Na pielgrzymce wyrzucili babcię z synem i wnuczką z autokaru. Chwilę później ksiądz zrobił okropną rzecz
Skandaliczną historią podzieliła się na łamach "Gazety Wyborczej" pani Grażyna, która razem z synem i małą wnuczką wybrała się na pielgrzymkę do Medjugorie. Koszt wyprawy wyniósł 850 zł plus 270 euro zbierane trakcie podróży w autokarach. Niestety bohaterka tej historii i towarzyszące jej dzieci nie dotarli na miejsce. - Powiedzieli nam, że autokar jedzie dalej, a my mamy sobie radzić - opisuje pani Grażyna.
Skandal podczas Pielgrzymki. Kobieta i dzieci porzucone na granicy
Pani Grażyna po śmierci swojej córki przejęła opiekę nad wnuczką. Kobieta pracowała niemal całe życie jako pielęgniarka i pomimo emerytury wciąż dorabia, aby zapewnić dzieciom jak najlepsze warunki do życia.
Bohaterka historii, którą opisuje Gazeta Wyborcza, postanowiła pojechać na pielgrzymkę do Medjugorie by "błagać o cud i pomoc dla rodziny". Chciała zabrać ze sobą wnuczkę oraz syna. Pielgrzymka kosztowała 850 zł i dodatkowe 270 euro zbierane w autokarach. Dziecko jechało za darmo, a organizatorem wyjazdu było biuro "Totus Tuus - Cały Twój". Kobieta nie spodziewała się tak przykrych doświadczeń, jakie spotkały ją w trakcie wyjazdu.
"Kazano nam z dzieckiem opuścić autokar"
Pielgrzymka ruszyła 27 kwietnia z Częstochowy . Wszystko przebiegało zgodnie z planem, jednak gdy autokar dojechał na granicę między Chorwacją i Bośnią Hercegowiną, pojawiły się problemy.
Wnuczka pani Grażyny nie posiadała wymaganego dokumentu tożsamości. Jej babcia kontaktowała się wcześniej z biurem i informowała, że ma sądowe zaświadczenie o tym, że jest rodziną zastępczą dziewczynki. W odpowiedzi miała usłyszeć, że ten dokument oraz książeczka zdrowia w zupełności wystarczą. Okazało się jednak inaczej.
ZOBACZ: Kościół w Polsce w fatalnej sytuacji. Dawno nie było tak źle
Kazano nam z dzieckiem opuścić autokar. Syn powiedział, że nas nie zostawi. Rozpłakałam się. Błagałam, żeby chociaż oddali mi te 270 euro, bo nie mieliśmy ze sobą pieniędzy. Powiedzieli nam, że autokar jedzie dalej, a my mamy sobie radzić - relacjonuje pani Grażyna "Wyborczej".
Świadkowie całego zdarzenia zaoferowali pomoc. Pasażerowie autokaru stwierdzili, że zrzucą się i pojadą do Zagrzebia po tymczasowy paszport dla wnuczki pani Grażyny. Pilotka wycieczki miała jednak poprosić, żeby "nie robić dziadostwa".
Pilotka zawiadomiła policję
Syn pani Grażyny relacjonuje, że "chorwackiemu celnikowi zrobiło się ich żal". Pomógł rodzinie wynająć pokój, żeby przeczekała kilka dni, na powrót pielgrzymki. Ostatecznie 5 maja wszyscy wrócili wspólnie do Polski. Jedna z pasażerek autokaru, który podróżował do Medjugorie, zdradziła, jak chwilę po incydencie miał zachować się ksiądz .
To było nie do pojęcia. Zostawiliśmy ich, a sami pojechaliśmy się dalej modlić. Czuję ogromny niesmak - mówi uczestniczka pielgrzymki. - Najgorsze, że jak już ich wysadzili i wykreślili z listy, to ksiądz, który był opiekunem duchownym pielgrzymki, zaczął się modlić o dobre przekroczenie granicy. To było okropne - opowiada.
ZOBACZ: Nie żyje ksiądz Zbigniew. Jechał rowerem do matki, gdy doszło do tragedii
Pani Grażyna skontaktowała się z biurem po powrocie do Polski i poprosiła o zwrot pieniędzy. Kobieta dowiedziała się jednak niespodziewanie, że pilotka wycieczki zawiadomiła policję, ponieważ pani Grażyna "nie dba o wnuczkę i chciała wywieźć ją za granicę". Policja nie potwierdziła informacji przekazanej przez zgłaszającego - poinformowała rzeczniczka KPP w Pajęcznie Wioletta Mielczarek.
Jak podkreśla "Gazeta Wyborcza", nikt z pielgrzymkowego biura nie odpowiedział na pytania dziennikarzy, którzy kontaktowali się z instytucją w sprawie przykrej historii pani Grażyny.