę, która bez wahania odpowiedziała: "nienawidzę ich, nie rozmawiam z nimi".

- Nie rozumiem nawet swoich rodaków, którzy dalej mówią po rosyjsku. Jestem bardzo zła, jeśli tak się dzieje. Miałam też klienta Rosjanina, ale w tym momencie pieniądze schodzą na dalszy plan, ja po prostu nie mogę z nimi rozmawiać. Kiedy słyszę, że ktoś mówi po rosyjsku, zawsze chciałabym zapytać, jak się czujecie z tym, że wasz prezydent, wasi ludzie, zabijają naszych, zabijają kobiety, dzieci? - odpowiada szczerze Iryna.

Czy po wszystkim, co się wydarzyło, po rosyjskich zbrodniach wojennych, po uprowadzaniu ukraińskich dzieci z Donbasu w głąb Rosji, pokój jest jeszcze możliwy? Czy te dwa narody mogą żyć ze sobą w pokoju? Wydaje się, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy Ukraińcy jeszcze bardziej dostrzegli, jak wiele dzieli ich ze sposobem rosyjskiego stylu życia.

- Nie wiem, czy będzie pokój. Może to będzie tak, że wojna ciągle będzie trwała. Kiedy widzę, jak nasz prezydent, po raz pierwszy w historii, spotyka się z królem Wielkiej Brytanii, to rozumiem, że Rosja przez ten cały czas nie dopuszczała nas do tego innego życia, lepszego życia. W Rosji i na Białorusi ludzie nie potrzebują wiele, nie chcą poznawać świata, innych języków, innych kultur, my tak. Mnie się wydaje, że ten kraj się nie zmieni, bo to nie jest tak, że tam jest tylko ten Putin, tam ludzie tacy są. U nas też są ludzie, którzy chcą do Rosji, bo to wielki kraj, ale jaki on wielki? My widzimy teraz tę biedę i brak wolności. Nie rozumiem tych ludzi, oni tak żyją, nie przeszkadza im to, ale teraz zabierają z Ukrainy laptopy, ubrania, bo u nich tego nie ma - przekonuje moja rozmówczyni.

Nie sposób nie docenić odzewu polskiego społeczeństwa na tragedię Ukraińców, jednak nie należy też przymykać oczu na rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, jak na przykład zachowania agresywne lub ksenofobiczne wobec ukraińskich uchodźców. Iryna, zapytana o to, czy spotkała się z podobnym postępowaniem, odpowiada, że dotąd miała do czynienia wyłącznie z jedną taką osobą. Niestety, jest to jej aktualna sąsiadka.

- Ona często krzyczy "po co ci Ukraińcy tutaj", "czemu przyjechali do mojego kraju". I to jedna taka osoba, ze wszystkich, które poznałam, od kiedy jestem w Polsce. Myślę sobie, że tak nie można, bo ja tutaj pracuję, płacę podatki, prowadzę swoje życie, też mam do tego prawo. [...] W Polsce państwo daje 400 złotych i to nie wystarcza nawet na opłacenie rachunków za media, ale ja i tak jestem za to wdzięczna, bo mogło nie być nic. Każdy, kto przyjeżdża, ma też swoje pieniądze i je tutaj wydaje, płaci podatki, wydaje w sklepach, dorzuca swoje pieniądze do tej gospodarki - słusznie zaznacza Iryna.

W tym miejscu warto przytoczyć dane Polskiego Instytutu Ekonomicznego, który podaje, że na koniec 2022 roku ⅔ Ukraińców będących w wieku produkcyjnym i przebywających w Polsce posiadało zatrudnienie. Szacunkowo w 2022 roku tylko z samych podatków i składek z pensji uchodźców wpłynęło do budżetu około 4 miliardy złotych, a w 2023 roku wpłynie około 6 miliardów. Co więcej, z raportu PIE wynika, że między styczniem a wrześniem 2022 roku powstało 3,6 tys. spółek z kapitałem ukraińskim oraz 10,2 tys. jednoosobowych działalności gospodarczych założonych przez obywateli Ukrainy. Ekonomiści podkreślają, że ukraińscy uchodźcy stanowią dużą wartość dla polskiej gospodarki.

