Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Fakty > Kryzys migracyjny wywołuje skrajne emocje społeczne
Jan Kietliński
Jan Kietliński 08.10.2021 16:48

Kryzys migracyjny wywołuje skrajne emocje społeczne

niebieski tekst goniec.pl na białym tle
Archiwum prywatne

Przeprowadzony pod koniec września przez Ipsos sondaż pokazał, że 52% Polaków popiera sprzeczną z prawem europejskim taktykę władzy, wobec wypychania uchodźców na Białoruś. Inne sondaże (m.in. Ibris) pokazują, że nawet 73% Polaków nie chce wpuszczać ich do Polski. Tymczasem funkcjonariusze Straży Granicznej twierdzą, że spotykają się z narastającym hejtem i groźbami, a na ulicach Warszawy internauci znajdują karteczki namawiające do zabijania na tle rasowym. Sytuacja ewidentnie się zaognia.

Nielegalni imigranci na granicy polsko-białoruskiej to od miesięcy gorący temat. Polska po raz pierwszy stała się “bramą” dla migrantów z Azji i Afryki, których reżim Aleksandra Łukaszenki ściąga na Białoruś. Przy poprzednim kryzysie migracyjnym w Europie, polski rząd odmówił pomocy i nie przyjął żadnej grupy uchodźców.

Dzisiaj nastroje społeczne są bardzo różne. Celebryci i aktywiści, a także politycy opozycji organizują akcje i protesty na rzecz pomocy przybywającym do Polski imigrantom. Natomiast Polacy niechętnie podchodzą do tematu i w większości sprzeciwiają się otwieraniu granic. Na ulicach Warszawy internauci zaczęli znajdować odręcznie napisane liściki nakłaniające do “obrony” stolicy przed przybyszami.

Z drugiej strony Straż Graniczna raportuje, że wzrasta hejt wobec funkcjonariuszy i ich rodzin. Doszło do kilku przypadków zniszczenia mienia, w tym uszkodzenia samochodów służbowych funkcjonariuszy SG. Pojawiają się też groźby karalne.

Niebezpieczne liściki na ulicach Warszawy

Jedna z internautek przesłała nam zdjęcie niepokojącego listu, który znalazła na jednej ze stołecznych ulic. Zgodnie z jej słowami, ktoś rozrzucił ich kilka w okolicy jej osiedla, a w internecie pojawiają się informacje o tym, że nie jest to jedyny przypadek.

List napisany jest odręcznie, koślawymi literami, które przypominają pismo dziecka. Treść jednak wskazuje, że napisał to ktoś dorosły. Osoba ta namawia do “wymierzania sprawiedliwości” przedstawicielom innych narodowości w Warszawie.

“JUŻ CZAS ZAPROWADZIĆ PORZĄDEK W STOLICY!!!” - czytamy w liściku.

“ZAKAZ SIADANIA CZARNUCHOM W KOMUNIKACJI BIAŁEJ RASY!!! BO KULA W ŁEB!!!” - czytamy dalej.

“NIE POZWÓLMY CZARNUCHOM NA BEZKARNOŚĆ!!!” - pisze w liściku. 

Internautka pisze, że jest przerażona swoim odkryciem. Opowiedziała, że przeprowadziła się do Warszawy z małego miasta z myślą, że jej otoczenie będzie bardziej otwarte i tolerancyjne. Ta sytuacja ją zszokowała i oburzyła.

Liścik znaleziony na ulicy w Warszawie

Takie sytuacje są bardzo niebezpieczne i miały już swoje odzwierciedlenie w historii. Wiele wykluczeń i zbrodni etnicznych zaczynało się właśnie od małych czynów, jak plakaty, ulotki, czy malunki na budynkach. O zdanie na ten temat zapytaliśmy socjolożkę z Instytutu Nauk Stosowanych na Uniwersytecie Warszawskim, Bognę Kietlińską:

- Mam wrażenie, że w Polsce od dłuższego czasu jest przyzwolenie na mowę nienawiści i różne formy przemocy. Wynika to z tego, że na takie tego typu działania i tego typu komunikaty, jest tworzony podatny grunt - mówi Kietlińska.

