Leżąc w szpitalu, dzwoniła na 112, bo personel nie reagował. Tragiczny finał
Rzecznik Praw Pacjenta zajmuje się sprawą zdarzenia, do którego doszło w jednym z warszawskich szpitali. Jak podaje “Gazeta Wyborcza”, w placówce zmarła kobieta po zabiegu ablacji. Zanim doszło do zgonu pacjentki, ta bezskutecznie próbowała wezwać do sali personel. W końcu rodzina poradziła jej, by zadzwoniła po pogotowie.
Personel nie reagował. Pacjentka wezwała do szpitala pogotowie
Do tego zdarzenia doszło w nocy z 8 na 9 marca na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przy ul. Lindleya. O sytuacji będącej teraz analizowaną przez m.in. Rzecznika Praw Pacjenta, “Gazetę Wyborczą” poinformował jeden z pracowników placówki uważający, że "doszło do sytuacji skandalicznej", która go “boli”.
W każdej sali jest sygnał świetlny i dźwiękowy, który informuje, że pacjent potrzebuje pomocy. Personel powinien zareagować i podjąć działania - mówił informator “GW”.
Jak dalej tłumaczy, około godziny 3 pacjentka po zabiegu ablacji [metoda leczenia arytmii serca - red.] poczuła się źle i używając umieszczonego przy łóżku dzwonka, wezwała personel. To właśnie wtedy powinien podejść do niej ktoś, kto udzieli pomocy, ale nikt się nie pojawił. Kobieta zadzwoniła więc do rodziny, a ta poradziła jej, by wykręciła na telefonie 112. Do szpitala wezwała pogotowie.
Pomoc przyszła za późno. Kobieta zmarła
“Gazeta Wyborcza” skontaktowała się z personelem UCK i potwierdziła, że rzeczywiście do placówki dodzwonił się dyspozytor numeru 112 , który miał poinformować, iż na pierwszym piętrze znajduje się wymagająca pomocy pacjentka.
Informacja została przekazana do oddziału, sporządziliśmy z tego zdarzenia notatkę - wyjaśnił pracownik szpitala.
Choć do sali w końcu wysłano pomoc, na tę było już za późno. Kobieta, która zgłaszała gorsze samopoczucie zmarła . Jeden z rozmówców “GW” domniema jedynie, że personel albo spał, albo zlekceważył wezwanie. Dla niektórych medyków jest to sytuacja wyjątkowo bolesna i krzywdząca.
Śmierć pacjentki w warszawskim szpitalu. Placówka wyjaśnia sprawę
Jeśli chodzi o stanowisko samego szpitala , jego rzeczniczka Barbara Mietkowska także nie ukrywa, że do połączenia z oddziału z telefonem alarmowym feralnej nocy doszło. Kobieta zapewnia, że sprawa jest aktualnie wyjaśniana, ale na wyniki trzeba będzie jeszcze poczekać.
ZOBACZ: Dziecko zmarło. Lekarz nie poniesie kary
Na ten moment szpital utrzymuje, że do zgonu pacjentki nie przyczyniły się wydarzenia z nocy poprzedzającej jej śmierć. W imieniu placówki Mietkowska powiedziała gazecie, że kobieta “zmarła z powodu swojej choroby”.
Operacja, którą przeszła miała jej ewentualnie pomóc. Nie udało się. Najprawdopodobniej nie miało na to wpływu niedostarczenie świadczenia. Rodzina nie wnosi żadnych roszczeń - dodała.
Rzecznik Praw Pacjenta domaga się kontroli oddziału
Jak wspomniano, wydarzeniami, które miały miejsce w szpitalu przy ul. Lindleya na początku marca, zainteresował się Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec. Domaga się on kontroli oddziału, na którym zmarła pacjentka.
Brak właściwego zabezpieczenia pacjenta, w tym nadzoru nad jego stanem zdrowia, może świadczyć o naruszeniu prawa tego pacjenta do świadczeń zdrowotnych udzielanych z należytą starannością oraz prawa do natychmiastowego udzielenia świadczeń z uwagi na zagrożenie jego zdrowia lub życia - przekazało biuro rzecznika.
Rzecznik stoi ponadto na stanowisku, że personel ma obowiązek nadzorować sytuację na oddziale i reagować na wezwania pacjentów także w nocy. Za niedopuszczalne uznaje więc sytuacje, w których podopieczny placówki musi wzywać pogotowie, dzwoniąc pod numer alarmowy 112.
Źródło: Gazeta Wyborcza