Czasami można usłyszeć skrajne głosy pytające, czemu Ukraińcy są tutaj, a nie tam, czemu nie bronią swojej ojczyzny. - Na początku też miałam poczucie, że może za mało robię, ale ja codziennie spotykam się z ukraińskimi kobietami online jako psycholog i według mnie to jest mój wkład w ten pokój, pokój Ukrainy, pokój naszych kobiet. Biorę udział w tej wojnie w swoim zawodzie. Będąc tutaj, też jestem uczestnikiem tej wojny i pomagam, jak mogę.

Wyjeżdżając do Polski, wielu Ukraińców musiało porzucić swoje domy, część z nich niestety nie ma nawet do czego wrócić. Stąd rodzi się pytanie, czy Polska, ze wszystkimi jej pozytywami i ciemnymi stronami, może stać się dla tych ludzi domem? - Ja już się tak tutaj poczułam. Na początku, kiedy poznałam dobrych ludzi, kiedy byłam u Pani Agnieszki na święta, na Wielkanoc, Święto Niepodległości. Kiedy poznałam tutejsze tradycje, to się tak poczułam i bardzo za to dziękuję - mówi Iryna. 
 

Wojna z polskiej perspektywy

Choć oczywiste jest to, że ofiarami tej wojny są Ukraińcy, którzy muszą płacić za nią często najwyższą cenę, to nie bez znaczenia jest również sposób, w jaki rosyjska inwazja oddziałuje na resztę świata, w tym Polskę i Polaków. Ranek 24 lutego był momentem, w którym Polacy poczuli się zagrożeni, co było i jest absolutnie normalnym odruchem. O polskiej perspektywie dla wydarzeń z ostatnich 12 miesięcy rozmawiam z Agnieszką, psychoterapeutką i psychotraumatolożką z Gdańska.

Informacja o wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie zastała ją podczas krótkiego urlopu we Włoszech, na który udała się z rodziną. - Dzień wcześniej byłam z córką i koleżanką w Mediolanie i nagłe zestawienie tych dwóch rzeczywistości było okrutnie trudne.

Emocje, które towarzyszyły wtedy Agnieszce, odczuwała pewnie większość Polaków. Niezrozumienie i niedowierzanie w to, że w Europie znów bomby spadają na budynki mieszkalne, było pewnie tym, co łączyło wtedy nas wszystkich. - Czułam ogromne niedowierzanie, że to się dzieje. Ja wcześniej nie śledziłam informacji, nie byłam głębiej w tych tematach, w związku z tym nie byłam na to przygotowana. Wszystko było pomieszane. Do tego na pewno było też bardzo dużo lęku - opowiada moja rozmówczyni.

Po początkowym szoku Polacy zaczęli się organizować i angażować w pomoc Ukrainie i jej obywatelom. Zarówno tym, którzy zostali, by jej bronić, jak i tym, którzy przed wojną uciekli. Jak szacują badacze z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, tylko do maja 2022 roku prywatni darczyńcy z Polski przeznaczyli na pomoc ukraińskim uchodźcom od 9 do 10 miliardów złotych. Kwota ta uwzględnia nie tylko środki pieniężne, ale również wartość zakupionych rzeczy, artykułów, zakwaterowania czy wyżywienia. Co więcej, w pomoc zaangażowało się 77% naszego społeczeństwa, a hasło "Jak pomóc Ukrainie" było jednym z najczęściej wpisywanych w wyszukiwarkę Google w 2022 r. Różnego rodzaju pomoc zaoferowało też tysiące polskich przedsiębiorstw. Są to dane, które pokazują, jak wielki był odzew polskiego społeczeństwa na tragedię, która dotknęła Ukrainę.

W pomoc zaangażowała się również Agnieszka, która nie ukrywa, że był to dla niej także sposób na poradzenie sobie z własnym lękiem i niepokojem. - Pewne wynika to też z mojej natury, ponieważ jestem typem działacza. Trochę nie było wiadomo, co ze sobą zrobić, bo poczucie bezsilności było ogromne. W związku z tym moim sposobem na bezradność i bezsilność było to, żeby zacząć działać - opowiada.

