Rumuni w kampanii Karola Nawrockiego. Kim są ludzie pracujący dla prezydenta?
Kampania prezydencka Karola Nawrockiego znalazła się w centrum kontrowersji po doniesieniach o wsparciu ze strony rumuńskich ekspertów powiązanych z antyunijnymi środowiskami politycznymi. W grze są nowoczesne technologie cyfrowe, zagraniczni konsultanci i pytania o to, czy polskie prawo skutecznie chroni wybory przed zewnętrzną ingerencją.
Artykuł powstał na bazie programu “Układ Zamknięty”, który na kanale YouTube Gońca prowadzę razem z Radosławą Grucą.
Rumuński łącznik i cyfrowa machina
Według ustaleń serwisu Frontstory za widoczną aktywnością Karola Nawrockiego w mediach społecznościowych mogą stać specjaliści z Rumunii. Ich obecność w zapleczu kampanii kandydata Prawa i Sprawiedliwości miała rozpocząć się już w lutym 2025 roku.
Zadaniem zagranicznych konsultantów było wdrażanie sprawdzonych wcześniej narzędzi mobilizacji wyborców, w tym rozwiązań opartych na automatyzacji i platformach finansowo-komunikacyjnych, takich jak MoneyChat.
Jeśli takie wsparcie nie zostało formalnie rozliczone, może to oznaczać poważne naruszenie przepisów dotyczących finansowania kampanii wyborczych.
Kluczowe treści tworzone za granicą
Ujawnione informacje stawiają w niekorzystnym świetle narrację Prawa i Sprawiedliwości o obronie suwerenności państwa. W sytuacji, gdy kluczowe treści docierające do polskich wyborców są tworzone lub zarządzane przez zagranicznych administratorów, trudno mówić o pełnej kontroli nad procesem wyborczym.
Z ustaleń wynika, że konta czołowych polityków PiS mogły być obsługiwane przez osoby pracujące poza granicami Polski. Oznacza to realne przeniesienie części decyzji komunikacyjnych do innego państwa.
– Z tą suwerennością to jest tak, że… mówimy: Rumuni, macie sprzęt, bawcie się, bo my nie jesteśmy suwerenni. To nie Polacy sami podejmują decyzje – to Rumuni decydują, co Polacy powinni oglądać – komentuje Gruca.
Eksperci ostrzegają, że takie praktyki zwiększają podatność polskiej przestrzeni informacyjnej na manipulacje i zewnętrzne operacje wpływu, szczególnie w czasie kampanii wyborczej.
Prawo bez zębów
Problemem pozostaje również obowiązujące prawo. Analiza przepisów dotyczących nielegalnego wsparcia zagranicznego kampanii wyborczych pokazuje ich rażącą nieskuteczność. Maksymalna kara finansowa – do 100 tys. zł – nie stanowi realnego straszaka wobec skali możliwych operacji cyfrowych, których budżety idą w miliony złotych.
– Za takie wsparcie zagraniczne kampanii grozi grzywna… 100 tysięcy złotych. Gigantyczna kwota, biorąc pod uwagę, że zagraniczne wpływy mogą wesprzeć kampanię na przykład dwoma milionami w sieci – zauważa Gruca.
Zdaniem ekspertów brak poważnej debaty o bezpieczeństwie cyfrowym wyborów sprawia, że Polska pozostaje krajem szczególnie podatnym na ingerencję z zewnątrz. Bez zaostrzenia przepisów i skutecznych mechanizmów kontroli suwerenność wyborów może pozostać jedynie hasłem wyborczym.
Źródło: Goniec