Wyszukaj w serwisie
Goniec.pl > Artykuły autora
autor

Piotr Szumlewicz

Dziennikarz Goniec

Przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa. Lewicowy dziennikarz i komentator bieżących wydarzeń, socjolog i filozof.

Skontaktuj się ze mną!

[email protected]
Publikacje Autora
Szumlewicz: Nowa Lewica bez programu
publicystyka (3)
Flickr/Nowa Lewica
Po długim i bolesnym procesie jednoczenia, Nowa Lewica ruszyła z kampanią programową. Politycy Wiosny i SLD wyjechali w teren, by omówić z członkami obydwu partii tworzących nowe ugrupowanie zarys programu. Niestety przedstawiony program rozczarowuje. Nie tylko dlatego, że jest bardzo krótki, ale przede wszystkim dlatego, że pomija wiele ważnych obszarów życia społecznego, jest w nim niewiele konkretów, a część postulatów może budzić poważne wątpliwości.Z programu wynika też, że kwestie rynku pracy, polityki społecznej i gospodarki póki co nie są dla Nowej Lewicy priorytetem, a wręcz znajdują się na marginesie jej zainteresowań. Cały program dotyczący rynku pracy w dokumencie omawianym obecnie na spotkaniach struktur terytorialnych SLD i Wiosny zmieścił się na czternastu krótkich linijkach. Rozdział ten brzmi następująco: „Praca powinna być dobrze płatna, stabilna i dawać poczucie satysfakcji. Potrzeba w niej więcej współdziałania między pracownikami i między pracownikami i pracodawcami. Musimy też przeciwdziałać patologiom i wspierać nowatorskie rozwiązania zwiększające kreatywność i satysfakcję pracowników. Dlatego: ograniczymy umowy śmieciowe, wprowadzimy dodatkowy tydzień płatnego urlopu, wzmocnimy Państwową Inspekcję Pracy, żeby ograniczyć patologie rynku pracy i chronić pracowników, wzmocnimy dialog między pracownikami i zatrudniającymi, ułatwimy zrzeszanie się przedsiębiorców, wspomagać będziemy zrzeszanie się pracowników, rozwiniemy możliwość pracy zdalnej i wprowadzimy odpowiednią jej ochronę”. I to tyle. Jak ten „program” ocenić? Bardzo trudno, bo właściwie nic w nim nie ma. Żadna partia nie zaprzeczy, że praca powinna być dobrze płatna, stabilna i satysfakcjonująca. Różnice między ugrupowaniami dotyczą natomiast instrumentów realizacji tego celu. Nikt też nie zaprzeczy, że warto, by pracownicy współpracowali między sobą, natomiast aż się prosi w tym kontekście, by coś powiedzieć o związkach zawodowych czy radach pracowników. Niestety nic takiego w dokumencie Nowej Lewicy się nie pojawiło. Pojęcie „przeciwdziałania patologiom” kompletnie nic nie oznacza, gdyż nawet nie wiemy, co autorzy dokumentu uważają za patologię. Dotyczy to też „zwiększania kreatywności i satysfakcji pracowników”. Na czym ma polegać ustawowe zwiększenie kreatywności pracowników? Nie jest jasne, ale w kolejnym zdaniu pojawia się coś, co chyba ma być zbiorem konkretów więc warto się im przyjrzeć. Czytamy o „ograniczeniu umów śmieciowych”. Co to znaczy? Warto przypomnieć, że już sześć lat temu o tym samym mówiła Beata