Każdy angażował się w pomoc inaczej. Jedni przyjmowali uchodźców pod swój dach, inni wpłacali pieniądze na specjalne zrzutki, a jeszcze inni zbierali najpotrzebniejsze artykuły dla uchodźców. Agnieszka zaangażowała się na kilku płaszczyznach, z jednej strony włączyła się w pracę jednego z gdańskich punktów recepcyjnych dla ukraińskich uchodźców, z drugiej zaoferowała możliwość wsparcia psychologicznego. Co ciekawe, takiego wsparcia potrzebowali nie tylko uchodźcy, ale też Polacy, a nawet inni terapeuci.

- Byli to pacjenci w dwóch perspektywach. Albo byli zalani strachem i lękiem, bo to było i nadal jest bardzo realne, albo byli totalnie w odcięciu i w ogóle nie połączyli zagrożenia, opowiadali o czymś w zupełnym odrealnieniu. [...] Dodatkowo zgłosili się do mnie terapeuci. W szczególności ci, którzy zaangażowali się we wsparcie na samym początku i przyjęli na siebie największą falę. Byłam zadziwiona, czemu terapeuci zgłaszają się o pomoc, ale z drugiej strony, czemu mieliby się nie zgłaszać? Oni przyjęli pierwszy atak na siebie, największy lęk, panikę, niezgodę - wyjaśnia psychoterapeutka.

- Zgłaszali się też do mnie Ukraińcy, którzy mieszkali już w Polsce. Była to np. taka młoda dziewczyna z Poznania, która była koordynatorką na studiach międzynarodowych i zajmowała się Ukraińcami, tylko nie czterema, ale raczej kilkomaset. Ona nie wiedziała, jak towarzyszyć studentom, którzy nie wiedzieli, czy wracać, czy nie, czy ich matka żyje i co mają robić. To były tego typu osoby, które zgłaszały się i zastanawiały, jak same mają pomieścić w sobie to wszystko.

Z każdym dniem i tygodniem poza samym przyjęciem uchodźców i udzieleniem im potrzebnego wsparcia, coraz większe znaczenie miało to, żeby mogli oni w Polsce się zaaklimatyzować i zacząć prowadzić codzienne życie, z czego zdała też sobie sprawę moja rozmówczyni.  - Miałam kontakt do jednej Ukrainki, która przyjechała tutaj z dziećmi i chciałam wysłać jej rzeczy. Zadzwoniłam i zapytałam, jakiej ona pomocy potrzebuje, ale przyszło mi do głowy, że może ona najbardziej potrzebuje obecności. I tak to się zaczęło. Były jeszcze dwie rodziny, które niejako przyjęliśmy, jako taka rodzina zastępcza i one spędziły u nas święta, przyjeżdżali do nas na podwieczorki. Pomagaliśmy im organizować czas i pieniądze.

Co oczywiste, w sytuacji, w której przyjmuje się do siebie osoby, które uciekają przed straszliwościami wojny, nie brakowało też poruszających historii. - Przyjechała jeszcze pani, około 60-letnia. W Odessie została jej córka, lekarka, oraz zięć, także lekarz, a lekarze nie mogli wtedy wyjechać z Ukrainy. Pamiętam, to było bardzo dojmujące, że ta kobieta codziennie pisała do swojej córki i pytała, czy ona żyje, a córeczka 20-kilkuletnia. Pomyślałam, że to jest bardzo trudne i dojmujące i jedyne, co można zrobić, to towarzyszyć. To, z czym ona się mierzy, było przerażające też dla mnie, bo jestem mamą córki w podobnym wieku - opowiada Agnieszka.

Pomaganie jest ważne i kluczowe w obecnej sytuacji, jednak niewiele mówi się o tym, że należy podchodzić do tego z rozwagą. Nie wszyscy bowiem zdajemy sobie sprawę z tego, z czym się mierzymy. Każdy z nas od roku zmaga się z nową rzeczywistością, a przyjęcie uchodźców, często przestraszonych i pogubionych, sprawia, że jest ona jeszcze bardziej przepełniona mieszanką różnych uczuć. Niestety, niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że pomoc, którą oferują, choć szczera i niesamowicie potrzebna, może czasami wyrządzić szkody także w ich życiu.

