W środę w Parlamencie Europejskim odbyło się wystąpienie prezydenta Francji, który wiele mówił na temat praworządności i jej łamania. Słowa te bardzo osobiście odebrała była premier a obecnie europosłanka Beata Szydło, która sama zapomniała jak jej służby zmuszały do składania fałszywych zeznań oficera BOR ws. wypadku w Oświęcimiu.Beata Szydło swego czasu była jednym z najpopularniejszych polityków w naszym kraju. Była premier została jednak najpierw obroniona w Sejmie, po czym szybko zdymisjonowana i zastąpiono przez Mateusza Morawieckiego.Na tym jednak nie skończyła się jej błyskotliwa kariera, gdyż w 2019 roku w wyborach do Parlamentu Europejskiego Szydło została wybrana na eurodeputowaną i zamieniła posadę w polskim parlamencie na dobrze płatny stołek w Strasburgu.Europosłanka znana jest od dawna z zaciekłego bronienia Polski przed "atakiem" wszystkich tych, którzy zwracają uwagę na powolne staczanie się naszego kraju ku dyktaturze. Nie inaczej było w środę podczas debaty w PE, gdy głos zabrał prezydent Francji.Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
Była minister edukacji i obecna europosłanka Prawa i Sprawiedliwości zaliczyła dużą wpadkę na antenie Radia ZET. Anna Zalewska, wypowiadając się na temat wypadku premier Beaty Szydło z 2017 roku stwierdziła, że obrońcą oskarżonego w tej sprawie jest czynny polityk. Prowadzący szybko wyprowadził ją z błędu zaznaczając, że myli ona dwóch adwokatów o tym samym nazwisku.W niedzielnym programie publicystycznym w Radiu ZET, który prowadzi Andrzej Stankiewicz, było dziś naprawdę gorąco. Politycy spierali się na najważniejsze tematy mijającego tygodnia, wśród których nie zabrakło sprawy "lex TVN", dezercji polskiego żołnierza oraz wywiadu, jaki były oficer Biura Ochrony Rządu udzielił "Gazecie Wyborczej".Reprezentantką obozu rządzącego w studiu "7. Dnia Tygodnia" była eurodeputowana PiS Anna Zalewska. Dawna minister edukacji musiała zmierzyć się z zarzutami politycznych oponentów, które nie do końca potrafiła odeprzeć, a nagromadzone emocje sprawiły, że popełniła potężną gafę, która na długo zostanie zapamiętana.
Były dziennikarz TVP, Marcin Jakóbczyk, zdecydował się zabrać głos w temacie słynnego wypadku Beaty Szydło w 2017 roku. Reporter zdradził, jak telewizja przekłamywała rzeczywistość tylko po to, żeby wybielić zachowanie BORu i ówczesnej premier.Sprawa wypadku Beaty Szydło wróciła wczoraj na medialny świecznik za sprawą "Gazety Wyborczej", która opublikowała rozmowę z byłym oficerem BORu. Emerytowany funkcjonariusz przyznał, że on i jego koledzy składali fałszywe zeznania celem przerzucenia winy za wypadek na kierowcę seicento. Szczegóły możecie znaleźć tutaj.Teraz głos w sprawie zabrał Marcin Jakóbczyk, który w 2017 roku pracował w lokalnych strukturach Telewizji Polskiej. Ze szczegółami opisał wszystkie wydarzenia, które nastąpiły tuż po wypadku Beaty Szydło.- Rozmawiałem ze świadkami wypadku - nikt nie słyszał sygnałów. Powiedziałem o tym na antenie, podczas lajfa dla TVP Info i nawet dałem się wypowiedzieć świadkowi. Usłyszałem wtedy w słuchawce, od wydawcy, kilka mocnych słów, których tutaj nie wypada przytaczać. Gdy w kolejnym lajfie pokazałem, że w miejscu wypadku jest podwójna ciągła, której kolumna rządowa bez sygnałów nie powinna przekraczać - zdjęto mnie z anteny - czytamy w poście zamieszczonym przez dziennikarza na Facebooku.Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
Wypadek Beaty Szydło z 2017 roku nieoczekiwanie wrócił właśnie na świecznik. Wszystko za sprawą "Gazety Wyborczej", która dotarła do byłego oficera BOR. Emerytowany funkcjonariusz przyznał się, że wspólnie z innymi BORowcami składał fałszywe zeznania w sprawie.Piotr Piątek był jednym z funkcjonariuszy, którzy pełnili służbę podczas feralnego przejazdu kolumny wiozącej ówczesną premier Beatę Szydło w lutym 2017 roku. Wówczas na ulicy Orzeszkowej w Oświęcimiu samochody rządowe zderzyły się z seicento. Pomimo medialnej nagonki kierowca samochodu osobowego ciągle utrzymuje, że pojazdy z kolumny eskortującej premier Beatę Szydło nie miały włączonych sygnałów dźwiękowych, przez co nie można było uznać je za pojazdy uprzywilejowane. Odmiennego zdania jest prokuratura, która opierała się m.in. na zeznaniach funkcjonariuszy BOR.