Policjant brał udział w poszukiwaniach Madzi z Sosnowca. Jego żona zniknęła bez śladu
Sprawą malutkiej Madzi z Sosnowca żyła cała Polska. Kiedy matka jeszcze utrzymywała, że dziewczynkę ktoś porwał, przeprowadzono poszukiwania na bardzo szeroką skalę. Jednym z funkcjonariuszy, który brał udział w akcji był Marek G.. Wówczas nikt się nie spodziewał, że niedługo później funkcjonariusz również stanie się bohaterem zagadkowej zbrodni.
Marek L. szukał Madzi z Sosnowca
Tą sprawą żyła cała Polska. 24 stycznia 2012 roku media obiegła wieść o zaginięciu 6-miesięcznej Madzi, którą podczas spaceru z matką w parku miał porwać nieznany sprawca. Katarzyna W. zeznała wówczas policji, że została uderzona w głowę, a gdy się ocknęła, wózek dziewczynki był już pusty. Wszystkie lokalne służby postawiono więc w stan najwyższej gotowości, a w poszukiwania zaangażowali się także postronni ludzie, chcący odnaleźć Bogu ducha winne dziecko.
Po kilku dniach i włączeniu się w sprawę detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, na jaw wyszła jednak druzgocąca prawda. Madzia nie zaginęła, a jej maleńkie ciałko spoczywało zakopane w ruinach przy ul. Żeromskiego w Sosnowcu. Matka dziecka, Katarzyna W. przyznała wówczas, że dziewczynka wypadła jej z kocyka i uderzyła główką o próg. Spanikowana kobieta miała w strachu przed karą ukryć jej zwłoki, ale to również było kłamstwo. Sekcja zwłok wykazała bowiem, że Madzia została brutalnie uduszona. Katarzyna W. stanęła przed sądem, a ten wymierzył jej karę 25 lat pozbawienia wolności.
Jedną z osób, które na początku śledztwa brały udział w poszukiwaniach dziewczynki, był Marek G. - funkcjonariusz Komendy Miejskiej Policji w Sosnowcu. Nikt się wtedy nie spodziewał, że kilka miesięcy później mężczyzna będzie bohaterem jednej z największych zagadek polskiej kryminalistyki.
Nie żyją dwie osoby. Tragedia na przejeździe kolejowym Karambol na A4. Droga zablokowana, duże utrudnienia dla kierowcówTajemnicze zniknięcie Anny Garskiej
Marek i Anna poznali się w 2002 roku. Ona miała wówczas 20 lat, on był o dwa lata starszy. Ożenili się w 2008 r., a w 2010 r. urodziła się ich córka. Rodzina mieszkała w Czeladzi. Marek był funkcjonariusz w Komendzie Miejskiej Policji w Katowicach, zajmując się przestępstwami gospodarczymi. Anna pracowała w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Wydawało się, że życie państwa G. układa się jak najlepiej. Tak jednak nie było.
Narodziny dziecka sprawiły, że Marek mocno zdystansował się do swojej małżonki, a całe uczucie przelewał na córkę. Nie miał ochoty na intymne zbliżenia. Kiedy tylko mógł, wyjeżdżał, aby samotnie włóczyć się po górach. Anna próbowała znaleźć na to wszystko jakieś usprawiedliwienie, jednak w domu coraz częściej pojawiały się kłótnie.
Wieczorem, 7 lipca 2012 r. Anna rozmawiała przez telefon z matką. Miała dobry nastrój, ponieważ cały dzień spędziła na rodzinnych aktywnościach z mężem i córką. Radość nie trwała długo. Powodem była błahostka- niepodlane kwiaty. Sytuacja szybko jednak eskalowała do tego stopnia, że kobieta wyciągnęła z szafy walizkę i zaczęła się pakować. Kiedy Marek chciał ją zatrzymać, krzyknęła, żeby jej nie dotykał. Poinformowała go, że odchodzi i wyszła z mieszkania, mówiąc, że wróci za kilka dni, aby odebrać córkę. Nazajutrz Marek zadzwonił do teściów i poinformował ich o zajściu. Wyjaśnił, że jeszcze w nocy próbował odnaleźć żonę i sprowadzić ją do domu, ale nieskutecznie. Uznał więc, że spokojnie na nią zaczeka. Państwo Kaczyńscy nie mogli wyjść ze zdumienia, ponieważ takie zachowanie było zupełnie niepodobne do ich córki. Próbowali się z nią skontaktować, ale 9 lipca jej telefon już nie był aktywny.