Zwraca na to uwagę Agnieszka, która zaznacza, że podejmując decyzję na temat tego, jak bardzo poświęci się pomocy uchodźcom, musiała brać pod uwagę także możliwości członków swojej rodziny. - Pomimo świadomości warunków, dużego domu, celowo uznaliśmy, że nikogo nie zaprosimy do siebie na stałe, tylko będziemy pomagać w inny sposób, żebyśmy my też mogli mieć tlen. Moja rodzina zgodziła się, że ja działam na tyle, na ile mam potrzebę, ale oni mogą mieć inaczej. Jednak to, w czym się spotykamy, to na przykład zaproszenie tych rodzin na święta, na podwieczorki czy wspólne pierogowanie. Wychodzę z założenia, że jeśli mam jakieś zasoby, to się nimi dzielę, ale jeśli chodzi o przyjęcie rodzin do siebie, to podeszliśmy do tego z rozwagą - zaznacza.

Niektóre rodziny, które przyjęły ukraińskich uchodźców do siebie, nawiązały z nimi bardzo bliskie relacje, związały się z nim. W związku z tym zapytałem moją rozmówczynię, która na co dzień jest psychotraumatolożką, czy może stać się tak, że osoby, które zaopiekowały się często straumatyzowanymi uchodźcami, same niedługo mogą doświadczyć traumy. - Oczywiście, widzimy to już u dzieci, jak i dorosłych - odpowiada i kontynuuje: - brak przygotowania na przyjęcie do domu kogoś straumatyzowanego powoduje, że mamy lawinę osób straumatyzowanych. Jeśli ludzie, którzy żyli w swoich wrażliwościach, przyjęli osoby straumatyzowane, mogli w ogóle nie rozumieć, co się dzieje. Dlaczego na przykład te osoby na nich krzyczą albo są w odcięciu, albo nie chcą się rozebrać i śpią w butach. Problem w tym, że skąd ma taki przeciętny człowiek wiedzieć, że takie zachowania są normą w takiej sytuacji? Kiedy sama nie byłam psychotraumatologiem, to pewnie patrzyłam na to podobnie. [...] Zespół stresu pourazowego występuje nie tylko u tych, którzy uciekli przed wojną. Może być nawet tak, że traumy osób, które przyjęły uchodźców do siebie, są trudniejsze, bo są bardziej złożone - tłumaczy Agnieszka i zaznacza, że według niej "wielu Polaków pozostało z niepomieszczonymi uczuciami, poczuciem zawodu, rozczarowania, wściekłości czy dysocjacji".

Każdy uchodźca, który decyduje się na ucieczkę przed wojną, przywozi ze sobą pewien bagaż emocjonalny. Badacze, którzy zajmują się dokumentowaniem rosyjskich zbrodni w Ukrainie, przekazują, że tylko do grudnia ubiegłego roku zarejestrowano 27170 incydentów, które należy sklasyfikować jako zbrodnie wojenne. Do tego dochodzą jeszcze ostrzały budynków mieszkalnych. Według Wołodymyra Zełenskiego 62% spośród wszystkich wystrzelonych przez Rosję rakiet, było wymierzonych w cele cywilne. Co więcej, ukraińskie, jak i międzynarodowe organizacje alarmują też, że Rosjanie uprowadzają dzieci z terenów okupowanych i przewożą je w głąb Rosji, gdzie powstały nawet specjalne obozy, w których Rosjanie mają wpajać ukraińskim dzieciom rosyjskie poglądy. To wszystko powoduje, że Rosjanie terroryzują Ukrainę nie tylko na polu walki, ale także na płaszczyźnie psychicznej i dlatego ten wspomniany bagaż emocjonalny jest tak duży i tak ciężki. 

