Gen. Szymczyk się tłumaczy. Ekspert: "Były tam osoby, które powinny znać się na takiej broni"
W środę 14 grudnia w gmachu Komendy Głównej Policji doszło do wybuchu, która miała być spowodowana przez granatnik. - Kiedy przestawiałem zużyte granatniki, będące prezentami od Ukraińców, doszło do eksplozji - tłumaczył gen. insp. Jarosław Szymczyk, komendant główny policji. Te słowa nie spodobały się wielu osobom.
Gen. Szymczyk tłumaczy się po wybuchu w KGP
W sobotę 17 grudnia RMF FM, powołując się na członków delegacji towarzyszącej gen. insp. Jarosławowi Szymczykowi podczas wizyty w Ukrainie, podał, że komendant główny policji został obdarowany przez stronę ukraińską dwoma granatnikami przeciwpancernymi.
Dziennikarze dodali, że "delegacja samochodami wróciła do Warszawy, a otrzymane prezenty gen. Szymczyk zostawił na zapleczu swojego gabinetu". - Szef polskiej policji przekazał nam, że następnego dnia po powrocie chciał przełożyć prezenty od Ukraińców na zapleczu swojego gabinetu. W chwili, kiedy przestawił pionowo na podłodze jeden z granatników, dosłownie po sekundzie doszło do eksplozji - czytaliśmy.
Wielu ekspertów jest przekonanych, że granatnik - o ile nie był uszkodzony - nie mógł wystrzelić sam. - Możliwa jest też wersja, że komendant główny policji mógł nacisnąć jakiś element tuby po granatniku, którego dokładnie nie sprawdzono - donosił portal RMF FM.
Ekspert o tłumaczeniach gen. Szymczyka. "Były tam osoby, które powinny znać się na takiej broni"
Do słów gen. insp. Jarosława Szymczyka, jakoby był zapewniany, że granatnik otrzymany od Ukraińców nie jest niebezpieczny, w programie "Newsroom WP" odniósł się Andrzej Mroczek, były policjant i ekspert ds. terroryzmu Collegium Civitas.
- W przypadku policjanta powinno się to odbywać na zasadzie ograniczonego zaufania. Komendant nie pojechał w spokojny obszar, tylko tam, gdzie są prowadzone regularne działania wojenne. Rozsądek nakazywał, by to sprawdzić, lub by ktoś z delegacji towarzyszącej się nad tym pochylił - ocenił w rozmowie z portalem Wirtualna Polska.
- Tłumaczenie komendanta, że nie będziemy sprawdzać każdego prezentu pod kątem pirotechnicznym jest mało uzasadniające. Tym bardziej że z moich informacji wynika, że były tam osoby, które może i nie mają uprawnień pirotechnicznych, ale powinny znać się na takich jednostkach broni - podsumował Andrzej Mroczek dla WP.
Artykuły polecane przez Goniec.pl:
Sędziowie Sądu Najwyższego chcą odwołania Schaba. Wyciekł dokument
Tragiczny finał poszukiwań. 31-letni Michał nie żyje, przed śmiercią wysłał do żony wiadomość
Źródło: Wirtualna Polska