Początkowo mąż nie chciał zgłaszać sprawy na policję. Wybrał się na komisariat dopiero 9 lipca po namowie teściów. Ci nie mogli się nadziwić, że był taki chłodny i opanowany. Nie interesował się też śledztwem i nie brał udziału w poszukiwaniach. Początkowo sprawą Anny G. zajmowali się policjanci z Komendy Powiatowej Policji w Będzinie. Po kilku miesiącach śledztwo przejęła Komenda Wojewódzka Policji w Katowicach. Działania mundurowych prowadziły jednak donikąd. Wyglądało na to, jakby Anna zniknęła bez śladu.
Później na jaw wyszły niepokojące fakty. 6 czerwca 2012 r. Marek G. przestudiował dokładnie procedury postępowania policji w przypadku zaginięcia człowieka. Dzień później udał się do lekarza z prośbą o leki nasenne. Następnie w sklepie budowlanym kupił parę rękawic, sznur, cztery worki zaprawy murarskiej oraz pięć 70-litrowych worków na odpady. Przełomowe odkrycie miało jednak dopiero nastąpić.
Policjanci ustalili, że mężczyzna już od listopada 2011 r. regularnie zdradzał żonę z koleżanką z pracy. Przekonywał ją, że jego małżeństwo jest fikcją, że już od dawna nie utrzymuje z Anną żadnego intymnego kontaktu. Pewnego dnia kochanka uświadomiła Markowi, że jeśli faktycznie dojdzie do rozwodu, to sąd uzna mężczyznę za winnego rozpadu małżeństwa. Wówczas mężczyzna zaczął się obawiać strat, jakie mógłby ponieść w wyniku ewentualnego procesu.
Marek G. trafił do więzienia. Ciała żony nie odnaleziono
Zobacz: Nie żyje 35-letni mężczyzna. Popełnił tragiczny w skutkach błąd
Do zatrzymania Marka G. doszło we wrześniu 2015 roku. Postawiono mu zarzut zabójstwa. sierpniu 2016 r. prokuratura przekazała do Sądu Okręgowego w Katowicach akt oskarżenia oparty wyłącznie na poszlakach. W sprawie brakowało kluczowego dowodu, czyli ciała zaginionej kobiety. Śledczy przyjęli, że do tragicznego zdarzenia doszło 7 lipca 2012 r. pomiędzy godziną 22.30 a 23. Sceną zbrodni była łazienka. Anna siedziała w wannie. Mąż podszedł do niej i uderzył w głowę albo udusił. Kierował się ogólną niechęcią do małżonki, podsyconą przez perspektywę porażki w przypadku rozwodu. Po wszystkim Marek miał wsadzić ciało do walizki, a następnie całość zakopać.
Aby odsunąć od siebie podejrzenia mężczyzna nagrał na pocztę w telefonie wiadomość do Anny. Następnie wysłał go pocztą do przypadkowego hostelu w Monachium sugerując, że właśnie tam kobieta uciekła. Jeszcze w 2013 r. poddał się badaniu wariografem. Test miał ustalić, czy mężczyzna wie coś na temat tajemniczego zniknięcia żony. Badany wykazał wyjątkowo silną reakcję na pytanie o to, czy Anna została utopiona w wannie.
W dniu 7 września 2018 r. oskarżony został uznany za winnego zabójstwa i skazany na 15 lat więzienia. W sierpniu 2019 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach podwyższył tę karę do 25 lat. Ciała Anny nigdy nie odnaleziono, mimo iż przeszukano nie tylko okolice domu, ale również leżące nieopodal zbiorniki wodne. Pojawiły się teorie, że zwłoki znajdują się w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Czeladzi. Opiekę nad ich córką przejęła Agnieszka, siostra zamordowanej kobiety.