Mam wrażenie, że nawet jeśli to się dzieje w niewielkiej skali, ale znajduje swoich odbiorców, to jest to coś niebezpiecznego - dodaje.

- Jeżeli ludzie uważają, że mogą słowami, które są uznawane za nieakceptowalne z bardzo różnych względów, jak te, które padają w tym liściku, chociażby, zachęcać innych do jakichś aktów nienawiści, to jest duże ryzyko, że w grupie ludzi, którzy to zobaczą, znajdą kogoś, kto tak zrobi - zaznacza ekspertka. 

- W społeczeństwie, które dobrze działa i nie stymuluje takich aktów nienawiści, takie podmioty znajdą bardzo małą grupę odbiorców, albo wcale nie znajdą. Wiadomo, że zawsze znajdą się tacy ludzie, którzy twierdzą, że nie można pozwalać niektórym siadać w komunikacji miejskiej z różnych względów, to jest jeden przykład, ale mogą być to bardzo różne powody - komentuje kobieta.

Bogna Kietlińska wypowiedziała się także na temat zmieniającej się sytuacji społecznej w Polsce. Według niej jeszcze kilka lat temu takie sytuacje były znacznie mniej powszechne:

- Ja mam wrażenie, że w sytuacji, w której coraz częściej mamy do czynienia z rozbojami na tle, na przykład tożsamości seksualnej, że ktoś czuje prawo, że może drugiej osobie zwracać uwagę na to, jak wygląda lub ma inne poglądy, to to jest już bardzo, bardzo niebezpieczne - mówi socjolożka.

- Wydaje mi się, że my żyjemy w takim miejscu, gdzie akty przemocy stają się jakąś formą powszechnej komunikacji i mam wrażenie, że jeszcze kilka lat temu tak nie było, a teraz im więcej czasu mija, tym więcej słyszy się o jakichś aktach, czy działaniach, które kiedyś byłyby bardzo szokujące - dodaje.

- To jest moim zdaniem bardzo niebezpieczne, a szczególnie to, że ktoś wpadł na pomysł pisania takich karteczek, rozrzucania ich i tego że znajdzie swoich odbiorców. To jest to już jakiegoś typu podżeganie do nienawiści. Wiadomo, że dzieje się to bardzo powszechnie w internecie, ale jak widać analogowe formy, też dobrze działają - komentuje Kietlińska.

Kobieta zaznacza, że żaden tego typu przypadek nie może być bagatelizowany. Wspomniała również o tym, skąd biorą się takie sytuacje:

- Jestem ciekawe, gdzie te karteczki były, czy były rozrzucone przy jakiejś okazji, czy były wrzucane do skrzynek pocztowych. Wiadomo, że dużo osób to odrzuci lub się zbulwersuje, natomiast to nie zmienia faktu, że ktoś w ogóle wpadł na taki pomysł, bo to znaczy, że czuje, że może - mówi. 

- To zbiega się z poglądami politycznymi i zbiega się z formą wrażliwości społecznej, a raczej jej braku, niewiedzy, bo też mam wrażenie, że wykluczenia wynikają z bardzo głębokiej niewiedzy - dodaje.

- To jest tak, że bardzo często coś lub kogoś się odrzuca, wyklucza, lub się czegoś boi, bo się tego nie zna i nie chcę cię poznać - podsumowuje Bogna Kietlińska, socjolożka z Instytutu Nauk Stosowanych na Uniwersytecie Warszawskim.

Zniszczone samochody Straży Granicznej. Aktywiści: “za swoje czyny trzeba odpowiadać”

W internecie już pod koniec września pojawiły się bowiem zdjęcia uszkodzonych i pomazanych sprayem samochodów Straży Granicznej. Według rzeczniczki SG, podporucznik Anny Michalskiej, był to dopiero wierzchołek góry lodowej, a ona sama obawia się o funkcjonariuszy:

- Funkcjonariusze bardzo źle znoszą hejt i całą nagonkę. Zawsze byliśmy służbą, która pomaga i nadal to robimy. A teraz fala hejtu narasta. Przede wszystkim bronimy Polski i Polaków i oczywiście Unii Europejskiej, ale zawsze Polska i Polacy będą najważniejsi - mówi kobieta.