Poczucie zawodu to kolejna kwestia, która często umyka uwadze opinii publicznej. Warto jednak o tym mówić, ponieważ zawód, jaki czują osoby, które zaangażowały się w pomoc ukraińskim uchodźcom, może wynikać często z niezrozumienia tego, kim tak naprawdę jest uchodźca i jaki bagaż emocjonalny ze sobą przywozi.

- Pewnego razu mój sąsiad powiedział, że jak to jest, że one wszystkie na tej granicy mają iphony i tipsy. Myślę sobie, wojna wybucha, a ja mam ściągać hybrydę i szukać starej nokii, żeby to dobrze w telewizji wyglądało? Jak mam super ciuchy, to lecę w tym, w czym jestem. [...] Jakby teraz tak pierdyknęło, to się zwijamy i lecimy w tym, co mamy, nieważne, jakim kto jeździ autem i jak jesteśmy ubrani - przekonuje moja rozmówczyni.

Głosy oburzonych, którzy nie mogli zrozumieć tego, czemu ktoś ucieka przed wojną w drogim samochodzie, wynikają najprawdopodobniej ze stereotypu uchodźcy. Kiedy bowiem mówimy uchodźca, to widzimy najczęściej biednych, brudnych i zapłakanych ludzi szukających schronienia. Jednakże większość osób, które określamy tym mianem, nie decyduje przecież samodzielnie o tym, że się nimi stają. Przeciwnie, wynika to najczęściej z czynników od nich niezależnych, jak w tym przypadku od szaleństwa Władimira Putina.

- Myślę, że to weryfikowało pewne wyobrażenia, kim w ogóle jest uchodźca. Jaki to jest ktoś? No taki jak tutaj. Może to być sąsiad, który mnie wkurza. Jak będzie wojna, to będziemy uciekać wszyscy. Będzie to ten, który od razu zacznie szukać znajomości i pracy, a będzie też ten, który jej nie podejmie. [...] Mówimy o tym, jacy są ludzie i to się nie zmienia w zależności od tego, czy ktoś jest uchodźcą, czy nie.

Jak podsumowuje Agnieszka, poczucie zawodu może wynikać "z jednej strony z uznawania, że uchodźca to jest zupełnie inny twór niż my, a z drugiej z nierozumienia osób w traumie". 
 

Co czeka nas po wojnie?

Wojna w Ukrainie, jak każda inna, kiedyś się skończy. Wszyscy wierzymy w to, że skończy się ona zwycięstwem, niepodległością i suwerennością Ukrainy. W jakim świecie będziemy żyli po zakończeniu tej wojny? - Trudno powiedzieć, bo to nie chodzi tylko o wojnę. Wśród terapeutów i nie tylko mówi się o tym, że ten świat jeszcze nigdy nie był tak trudny. Dzisiaj miałam pacjentkę, która kilka tygodni temu miała wypadek samochodowy. Ona była winna. Wszyscy przeżyli, natomiast ona bardzo sobie nie może poradzić z tym, że jej świat już nigdy nie będzie taki sam, bo musi się pogodzić z wizją życia bez bycia sprawcą wypadku. W drugą stronę, jeśli ktoś jest ofiarą jakiegoś wypadku czy kataklizmu, to ma podobnie. Można się zastanowić, w jakim momencie stoi ten świat. Na pewno jakaś jego wizja poprzez wojnę została już zburzona. Żyliśmy przecież w nadziei, że "nigdy więcej wojny" - zauważa Agnieszka.

Ostatnie 12 miesięcy naznaczone były strachem, niedowierzaniem i mimo wszystko nadzieją. Ta nadzieja zrodziła się z imponującej woli walki Ukraińców, którzy mimo ogromnej przewagi przeciwnika zdołali obronić Kijów, przeprowadzić skuteczną kontrofensywę i nadal bronią swojej ojczyzny. Wspomnianą nadzieję podtrzymuje też solidarność, którą Polacy i Ukraińcy okazują sobie na co dzień. Najważniejsze teraz jest teraz to, aby nam to nie spowszedniało. Wojna nie jest czymś, do czego powinniśmy przywyknąć, nawet jeśli nie dotyczy nas bezpośrednio.