Sołtysowa usłyszała tylko krzyk. 10-letnia Ania wyszła ze szkoły i ślad po niej zaginął
10-letnia Ania Jałowiczor z Simoradza niemal trzy dekady temu uczestniczyła w szkolnej zabawie karnawałowej. Od domu dziadków dzielił ją krótki spacer. Nigdy tam nie dotarła. Rodzina dziewczynki do dziś nie wie, co stało się zimnej, styczniowej nocy w 1995 roku.
Zaginęła Ania Jałowiczor
Ania Jałowiczor przyszła na świat 9 października 1984 roku w Wadowicach. Gdy miała 10 lat, jej rodzice podjęli decyzję o zarobkowym wyjeździe z kraju. Ania i jej brat Dominik zamieszkali z dziadkami w Simoradzu (woj. śląskie).
24 stycznia 1995 roku dziewczynka wybrała się na szkolną dyskotekę. Podobno nie bawiła się dobrze. Według niektórych kolegów była zamyślona i nieobecna. Często zerkała na zegarek. Gdy po zakończeniu zabawy matka koleżanki zaproponowała Ani, że podwiezie ją do domu, 10-latka odmówiła, tłumacząc, że czeka na babcię. Ostatecznie ruszyła w drogę powrotną pieszo, w towarzystwie znajomego chłopca. Po przejściu 40 metrów Ania oznajmiła mu, że dalej pójdzie sama. Później zniknęła bez śladu.
Ania Jałowiczor zniknęła bez śladu
Około godz. 22 babcia Ani powiadomiła policję o zaginięciu wnuczki. Szeroko zakrojone poszukiwania nie przyniosły żadnego efektu. Wkrótce sołtys Simoradza złożyła niepokojące zeznania. Chwilę po zakończeniu zabawy karnawałowej kobieta miała zauważyć w okolicach szkoły nieznany samochód. Nieco później to samo auto stało zaparkowane nieopodal drogi prowadzącej do domu dziadków Ani. To wtedy usłyszała dziecięcy krzyk .
Według sołtysowej pojazd marki Łada lub Fiat był zarejestrowany w dawnym województwie bielskim. W jego wnętrzu nie zauważyła 10-latki, a całe wydarzenie wydało jej się niegroźne, dlatego skontaktowała się z policją dopiero po kilku dniach.
Tajemniczy, beżowy duży Fiat prowadzony przez dwóch mężczyzn pojawiał się także w zeznaniach koleżanek Ani. Dzieci twierdziły, że jego tylne szyby zasłaniały rolety. Funkcjonariuszom udało się dotrzeć do kierowcy pojazdu. Okazało się, że to fałszywy trop. Śledztwo ws. zaginięcia dziewczynki zostało umorzone trzy miesiące później .
ZOBACZ TAKŻE: Mama Krzysztofa Dymińskiego przekazała przykrą wiadomość. Taki cios po zaginięciu syna
Dominik Jałowiczor nie ustaje w poszukiwaniach
W 2022 roku Dominik Jałowiczor postanowił przypomnieć opinii publicznej o zaginięciu siostry. Założył zrzutkę, a zebrane środki obiecał przekazać osobie, która przyczyni się do odnalezienia Ani. Wkrótce odebrał zagadkowy telefon. Jego rozmówca deklarował, że wie, gdzie spoczywa ciało 10-latki . We wskazanym miejscu policja odnalazła kości. Badania wykazały jednak, że nie zawierają one ludzkiego DNA.
Dominik naciskał także na przeszukanie pogorzeliska po stodole, która spłonęła w Simoradzu w 2021 roku. Służby informowały wówczas o celowym podpaleniu. Mężczyzna podejrzewał, że ciało Ani mogło spoczywać właśnie w tym miejscu.
Może było zakopane, może dokładnie ukryte. To są tylko moje przypuszczenia. Nie rozumiem, dlaczego sprawdzono studnię, a stodoły, która była obok już nie. Tym bardziej, że policja cały czas twierdziła, że tuż po zaginięciu Ani sprawdziła dokładnie teren w promieniu ośmiu kilometrów od domu, w którym mieszkaliśmy. Tymczasem studnia znajduje się jakieś 400 metrów od domu i sprawdzono ją dopiero po 27 latach - relacjonował.
Dominik Jałowiczor, po dogłębnej analizie akt, jest przekonany, że w zniknięciu dziewczynki uczestniczyły dwa samochody. Jeden z nich nigdy nie znalazł się w kręgu zainteresowania śledczych. Sprawa tajemniczego zaginięcia Ani Jałowiczor wciąż pozostaje nierozwiązana. Czy brat dziewczynki kiedykolwiek zapali znicz na grobie siostry?