"Medycy na granicy" pomagają uchodźcom. "Zobaczyliśmy na własne oczy to, o czym informują media"
"Medycy na granicy" uczestniczyli w swojej pierwszej interwencji. Trafili na grupę kilkunastu osób, wśród których były też dzieci. Część z nich wymagała natychmiastowej pomocy, chodzili po lesie od 15 dni. "Zobaczyliśmy na własne oczy to, o czym informują media" - podali.
"Medycy na granicy" to grupa ponad 40 medyków mających na celu pomoc medyczną na polsko-białoruskiej granicy. Nie otrzymali jednak zgody władz na wjazd na teren stanu wyjątkowego. Stwierdzili jednak, że i tak muszą działać.
"Medycy na granicy" zaopiekowali się pierwszą grupą. Straszliwy widok
W trakcie pierwszego dyżuru dostali telefon od jednej z członkiń organizacji pomocowych, które od dłuższego czasu działają na granicy.
- Poinformowała o grupie przebywających w lesie kilkunastu osób, w której znajdują się kilkuletnie dzieci. Niektórzy członkowie grupy mogli wymagać pomocy medycznej - podali medycy w komunikacie.
Pozostała część artykułu pod materiałem wideo
Dzięki temu, że grupa znajdowała się poza strefa stanu wyjątkowego, lekarze mogli natychmiast do nich pojechać. Grupa chodziła po lasach już od 15 dni.
- Naszej oceny wymagały cztery osoby. Trójka z nich były to dzieci w wieku 2, 4, 14 lat. Po badaniu dr Borkowska stwierdziła, że najmłodsza dwójka na szczęście nie wymaga pomocy medycznej. Wymagał jej 14-latek, który otrzymał od nas leki - informowali medycy.
- Podobnie postąpiliśmy w przypadku dwudziestokilkuletniego mężczyzny, który cierpiał z powodu zaostrzenia choroby przewlekłej, na którą zapadł jeszcze w kraju swojego pochodzenia. Otrzymał od nas leczenie doraźne w formie domięśniowej, przynoszące ulgę w zgłaszanych przez chorego dolegliwościach. Otrzymał on też zalecenia co do dalszego postępowania (lekarka stwierdziła działania uboczne jednego z przyjmowanych na stałe przez chorego leków i zaleciła jego odstawienie) - dodali.
Na szczęście żaden z pacjentów nie wymagał hospitalizacji. Dalszą opiekę przejęła organizacja pomocowa, która przesłała wcześniej zgłoszenie.
Trudna pierwsza interwencja
Interwencję zakończono o godzinie 7 rano. Jak twierdzą, mimo że ich ambulans został początkowo zatrzymany przez policję i straż graniczną, nie utrudniano im pracy.
- Sytuacja, w której spotyka się w lesie, w październiku, grupę kilkunastu osób, żyjących w nim ponad dwa tygodnie, jest trudna. Nie był to łatwy widok. Zobaczyliśmy na własne oczy to, o czym informują media. Ludzie żyją w podlaskich lasach przez wiele dni, są głodni, odwodnieni. Jest im zimno. I są to również dzieci. Nikt nie jest przygotowany na zderzenie się z czymś takim - informował koordynator akcji, jakub Sieczko.
- To, co wydarzyło się ostatniej nocy, jest najlepszym dowodem na to, że jesteśmy tam potrzebni. Pomagamy osobom, które nie mają odpowiedniej opieki medycznej, dostępu do leków. Dodatkowo warunki, w których przebywają powodują, że nabywają kolejnych chorób. Reakcja medyków w takich sytuacjach jest konieczna - dodał.
Czy ich działalność będzie mogła być kontynuowana również na terenie objętym stanem wyjątkowym? To nie będzie takie proste. MSWiA nie wyraziło zgody na takie rozwiązanie.
Artykuły polecane przez redakcję Goniec.pl:
Jeżeli chcesz się podzielić informacjami ze swojego regionu, koniecznie napisz do nas na adres redakcja@goniec.pl
źródło: goniec.pl, interia.pl