Szydło, w czasie kampanii prezydenckiej Rafał Trzaskowski, a niedawno Jarosław Kaczyński. Żadne z nich, podobnie jak Nowa Lewica, nie przedstawiło jakichkolwiek konkretów. Czy chodzi o likwidację umów zleceń? Wyższe kary dla nieuczciwych pracodawców? Wpisanie do Kodeksu pracy branż, w których umowy śmieciowe są zakazane? Zmianę ustawy o zamówieniach publicznych? Nie wiadomo. Ale kolejny postulat nareszcie jest konkretny: „wprowadzimy dodatkowy tydzień płatnego urlopu”. Innymi słowy urlop wypoczynkowy wzrośnie z 26 do 31 dni rocznie. To ciekawy pomysł, choć miliony Polaków pracują w ramach umów zleceń i wymuszonego samozatrudnienia, więc ich ten postulat nie dotyczy. Zresztą akurat długość urlopu w Polsce jest zbliżona do tej, którą przyjęły rozwinięte państwa UE. Lepszym rozwiązaniem wydawałoby się więc skrócenie tygodniowego wymiaru czasu pracy. Dalej czytamy: „wzmocnimy Państwową Inspekcję Pracy, żeby ograniczyć patologie rynku pracy i chronić pracowników”. Tutaj również przydałyby się konkrety, ale warto zwrócić uwagę, że PIP jest coraz bardziej upolityczniona i nie reaguje na olbrzymie patologie w spółkach skarbu państwa. Aż się prosi w tym kontekście, by wzmocnić rolę związków zawodowych – to jest domena lewicy w większości krajów świata. Nowa Lewica jednak nawet nie wspomniała o ruchu związkowym w swoim programie. Następnie mamy postulat, który znowu nic nie znaczy, czyli „wzmocnimy dialog między pracownikami i zatrudniającymi”. A czy lewica nie mogłaby chcieć wyłącznie wzmocnienia pozycji pracowników? Dalej mamy „ułatwienie zrzeszania się przedsiębiorców”, co samo w sobie jest dość egzotycznym hasłem, tym bardziej już w programie partii deklaratywnie lewicowej. Dla odmiany „Wspomaganie zrzeszania się pracowników” mogłoby być czymś istotnym, gdyby przekładało się na jakiekolwiek konkrety. Samo w sobie nic nie znaczy. Na końcu mamy deklarację Nowej Lewicy, że „rozwinie możliwość pracy zdalnej i wprowadzi odpowiednią jej ochronę”. Problem w tym, że taka możliwość już istnieje na masową skalę, przy czym w ramach pracy zdalnej warunki zatrudnienia w wielu przypadkach się pogorszyły, szczególnie odnośnie czasu pracy i rozliczania nadgodzin. I niestety na tym program Nowej Lewicy odnośnie rynku się kończy… Nie ma nic o wzroście płac, o budżetówce, o partycypacji pracowniczej, o ograniczaniu nierówności dochodowych, o większej transparentności konkursów i awansów w instytucjach publicznych, o poprawie bezpieczeństwa pracy. Nie ma nic, co by sprawiało, że program Nowej Lewicy można byłoby uznać za lewicowy.Warto jeszcze tylko dodać, że poza rozdziałem o rynku pracy jest też w zaprezentowanym programie Nowej Lewicy dział o gospodarce. Jest on jeszcze krótszy niż ten o rynku pracy. Składa się z ośmiu linijek. Niestety otwarcie programowe nowej partii okazało się falstartem. Oby konsultacje liderów partii z jej dołami doprowadziły do napisania programu od nowa.