- W nadwiślańskim oddziale Straży Granicznej pojawiły się obraźliwe hasła na samochodzie służbowym. Nie jest to odosobniony przypadek, ponieważ funkcjonariusze SG coraz częściej stają się także ofiarami pogróżek - dodaje.

- Zostały zebrane materiały, przeglądany jest monitoring i Policja prowadzi dochodzenie w sprawie zniszczenia mienia. Nie pozostawimy tego bez żadnej reakcji - informuje rzeczniczka Straży Granicznej, Anna Michalska.

https://twitter.com/makowski_m/status/1443156321034022915

Na temat zniszczenia samochodów służbowych Straży Granicznej wypowiedział się także kontrowersyjny publicysta, Rafał Ziemkiewicz. Mężczyzna przez swoje radykalne poglądy zapracował sobie m.in. na zakaz wjazdu do Wielkiej Brytanii. Nie został on ostatnio wpuszczony do tego kraju, gdy odwoził swoją córkę na Oxford.

Mężczyzna napisał na Twitterze: 

“Szczucie agentury wpływu Putina i jego "pożytecznych idiotów" najwyraźniej nie pozostaje bez wpływu”

https://twitter.com/R_A_Ziemkiewicz/status/1443156642812600320

Anna Michalska wypowiedziała się również na temat oskarżeń wobec Straży Granicznej, której zarzuca się odbieranie dzieci uchodźcom. Według aktywistów takie sprawy mają miejsce bardzo często: 

- Dla każdego funkcjonariusza na Podlasiu najważniejsze jest dobro jego rodziny, która tam właśnie mieszka. To jest dla nas najważniejsze, oczywiście stosujemy się do rozkazów, ale jeżeli coś byłoby przeciwne przepisowi prawa, to byśmy tego nie robili - mówi kobieta.

- My nie odbieramy nikomu dzieci, nie dzielimy rodzin. O losach dzieci nielegalnych imigrantów decydują ich rodzice. My też mamy dzieci, my też mamy rodziny, więc wiemy, co to znaczy - dodaje.

Natomiast słowa kobiety nie są do końca zgodne z prawdą. Straż Graniczna przyznaje, że przewozi imigrantów, którzy nie składają wniosków o ochronę w Polsce z powrotem do lasów na granicy z Białorusią. Zobowiązuje ich do tego najnowsze rozporządzenie MSWiA. Natomiast takie działanie jest pogwałceniem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i prawa europejskiego. 

Na temat hejtu i przemocy wobec funkcjonariuszy Straży Granicznej wypowiedziała się aktywistka Fundacji Ocalenie, Kalina Czwarnóg. Jej fundacja zajmuje się pomocą uchodźcom w Polsce. Według kobiety to strażnicy są winni negatywnej opinii na swój temat i twierdzi, że nie widziała żadnych przejawów agresji wobec funkcjonariuszy:

- Ja się z niczym takim nie spotkałam. Zarówno w Fundacji Ocalenie, jak i w grupie “Granica”, czyli tej grupie, która działa bardziej na południu Podlasia, wszyscy wiemy, że jakiekolwiek ataki na funkcjonariuszy skończyłyby się dla nas wszystkich źle. Nikt takich rzeczy w ogóle się nie podejmuje - mówi aktywistka.

- Natomiast cóż, to, że zwykli obywatele myślą źle o Straży Granicznej, to za to odpowiada straż graniczna tym, że wywozi dzieci i chorych ludzi do lasu. Za swoje czyny trzeba odpowiadać i jeśli ci ludzie godzą się na to, żeby wykonywać taką pracę, to taką będą mieli opinię i tutaj nie ma winy mediów, czy społeczników - dodaje. 

- My wszyscy działamy, na pewno w Fundacji Ocalenie, w sposób legalny, przestrzegając prawo. Więc ani nie niszczymy niczyjego mienia, ani nikogo nie atakujemy, bo nie po to tam jesteśmy - podsumowuje Kalina Czwarnóg.