Czytaj dalej
Szumlewicz: Czas na związkową alternatywę
publicystyka
Piotr Molecki/East News
Dwa lata temu, 13 czerwca 2019 roku wraz z grupą pracowników z różnych branż założyłem Związkową Alternatywę, nową centralę związkową, której głównym celem było i jest odnowienie ruchu pracowniczego w Polsce. Nasz związek jest alternatywą wobec autorytarnego rządu, organizacji pracodawców, ale też wobec innych central związkowych. Niestety bowiem ruch związkowy w Polsce jest pogrążony w kryzysie. Największe centrale związkowe, czyli OPZZ, FZZ i Solidarność to bierne, podporządkowane władzy molochy wpisane w sieć układów politycznych i biznesowych, a ich liderzy to biznesmeni, którzy zarabiają dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie i dbają głównie o to, żeby zachować status quo. Skąd tak marna kondycja ruchu związkowego? Siła OPZZ i Solidarności pochodzi jeszcze z minionego ustroju. OPZZ zbudował swoją potęgę jako przystawka PZPR, a Solidarność otrzymywała olbrzymie wsparcie finansowe z krajów zachodnich. Kilka lat temu największe centrale podzieliły się Funduszem Wczasów Pracowniczych, czyli nieruchomościami, które w PRL-u należały do CRZZ, a potem do OPZZ. Z okresu Polski Ludowej pochodzi też wiele innych nieruchomości posiadanych tak przez duże centrale związkowe, jak i zrzeszone u nich związki. W konsekwencji okazuje się, że duża część majątku OPZZ czy Solidarności pochodzi z zysków na działalności gospodarczej, co sprawia, że liderzy centrali nie muszą dbać o składki od pracowników zrzeszonych w związkach zakładowych. Z drugiej strony kolejne ustawy o związkach zawodowych były pisane tak, aby zabetonować układ tych dwóch największych central i ograniczyć możliwości poszerzenia pluralizmu związkowego. Stąd między innymi dość wysoki próg reprezentatywności krajowej (300 tys. osób) – centrale, które mają co najmniej tylu członków, uzyskują różne przywileje na poziomie państwa i zakładu pracy. Związki reprezentatywne na poziomie krajowym mają niższe progi reprezentatywności zakładowej, a dzięki temu więcej ich członków jest chronionych przed zwolnieniem. Tymczasem tak OPZZ, jak i Solidarność zbudowały swoją potęgę w minionym ustroju, mając wtedy po kilka milionów ludzi. Od tamtego czasu są bierne i apatyczne, ale wciąż korzystają z przyznanych im przywilejów. Ponadto część związków zakładowych należy do dużych centrali związkowych właśnie ze względu na ich reprezentatywność. W ten sposób system się domyka i blokuje przed zmianami. Kilkanaście lat temu powstało jeszcze Forum Związków Zawodowych, przy czym jest to centrala zbudowana z rozpadu OPZZ, a więc nie wnosząca żadnej nowej jakości, lecz wpisana w te same tryby funkcjonowania. Na czym polega szkodliwa rola OPZZ, FZZ i Solidarności jako central związkowych? Przede wszystkim w Polsce jest rozpowszechniony wyjątkowo patologiczny i korupcyjny model dialogu społecznego, który ma swoje korzenie w minionym ustroju. Mianowicie, w Polsce Ludowej liderzy OPZZ i jego poprzednika, CRZZ na zakulisowych spotkaniach z przedstawicielami PZPR, często przy wódce, ustalali warunki pracy i płacy. Partia pacyfikowała związki podwyżkami i dodatkami dla ich liderów, a związki, nawet jak się buntowały, to często ich protesty były pozorowane, a ostatecznie wspierały one władzę. Partia rządząca miała też haki na liderów związkowych i gdy zbyt ostro bronili oni interesów pracowników, to byli pacyfikowani lub przekupywani przez nominatów partyjnych. Minęły lata i ten model funkcjonowania organizacji związkowych nie tylko się nie zmienił, ale w wielu przypadkach wręcz umocnił. Świetnym przykładem są tutaj niektóre związki górnicze – publicznie bronią interesów pracowników, a tymczasem liderzy dużych związków na kopalniach są jednocześnie we władzach prywatnych firm, które otrzymują od spółek górniczych pieniądze za świadczone usługi, na dodatek działając niekiedy na granicy prawa. W ten sposób umacnia się wyobrażenie lidera związkowego jako kombinatora, który w nieformalnych relacjach z władzą zyskuje silną pozycję i ma przywileje, z których nie korzystają zwykli pracownicy. Na poziomie zakładowym rozpowszechniony model zakulisowych negocjacji jest uzupełniony przez korupcjogenny model etatów związkowych. Zgodnie z ustawą o związkach zawodowych, gdy związek ma co najmniej 150 osób, otrzymuje jeden etat, a po przekroczeniu 500 osób, dwa. Takie rozwiązanie sprzyja rozdrobnieniu związków, ale, co ważniejsze, pracodawcy często korumpują związki poprzez sowite opłacanie liderów związkowych. Dzieje się tak, ponieważ zgodnie z ustawą, etatowy związkowiec (finansowany przez pracodawcę) ma mieć pensję w wysokości nie niższej niż wynagrodzenie na stanowisku sprzed otrzymania etatu związkowego. W części firm, szczególnie w spółkach skarbu państwa, pracodawcy dają etatowym związkowcom znacznie wyższe pensje niż mieli wcześniej, a w zamian związkowcy są wobec nich pokorni. Gdy związek zaczyna być bojowy, pracodawca grozi liderowi obniżką pensji i w ten sposób pacyfikuje protest. Podobną funkcję pełni przyznawanie związkom miejsc w radach nadzorczych, a niekiedy nawet zarządach firm. Mógłby to być dobry element dialogu społecznego – niestety przy słabej kondycji związków i małej kontroli przedstawicieli związków przez organizacje, z których się wywodzą, związkowcy na stanowiskach decyzyjnych często są fatalnymi członkami zarządu/rady nadzorczej, którzy podejmują wrogie działania wobec pracowników. Korupcyjne funkcje pełni też Rada Dialogu Społecznego, ciało składające się z przedstawicieli rządu oraz przedstawicieli reprezentatywnych związków zawodowych i pracodawców. Od samego początku swojego funkcjonowania jest to instytucja czysto fasadowa, która nie ma żadnych kompetencji decyzyjnych, a jedynie konsultacyjne. Warto przypomnieć, że w 2013 roku strona związkowa zawiesiła swój udział w jej pracach (wtedy nazywała się Komisją Trójstronną, ale miała podobny kształt jak RDS) ze względu na brak dialogu. Odkąd PiS przejął władzę, kondycja dialogu radykalnie się pogorszyła, a rząd nie konsultuje ze związkami i pracodawcami praktycznie żadnych ustaw. Mimo to nikt nie opuszcza RDS ani nie zawiesza prac w jej ramach. Skąd ten zwrot? Wydaje się, że układ rządzący się umocnił, a związki w ostatnich latach zostały silniej uzależnione od władzy, co dotyczy tak Solidarności, jak też OPZZ i FZZ. Ponadto wszystkie organizacje zrzeszone w RDS otrzymują po ok. 500 tys. zł rocznie i są to środki w nikłym stopniu kontrolowane przez rząd. Innymi słowy władze central związkowych otrzymują spore pieniądze, a ich część przekazują liderom zrzeszonych u siebie związków. W ten sposób szefowie central utrzymują przy sobie bonzów branżowych za pieniądze publiczne. Władza wie, że sposób wydatkowania tych środków może budzić wątpliwości, co dodatkowo uzależnia centrale związkowe od rządu. Gdyby OPZZ czy FZZ otwarcie sprzeciwiły się rządowi, być może ruszyłyby postępowania wobec marnotrawienia środków publicznych. Tymczasem są one w pełni pasywne i posłuszne, więc gdy w 2019 r. ruszyło na szeroką skalę pięć postępowań prokuratorskich wobec OPZZ w sprawie marnotrawienia środków z RDS, nagle prowadzący sprawę prokurator rejonowy został odsunięty od sprawy i zastąpiony prokuratorką okręgową w pełni podporządkowaną Zbigniewowi Ziobrze, która błyskawicznie zamknęła sprawę (była to Maryla Potrzyszcz-Duraczyńska, która umorzyła też postępowania w sprawie wyborów kopertowych). Od tamtego czasu OPZZ stał się jeszcze bardziej bierny niż wcześniej. Obecnie jako centrala nie podejmuje praktycznie żadnych działań i istnieje jedynie jako centrum zarządzania nieruchomościami wywodzącymi się z dawnego ustroju, miejsce obsługi pieniędzy płynących z RDS-u i podstawa reprezentatywności różnych związków zakładowych. Warto w tym kontekście wspomnieć, że w ostatnich latach dziesiątki tysięcy ludzi odeszły z dużych central związkowych i najprawdopodobniej żadna z nich nie ma już 300 tys. osób (najwięcej ma pewnie Solidarność z racji splotu z władzą), tyle że dotychczas żaden sąd nie badał szczegółowo, ilu członków tak naprawdę liczy OPZZ czy FZZ.
Czytaj dalej